Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 21 listopada 2024 16:51
Reklama

Stanisław Ryniak - "pierwszy więzień Auschwitz"

Stanisław Ryniak miał najniższy, przeznaczony dla Polaków więźniarski numer obozowy w Auschwitz. Za drutami niemieckich obozów przeżył pięć lat. Zmarł niemal 60 lat po wyzwoleniu - 13 lutego 2004 roku.
Stanisław Ryniak - "pierwszy więzień Auschwitz"

    W maju 1940 roku w Rzeszowie i Jarosławiu Gestapo urządziło łapanki na młodych ludzi podejrzewanych o działalność w organizacjach niepodległościowych. 14 czerwca tego samego roku część z aresztowanych trafiła pierwszym transportem do powstającego właśnie obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Na 728 osób z tej wywózki, co najmniej 130 – jak ustaliłem – związanych było z obecnym Podkarpaciem. Wśród nich – sanoczanin Stanisław Ryniak, który przeszedł do historii jako pierwszy więzień oświęcimskiej fabryki śmierci.

    Stanisław Ryniak urodził się  w Sanoku 21 listopada 1915 roku. Tutaj spędzał  dzieciństwo i młodość, skończył szkołę powszechną. Naukę kontynuował w cieszącej się wówczas dużym uznaniem Państwowej Szkole Budownictwa w Jarosławiu. W tragicznym dla Polski roku szkolnym 1939/1940 był uczniem czwartej klasy, której ukończenie miało skutkować uzyskaniem tytułu technika budowlanego.

    Sanoczaninowi nie dane było ukończyć jarosławskiej szkoły. Na początku maja 1940 roku miejscowe Gestapo, w którym istotną rolę pełnił wychowany w tym mieście Franciszek (Franz) Schmidt, wpadło na trop raczkującej jeszcze, przez to nie zawsze przestrzegających zasad „podziemnego BHP” niepodległościowej konspiracji, której dużą cześć stanowili uczniowie budowlanki.

    Wspomniany Schmidt był wyjątkową, nawet na okupacyjne warunki, kanalią o sadystycznych skłonnościach. Niezwykle groźny chociażby z tego powodu, że doskonale znał środowisko tutejszej młodzieży. Przed wojną był nawet ponoć członkiem Związku Strzeleckiego, z wieloma przez siebie później wyłapywanymi i torturowanymi chodził do szkoły, pracował. Od początku okupacji związał się z Gestapo, szybko zyskując sobie miano „kata Jarosławia”, odpowiadającego za krwawe pacyfikacje okolicznych wsi, mordy na Żydach, śmierć wielu młodych patriotów, m.in. słynnej Baśki Puzon, bohaterskiej harcerki działającej w wywiadzie Armii Krajowej. Niestety Schmidt, podobnie jak wielu innych zbrodniarzy z okresu okupacji, uniknął kary. Krótko aresztowany w latach 70. W zachodnich Niemczech nie został skazany, gdyż obronie udało się udowodnić, że zapadł na chorobę psychiczną i nie jest w stanie uczestniczyć w postępowaniu karnym. Nie przeszkodziło to jednak zbrodniarzy domagać się… odszkodowania za czas spędzony w areszcie. Na szczęście jego wniosek został odrzucony przez sąd, który uznał, że Schmidt co prawda nie jest w stanie odpowiadać za swe zbrodnie, ale zebrany materiał dowodowy nie pozostawia złudzeń, że jest winny ogromowi zbrodni.

    Pierwsza łapanka w Jarosławiu, w czasie której wpadł Ryniak, miała miejsce 6 maja 1940 roku rano. Punktualnie o ósmej pod budynek szkoły przy ul. Poniatowskiego podjechały dwa obudowane samochody ciężarowe z żandarmami i gestapowcami. Akurat trwał wykład z historii architektury. Części uczniów udało się wyskoczyć przez okno, niektórych wyłapywano na ulicach w kolejnych dniach. Młodzi aresztanci nie mogli kontaktować się z rodzinami, jedynie przez zaufanych strażników dało się podrzucić gryps, odzież czy trochę żywności.

    Stanisław Ryniak tak wspominał po latach krótki pobyt w jarosławskim więzieniu:

    - W więzieniu podczas przesłuchania maltretowano nas i bito do utraty przytomności. Pytano gdzie są ulotki, kto je posiada, skąd pochodzą. Ponieważ gestapowcy nie otrzymali żadnej konkretnej odpowiedzi, a ulotki zostały zniszczone, prześladowcy nieco się uspokoili. Gestapo zwolniło po dwóch dniach pobytu w Jarosławiu prawie wszystkich uczniów, z wyjątkiem nas trzech: Bieleckiego z drugiego roku, Ciepłego i mnie z czwartego roku budowlanego. Po kilku dniach pobytu w więzieniu w Jarosławiu przetransportowano nas do więzienia w Tarnowie i tu zaczęła się moja gehenna.

Pierwszy transport do Auschwitz

    Po krótkim pobycie w jarosławskim areszcie Stanisław Ryniak został przewieziony do więzienia w Tarnowie. Znalazł się na liście ponad 700 osób - głownie młodych konspiratorów i ochotników do polskiej armii na Zachodzie schwytanych w czasie próby przekroczenia granicy – wytypowanych do tzw. pierwszego transportu oświęcimskiego, który 14 czerwca 1940 roku przybył do Auschwitz. Nikt z transportowanych nie przewidywał do jakiego piekła trafia. Wśród więźniów było m.in. 24 jarosławian i 40 rzeszowiaków. Po drodze byli świadkami – niezwykle przygnębiającego dla nich – świętowania przez eskortę upadku Paryża. Kończyły się marzenia o szybkim zakończeniu wojny. Mało kto jednak przewidywał, że wielu z nich juz nie wróci, zaś ci którym szczęście dopisze spędzą za drutami nawet pięć koszmarnie długich lat.

Gdy przekroczyli bramę z napisem „Arbeit macht frei” („Praca czyni wolnym”) z przerażeniem, ale i niedowierzaniem słuchali przemówienia zastępcy Rudolfa Hoessa, SS-Hauptsturmführera Karla Fritzscha:

    - Przybyliście tutaj nie do sanatorium, tylko do niemieckiego obozu koncentracyjnego, z którego nie ma innego wyjścia, jak przez komin. Jeśli się to komuś nie podoba, to może iść zaraz na druty. Jeśli są w transporcie Żydzi, to mają prawo żyć nie dłużej, niż dwa tygodnie, księża miesiąc, reszta trzy miesiące - złowrogo zabrzmiały słowa Lagerführera (kierownika obozu).

    Pomysł stworzenia na byłych terenach polskich obozu przeznaczonego dla szczególnie niebezpiecznych dla nowej władzy więźniów powstał pod koniec 1939 w Urzędzie Wyższego Dowódcy SS i Policji Nadokręgu „Südost”, którym kierował wówczas SS-Gruppenführer Erich von dem Bach-Zelewski, późniejszy kat Powstania Warszawskiego. Po kilkumiesięcznych przygotowaniach za bazę miejsca odosobnienia wybrano byłe koszary w Oświęcimiu.

    Jeszcze w maju do Auschwitz przybyła grupa trzydziestu więźniów – niemieckich kryminalistów odbywających wcześniej kary w obozie Sanchenhausen. Oni otrzymali pierwszych trzydzieści numerów. Od początku byli przygotowani do roli pomocników hitlerowców w pilnowaniu więźniów. Objęli najważniejsze funkcje. Kolejne numery przeznaczono w czasie rejestracji przywiezionym pierwszym transportem. Przypadkiem, ten pierwszy numer dla więźniów z tarnowskiego transportu otrzymał właśnie Ryniak.

     Powstanie obozu było związane w dużej mierze z prowadzoną od jesieni 1939 roku akcją A-B, wymierzoną w polską inteligencję i wartwy przywódcze. Elementem tej akcji były m.in. Masowe egzekucje na terenach wcielonych do Rzeszy i w wielu miejscach w Generalnej Gubernii, zwłaszcza w podwarszawskich Palmirach i podjasielskich Warzycach.

Więzień z numerem 31

    Wśród pierwszych więźniów przybyłych do Oświęcimia 14 czerwca 1940 byli np. tatrzańscy kurierzy, znani narciarze: olimpijczyk Bronisław Czech (zmarły w 1944 roku) czy Józef Chramiec-Chramiosek (rozstrzelany w 1942 roku), dr Stefan Pizło (nr 333) aresztowany za odmowę objęcia stanowiska Oberkreisarzta oraz współpracy z administracją okupacyjną (w Oświęcimiu pierwszy lekarz-więzień, zmarły w 1942 roku), duchowni katoliccy, mała grupa Żydów. Traf chciał, że najniższy numer z przybyłych otrzymał właśnie Ryniak. 30 wcześniejszych dostali niemieccy funkcyjni.

    -  Wielokrotnie zastanawiałem się nad tym - wspominał Stanisław Ryniak - jak to się stało, że otrzymałem numer 31, pierwszy numer więźnia politycznego Polaka. Być może nazwisko moje figurowało jako pierwsze na liście transportowej, a może był to po prostu przypadek.

    Jego współtowarzysze niedoli, fakt otrzymania pierwszego więźniarskiego numeru przez Ryniaka z czarnym humorem komentowali, że “pierwszy pchał się do gazu”. Na szczęście los sanoczaninowi sprzyjał. Ryniakowi udało się przeżyć pierwszy okres pobytu w Auschwitz. Paradoksalnie być może dlatego, że miał bardzo niski numer. Obóz szybko zapełniał się nowymi więźniami, którzy przekraczając bramy odzierani byli z godności i tożsamości, stając się numerami. Z setek wkrótce zrobiły się tysiące później dziesiątki i setki tysięcy. Ci z pierwszego transportu, którzy przetrwali początkowy okres, z biegiem czasu stali się w pewnym sensie oświęcimską elitą. Cieszyli się prestiżem u niższych numerów, a nawet pewnym respektem u kapo i SS-manów. Sam fakt przeżycia tu wielu miesięcy, później lat, wzbudzał szacunek.

    Stanisław Ryniak z czasem znalazł pracę w lżejszych komandach, pełnił rozmaite funkcje przydzielane osadzonym z dłuższym stażem. Dzięki kwalifikacjom zawodowym, pracował m.in. w komandzie „Neubau” przy budowie obozu. Przez długi okres pobytu był naocznym świadkiem wielu okrucieństw. Widział m.in. tragedię swego kolegi z pierwszego transportu Edka Galińskiego, chłopaka spod Jarosławia, który uciekł z obozu wraz z ukochaną Żydówką Malą Zimetbaum i po schwytaniu został zamordowany. Widział codzienne cierpienie uwięzionych, egzekucje, bestialstwo kapo i strażników. Był świadkiem tragicznego apelu zarządzonego po pierwszej ucieczce, której w lipcu 1940 roku podjął się Tadeusz Wiejowski z Kołaczyc.

    Po ponad czterech latach pobytu w KL Auschwitz więzień oznaczony numerem 31 został 28 października 1944 r. włączony do transportu karnego i przewieziony do Leitmeritz (Litomierzyce), gdzie znajdował się podobóz KL Flossenbürg. Pracował tam w kamieniołomach. Wolność odzyskał 8 maja 1945 roku. Po pięciu latach i trzech dniach od osadzenia w celi jarosławskiego aresztu.

    - Z kilkuletniego pobytu w hitlerowskich obozach koncentracyjnych - dopowiadał Stanisław Ryniak, podczas jednego z ostatnich swoich pobytów w Muzeum oświęcimskim - zapamiętałem wiele wydarzeń i pomimo upływu prawie sześćdziesięciu lat od wyzwolenia tkwią one wciąż we mnie. Pamiętam pierwszy wielogodzinny apel zarządzony po ucieczce Tadeusza Wiejowskiego, późniejsze wybiórki na śmierć do komór gazowych i liczne egzekucje. W chwili wyzwolenia ważyłem czterdzieści kilogramów. Pomimo wyczerpania zdecydowałem się od razu wracać do Polski. Gdy wreszcie dotarłem do rodzinnego domu w Sanoku, moja mama nie mogła uwierzyć, że żyję, chociaż stałem przed nią.

“Kamienie za nas będą mówić”

    Dwa lata po wojnie Stanisław Ryniak rozpoczął studia architektoniczne na Politechnice we Wrocławiu i po ich ukończeniu jako inżynier architekt przepracował wiele lat w tym mieście, w Centralnym Biurze Budownictwa Miejskiego, biorąc udział w odbudowie potwornie zniszczonego w czasie wojny miasta. Był m.in. kierownikiem biura projektowego, ale z tego stanowiska został usunięty za odmowę wstąpienia do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

   Stanisław Ryniak aktywnie uczestniczył w życiu stowarzyszeń byłych więźniów Oświęcimia, przyjeżdżał na coroczne obchody rocznicowe.  Powtarzał: - Uważam, że wszystkie ocalałe obiekty należy zachować i pieczołowicie konserwować, aby dawać świadectwo prawdzie. Gdy nas zabraknie, to kamienie za nas będą mówić.

  Jako więzień z największym obozowym stażem był wielokrotnie zapraszany na różne prelekcje i spotkania poświęcone piekłu, które przeżył. Projektował.in. Mauzoleum Ofiar II Wojny Światowej znajdujące się na  Cmentarzu Centralnym w Sanoku. Zmarł we Wrocławiu 13 lutego 2004, w wieku 89 lat, został pochowany na tamtejszym Cmentarzu Osobowickim.

Szymon Jakubowski


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Piotr 13.02.2023 10:36
Cześć i Chwała Bohaterom! Dziękuję, Panu Redaktirowi za ten artykuł i za całość działalności.

Reklama