Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 24 listopada 2024 10:00
Reklama dogadać się w małżeństwie

Jak zły czart Hanusię z Nienadówki opętał

W chałupie Chorzępów ciskało w ludzi rzepą, a niewidzialny intruz obrzucił domowników gnojem, oblewał wodą, wyrywał knotek z lampy naftowej i lał do butów urynę. W obcowaniu z tymi zjawiskami miejscowy wikary ksiądz Paweł Smoczeński nabrał pewności, że ma do czynienia z "istotą rozumną i złośliwą”. Urzędowe sprawozdanie z wydarzeń, których był naocznym świadkiem, złożył władzom żandarmerii w Kolbuszowej, jednak w starostwie zostało ono źle przyjęte.
Jak zły czart Hanusię z Nienadówki opętał
Hanusia Chorzępianka z Nienadówki – dziecko, które w latach 1897-98 napastowało “coś”, co nazywano wówczas diabłem, podczas gdy na użytek współczesny mówimy o niewidzialnej sile generującej zjawiska psychokinetyczne

Źródło: Fot. www.nienadowka.jimdo.com

U kresu wieku XIX, na przełomie lat 1897-98 w Nienadówce, wsi położonej 20 km na północ od Rzeszowa, doszło do wydarzeń, które sprawiły, że wioska ta stała się sławna nie tylko w ówczesnej Galicji, ale niemal w całej Europie. Pisano o niej bowiem na łamach prasy wychodzącej w Krakowie i Lwowie, ale również w Czechach, Niemczech i Szwajcarii. 

“Eusapia z Nienadówki”

Powodem zainteresowania nieznaną szerzej miejscowości sokołowskiego dominium, była dwunastoletnia córka miejscowego gospodarza Jędrzeja Chorzępy, Anna, potocznie i zdrobniale zwaną – Hanusią. Prasa rychło nadała jej przydomek “Eusapia z Nienadówki”, analogicznie do podobnego przypadku, jaki wystąpił wcześniej u Eusapii z włoskiego Mediolanu. Hanusia Chorzępianka w okresie kilkunastu miesięcy ostatnich lat XIX stulecia stała się bowiem obiektem oddziaływań jakiś tajemnych sił, które rychło zostały uznane przez lud jako sprawka samego diabła. I właśnie ta interpretacja poszła w świat?Wydarzeniami rozgrywającymi się w chałupie Chorzępów wielce przejął się ówczesny wikary nienadowskiej parafii, ksiądz Paweł Smoczeński. Gdy tylko owe niezwykłości wyszły na jaw, ksiądz wikary stał się częstym bywalcem u Chorzępów, mimo że ich zagroda oddalona była od kościoła o ok. 2 km. Ze swoich spostrzeżeń i bezpośrednich przeżyć sporządzał na bieżąco zapiski, których nagromadziło się w sumie aż cztery zeszyty. Trzy z nich szczęśliwie ocalały i dochowały się do naszych czasów (jeden zaginął podczas przeprowadzki Wikarego z plebanii w Nienadówce do Targowisk koło Krosna).

Figle i psoty

Zaczęło się od tego, że latem 1897 r. w zagrodzie Jędrzeja Chorzępy coś zaczęło płatać figle i w polu psoty urządzać, I rozpętywało bydlęta najsilniej spętane, później z pola przeniosło się do stajni i odwiązywało bydło lub konie od żłobu i wyprowadzało ze stajni i przywiązywało je do drzewka w ogródku tak sztuczniej i silnie, że z wielką trudnością można je było odwiązać. W nocy śpiącym wynosiło buty z chałupy i chowało . po różnych miejscach, później nalewało do butów śmierdzącego płynu. Nie dość tego: zaczęło potem izbę całą święcić wodą kropić, nalewać i zanieczyszczać, nareszcie chwyciło się dwunastoletniego dziewczęcia, rzucało nań kawałkiem drzewa lub biło je kułakiem pod żebra”, że posłużymy się tu cytatem z zapisków wielebnego wikarego.

Zdarzenia te miały miejsce ponoć niemal wyłącznie w porze nocnej, a Chorzępowie – rzekomo – pokornie cierpieli owe uprzykrzenia, nic nikomu nie mówiąc. I, być może, postępowaliby tak nie wiadomo jak długo, gdyby nie to, że starszą córkę wydali za mąż i w jej miejsce przyjęli służącą. Ta zaczęła rozpowiedziała o wszystkim sąsiadom i po całej wsi, co, rzecz jasna, wywołało wielkie poruszenie mnóstwo najprzeróżniejszych komentarzy.

Diabelskie niezadowolenie

W tymże 1897 r. ukończono w Nienadówce rozpoczęto ledwie dwa lata wcześniej, budowę nowego, okazałego, murowanego kościoła w stylu gotyckim. Wnet też pojawiły się przypuszczenia, że to diabeł, niezadowolony z takiego obrotu sprawy, pragnie dać się we znaki parafianom. Wezwano więc wikarego, by poświęcił dom Chorzępów; odprawiono również za dusze zmarłych nabożeństwa. Po tych uroczystościach było przez parę dni całkiem cicho i spokojnie, ale za to później tym gwałtowniej występowało i biło ludzi, nie tylko domowników, ale i obcych, rzucało co miało pod ręką, czy rzepą, czy piaskiem lub kawałkiem drewna, policzkowało osobliwie ową dziewczynę, rzucało po izbie kupy obrzydliwych nieczystości, a później te nieczystości kładło nawet do jadła.

- Był okres objawów na polu, na podwórzu, w stajni, w izbie; czas rzucania rzepą, policzkowania dziewczyny, rozmów, śpiewów i drętwienia lub pozornej śmierci – pisze ksiądz Smoczeński na początku pierwszego zeszytu. – Wszystkie okresy z małymi przerwami – czytamy dalej – przeplatane były wielką ilością gnoju ludzkiego, gnoju końskiego, nierogacizny, bydlęcego, świeżego, obrzydliwego, jak opowiadają domownicy, żandarmi, naoczni świadkowie z sąsiedztwa, gnój był różnego koloru, w różnych miejscach. Obrzucało gnojem ściany, obrazy, znajdowano gnój w hutach, w komorze, w stodole, w potrawach, przy śniadaniu, obiedzie, w różnych porach dnia, tak przy domownikach, jak przy obcych ludziach. Według księdza wikarego; był czas, że Anna nie mogła przyjmować pokarmów, bo ciągle narzucało jej gnoju w strawy, obrzucało jej usta, twarz, odzież gnojem cuchnącym niezwykle i wtedy, jak zauważyłem, wyglądała nędznie, wyblakła jak cień.

Dotknięta rodzina

Jędrzej Chorzępa, urodzony 29 lutego 1843 r. był kulawy i w młodości miewał ataki epilepsji. Jego żona, opisywana jako również na, zgarbiona, przedwcześnie postarzała. Mieli kilkoro dzieci, lecz przy życiu zdołały utrzymać się zaledwie dwie córki. Starszą, Ewę, urodzoną w 1879 r. wydano w 1897 jr. za maż za Wojciecha Chorzępę. Drugą była właśnie urodzona 12 czerwca 1885 r. Anna. Ukończyła ona jednoklasową’ szkołę wiejską w Nienadówce, gdzie nauczyła się czytania i pisania. U dziewczynki stwierdzono poziom inteligencji wyższy niż przeciętny.

Późniejsze wielokrotne badania lekarskie stwierdziły jedynie rozlaną źrenicę w lewym oku, co skutkowało osłabionym wzrokiem oraz niej wybarwioną plamą na plecach. Prócz tego organizm funkcjonował prawidłowo. Do czasu opisywanych wydarzeń Chorzępowie stanowili rodzinę zamkniętą i sami gospodarowali na 18 morgach. Wyróżniającą się cnotą oszczędności ze skąpstwem graniczącą , zdołali ziemi dokupić i zgromadzili nieco gotówki. Dlatego też niektórzy we wsi twierdzili, że Chorzępom diabeł musi dopomagać W robocie.

Z chwilą rozejścia się wieści o niezwykłych wydarzeniach w Nienadówce, do chałupy Chorzępów zjeżdżało mnóstwo osób ciekawych wrażeń. Niektórzy, zmyleni wyglądem gospodarzy, sądzili, że ci cierpiąc nędzę – rozgłosili o niezwykłych zjawiskach, związanych z ich małoletnią córką dla zarobku. Jeden z przybyszy chciał w związku z tym np. i zapłacić 5 złotych, by mu się diabeł pokazał, inny wyraził życzenie, by diabeł wszedł w niego. Byli też i tacy, co, wszedłszy do chałupy Chorzępów, zaglądali pod ławę, do pieca, na strych i we wszystkie kąty, a nie znajdując nic, odchodzili zawiedzeni. Notabene ksiądz Smoczeński zakazał gospodarzom brać pieniędzy od gości, gdyż – jak sam to słusznie zauważa w swoich pamiętnikach – "jedna korona wystarczała do potępienia Chorzępów jako oszustów”.

Nie wszyscy jednak opuszczali zagrodę Chorzępy z uczuciem zawodu. Na str. 6 pierwszego zeszytu zapisków księdza wikarego czytamy bowiem: W czasie okresu rzucania rzepą, każdy, kto się tylko pokazał i zatrzymał do nocy, musiał dostać rzepą, jeśli tylko wyraził życzenie, że chce dostać. Dostawali w nos, w oczy, w zęby, w skroń, w głowę, w piersi, w plecy, a jednak, mimo troskliwych badań nikogo nie złapano, kto bił. Zaznaczyć trzeba, że rzepa, którą tak biło, złożona była w kącie pod łóżkiem?

“Po każdym święceniu w psotach następowała folga”

Ksiądz Smoczeński szczerze pragnął wyjaśnienia owego niecodziennego zjawiska. Stąd czynił wysiłki, by sprowadzić do Nienadówki stosowną komisję, która wyjaśniłaby jego podłoże i istotę. Na początku szło to jednak nadzwyczaj opornie. Skarży się tedy bez osłonek: “Mimo starań, mimo zabiegów, listów rozesłanych do Lwowa, do Starej Wsi pod Brzozów, na wszystkie strony, sprawy nikt nie chciał ruszyć i sprawą zająć się sumiennie. Niepowodzenia te jednak nie zraziły nader wytrwałego wikarego, skoro nieco dalej notuje: Byłem w domu Chorzępów 5 razy, ale nic nie zauważyłem. Raz jeden w tym czasie spostrzegłem w dwóch miejscach w sieni sporo uryny, świeżo nalanej. Z domowników nikt nie mógł tego uczynić, bo podczas święcenia wszyscy byli w domu. Jeździłem zawsze w biały dzień, by dom poświęcić, bo, jak mi mówiono, po każdym święceniu w psotach przez 3-5 dni następowała folga”.

To, czego (na razie) oszczędzono księdzu Smoczeńskiemu, boleśnie dotknęło kapłana z sąsiedztwa. Czytamy oto w zapiskach: 

21 lutego 1897 r. wstąpił do mnie ksiądz Gieraza Wojciech (ówczesny administrator w Sokołowie – przyp. autora), zachęcając mnie, bym pisał do Konsystorza, że w Nienadówce na pewno jest diabeł. Opowiadał, że przyjechał do domu Chorzępy z ten przekonaniem, że w domu nie ma nic. W domu Chorzępy usiadł przy ścianie na ławie, zakrył się z jednej strony futrem, z drugiej organistą, szczelnie głową przyłożył do ściany, a ustawił się tak obronnie, że żaden z domowników żadną miarą nie mógł go uderzyć. Po zgaszeniu światła mówi doń: bij! W tej chwili dostaje od strony ściany rzepą w skroń tak silnie, że stracił przytomność, zbladł, zabiera rzepę, przychodzi do mnie, wstępuje do proboszcza, wraca do Sokołowa i opowiada wszystkim, że w domu Chorzępów jest rzeczywiście diabeł. Ksiądz Gieraza jest księdzem od 9 lat, człowiekiem zasługującym na wiarę.

Księdza z diabłem zmagania

Wkrótce ksiądz wikary Paweł Smoczeński sam doświadczył skutków diabelskich psot. 27 lutego 1897 r. udał się wraz z bratem Jędrzeja Chorzępy, Józefem do Hanusi. Biorę krzyż, kropidło, zapałki, świecę, agendę, organistę i jadę. W domu zastaję prócz Jędrzeja, matki, Hanusi, służącej, jeszcze jednego gospodarza, Sebastiana Ożoga. Do zwykłych modlitw zawartych w książce, dołączyłem 1/3 część różańca i litanię do Najświętszej Marii Panny, którą zmówiliśmy wszyscy, klęcząc na ziemi, Po modlitwie jedni posiadali, drudzy jak organista Józef Chorzępa, Sebastian Ożóg, stanęli na środku izby. światło kazałem zgasić. W tej chwili słyszeliśmy dwukrotne silne uderzenie w ścianę, ale tak wysoko, że żaden z obecnych nie mógł tam dosięgnąć. Po tym uderzeniu usłyszeliśmy uderzenie silnie rzepą Sebastiana Ożoga, który z bólu krzyknął: o psia! Naraz słyszymy wszyscy, jak sypie rzepa na wszystkie strony, każdy dostaje rzepą, Józef Chorzępa dostaje w plecy wrzecionem. świecimy – pełno rzepy w izbie, nikogo nie widzimy. Najwięcej razów dostała Hanusia”.

Przejęty do głębi niezwykłym przeżyciem ksiądz wikary podjął w tym dniu jeszcze jedną próbę “wywołania” czarta. Znowu sypnęło gradem rzep na ściany. Jedna z nich uderzyła Sebastiana Ożoga w usta. Następnie zaczęło drapać, jakby pazurami i trzęść ławą. Gdy ksiądz począł te miejsca obficie kropić woda święconą biło rzepą w kropidło, zaś na ostatku rzuciło czapka wikaremu w twarz. Po tym, co zaszło, ksiądz Paweł Smoczyński nabrał pewności, że ma do czynienia z "istotą rozumną i złośliwą”. 

Sądziłem – pisze – że nie mam mocy do wyrzucania czarta bez delegacji biskupa, a jak ja myślałem, tak myśleli i inni kapłani. Do dziś dnia nie mogę tego odżałować, żem ustąpił.

Odtąd był nader częstym gościem u Chorzępów i świadkiem diabelskich wyczynów, mogących przyprawić o trwogę. Zauważył przy tym, że diabeł czuł wyraźny respekt przed Żydami. Gdy weszło wiele żydostwa do izby, rzucenie rzepą ustało, jak i wszelkie objawy” – czytamy w zapiskach. “Czemu nie bił Żydów?” – zastanawiał się ks. wikary – “Może – snuł przypuszczenia – nie chciał się kompromitować wobec swojej władzy, która mogłaby go rychło przenieść za napastowanie ludu wybranego”.

Nie bał się natomiast wcale władzy porządkowej. Szczególnie mocno dokuczał żandarmom z Sokołowa i Kolbuszowej, którzy w związku z tą sprawą pojawiali się służbowo u Chorzępów. 

- Opowiadano mi – kontynuuje wikary -że jednego dnia około godz. 10-ej w nocy przybiegli do wójta zdyszani żandarmi, opowiadając, że mają śmierdzącego diabła na plecach. Z przekleństwem opowiadają, że czują nieznośny fetor, gdyż jednemu diabeł narzucił gnoju na kark, a drugiemu usadził na kolanie. Wójt ; puszcza żandarmów do domu, domownicy mówią, że czują nieznośny fetor, ale gnoju nie widzą.

Czerwony kogut na kalenicy

Z kolei Wojciech Biernat przytacza inny incydent z żandarmami: 

- "Jednego wieczoru w izbie było pełno mężczyzn, bo kobiety zazwyczaj tam nie chodziły, weszło trzech żandarmów, każdy miał na bagnecie nabitą rzepę, w izbie zapanował ogólny śmiech: a to was wystroił mówił który z obecnych chłopów”.

1 grudnia 1897 r. udał się ks. Paweł Smoczeński do biskupa przemyskiego, by ten delegował do Nienadówki komisję dla dogłębnego zbadania całej sprawy. Po tygodniu przybył dziekan – wysłannik biskupa. W kościele odprawiono uroczyste nabożeństwo, następnie w procesji lud z całej okolicy przybył do zagrody Chorzępów. Dziekan poświęcił dom i okadził pomieszczenia. Nie dało wiele wszelako ta cała ceremonia się zdała, gdyż zaraz po odejściu procesji “diabeł rzucił na dziewczynę krężlem”. Zaś, według Biernata, rzecz miała się tak: “Sprawa z diabłem zaczęła coraz bardziej nabierać powagi, jako coś niezwykłego. Proboszcz parafialny zapowiedział procesję, która odbyła się w jedna niedzielą po sumie, przy dużym udziale ludności. Po przybyciu ksiądz kropił wszystkie zabudowania Chorzępów, przy kropieniu domu słychać było ze strychu głos: Pawlu, czemu mnie parzysz? Ludzie, którzy przyszli z procesją, widzieli tylko, czerwonego koguta na kalenicy, piał i chodził z jednego końca na drugi”.

W następnych dniach czart jeszcze bardziej policzkował Hanusię, obrzucał gnojem domowników, oblewał wodą, wynosił naftę z izby, wyrzucał knotek z lampy naftowej, lał do butów urynę. Zrozpaczeni rodzice w połowie grudnia 1897 r. udali się z dzieckiem na pielgrzymkę do Sanktuarium o.o. Bernardynów w Leżajsku. Tam jednak powiedziano im, że to dusza zmarłego potrzebuje pomocy.

Urzędowe sprawozdanie z wydarzeń zachodzących w chałupie Chorzępów złożył wachmistrz żandarmerii w Kolbuszowej P. Beigel. W miejscowym starostwie zostało ono jednak przyjęte źle. Pognębiony tym bardzo, wysłał je do redakcji “Kuriera Lwowskiego”, gdzie ukazało się ono 5 grudnia 1897 r. opatrzone tytułem “Opętana przez czarta w Nienadówce”. W ślad za tym do Nienadówki zjechał wkrótce redaktor “Kuriera” Wojciech Dąbrowski, któremu “ksiądz Smoczeński w dobrej wierze wszystko szczerze opisał, żałując po nie czasie swojej otwartości. Red. Dąbrowski bowiem zebrany materiał ponoć obrobił, upiększył i w 3 artykułach podał do publicznej wiadomości”.

Nienadówka diabłem słąwna

No i zaczęło się. Na Nienadówkę runęła lawina listów i kartek. Z kraju i z zagranicy ludzie pisali do wikarego, proboszcza, Jędrzeja Chorzępy, współczując gospodarzowi i nierzadko doradzając co czynić, by czarta rychło i ostatecznie się z domu oraz wioski pozbyć. Na początku i 1898 r. licho nieco się uspokoiło, “przestało rzucać” rzepą nie nękało również już tak domowników śmierdzącym gnojem. Jeszcze tylko urynę znajdowano w izbie.

17-tego stycznia 1898 r. przybyli do Nienadówki dwaj goście z Krakowa: redaktor Życia” Ludwik Szczepański i ideolog Młodej Polski dr Artur Górski Odwiedziwszy wpierw wójta, potem wikarego, udali się następnie w jego towarzystwie do Chorzępów. Zamierzali Hanusię zabrać do Krakowa i tam poddać ją gruntownym badaniom lekarzy-specjalistów. Rodzice wyrażali zgodę, dziewczyna była nawet tym uradowana, choć bardzo wystraszona, sąsiedzi szczerze jej zazdrościli i tylko żandarm z Sokołowa, któremu starosta kolbuszowski nakazał oka nie spuszczać z Hanusi, absolutnie nie dał się tknąć. Przeto obydwaj panowie udali się do Sokołowa i telegraficznie zwrócili się do starosty o zmianę wydanego zarządzenia. Odpowiedź typowa dla biurokraty nadeszła tą samą drogą za kilka godzin: Nie znając przyczyn wkroczenia żandarmerii, nie mogę wydać żadnego nakazu w tej sytuacji”. Goście, zawiedzeni wielce, udali się w drogę powrotną. Podróż całą, jak też przygody z żandarmem i kolbuszowskim starostą, red. Szczepański opisał później w dwóch numerach Życia” ze stycznia 1898 r.

Diabeł prowadzi spory z wikarym

Ostatniego dnia tego właśnie miesiąca wystąpiły u dziewczyny objawy nowego rodzaju. Według ks. Smoczeńskiego diabeł przemówił, zaś partnerem tego niecodziennego dialogu był sam wikary. Z nim to wysłannik piekła – jak można doczytać się w zapiskach – wiódł długie, ucieszne, a miejscami bardzo frywolne w treści, spory. 

“Mówiła oczywiście pogrążona we śnie dziewczyna Hanusia, ale ks. Paweł zdaje się nawet tego nie zauważać, konkludując krótko: diabeł! Również ruchy wykonywane przez śpiącą dziewczynę, przypisuje czarni. Podczas wymawiania egzorcyzmów przezywał mię, przekręcał moje imię i nazwisko: Pawlus, Pawlokus, Pawlinkus, Smokus, Smokius, mówił do mnie: ty grzeszniku!”

Według ks. wikarego, jeden z dialogów miał przebieg następujący: 

“Pytam się – Od dawna tu jesteś? – Od 5-jciu miesięcy. – Kto cię tu sprowadził (śmiech nienaturalny) Pan Bóg pozwolił. – Kto cię wyrzucił – Smokus. – Czy byłeś gdzie na służbie? – Byłem u Żyda w Trzebosi. – Idą stad, bo tu ci Chorzępa płacić nie będzie! i Ja tu jestem za darmo. – Idą do Sokołowa. – Może pójdę. – Do kogo pójdziesz? – Do Dornfesta (dr medycyny, bezżenny, I Żyd). – Czy go lubisz? – Lubię, bo jest do mnie podobny. – Za co będziesz niego służył? – Za babę. Nie lubię dziewczyny. – Czemu jej nie lubisz? – Bo mię nić słucha, nie lubię gospodarzy Chorzępów) – A Żydów lubisz? – Wszystkich. A katolików lubisz? – Niektórych, złodziejów, pijaków. -Kiedy wyjdziesz? – Dziś”.

Innym razem czart mówił dużo do śmiechu. – “Chciałbym się żenić. Która by: dziewczyna poszła za mnie, dopiero by jej było dobrze! Tu zaczął wyliczać, co by jego żona miała. Wołał na ojca: – Ty stary, chcesz, to ci przyniosę kabat, płócienkę, jedlę, konia za 100 florenów? -Po co jutro pojadę do Trzebosi? – pytam się. – Na bal! – odpowiada. – Ale głupi, w poście balu nie ma. – Pojedziesz z tym, o co się dziewczyny pytał ten i ksiądz w kusym odzieniu.

“Zeszłego dnia pytał się jeden z księży i dziewczyny, czy już była U spowiedzi. Ks. Stafiej był w kusym odzieniu, tj. zarzutce. – Czy ks. Tokarski dobry człowiek? – Dla mnie niedobry. – Co byś dał księdzu, który by ci służył i źle się sprawował? – Wziąłbym go do siebie, a byłoby mu ciepło. – Gdzieś byli jak wczoraj księża przyszli? – Byłem za ścianą i słuchałem jak się ksiądz pytał dziewczyny o spowiedź. Pójdę stąd – powiada – bo tu nie ma pijaków. – Wylicz mi moich pijaków. – O to się nie pytaj, bo ci nie powiem. – Który ksiądz mądrzejszy z tych czterech? – Ten z Tarnopola (Jezuita)”.

Tego rodzaju rozmowy z diabłem” ks. Smoczeński przeprowadzał do końca marca 1898 r. Wówczas to w objawach wystąpiła na trzy miesiące przerwa.

Opętanie pod lupą komisji

W kwietniu Hanusię badał dr: Julian Ochorowicz z Warszawy. Stwierdził zwiększoną czułość w stosie pacierzowym i lewej stronie ciała. Zaś końcem czerwca tegoż roku zjechała do Nienadówki komisja z ramienia Kurii przemyskiej, o którą wikary tak wytrwale zabiegał. Przesłuchano księdza wikarego, wójta, nauczyciela, rodzinę Chorzępów, świadków. “To, com opowiedział – skarży się ks. Smoczeński – było w ich oczach fantazją, zmyleniem, halucynacją, a cała sprawa oszustwem. Nie strachom, ale mnie zrobiono komisję w ich oczach łatwowierny, nieostrożny, a głupi, co się zowie”.

Nic tedy dziwnego, że 25 września 1898 r. do urzędu parafialnego w Nienadówce wpłynęło pismo biskupa przemyskiego Łukasza Sołeckiego, ubolewające nad wielkim oszustwem zaistniałym w parafii i polecające księdzu proboszczowi wezwać podejrzaną o oszustwo dziewczynę, jej rodziców, szwagra i służącą do publicznego -przyznania się do winy i przyjęcia szczerej i prawdziwej pokuty.

Na szczęście dla Chorzępów, sędziwy proboszcz nienadowski, ks. prałat Antoni Momiłdłowski zachował się bardzo przyzwoicie, odpisując biskupowi, że nie znalazł u Chorzępów dowodów oszustwa i dlatego nie wezwał ich do publicznego pokajania się. “Zważywszy zaś, że te same psoty zaczynają się powtarzać” podał w wątpliwość orzeczenie komisji w kwestii oszustwa. Tym to więc sposobem Chorzępowie uniknęli pręgierza.

Na początku października 1898 r. zjechał do Chorzępów jeszcze jeden ksiądz Klemens Baudiss, jezuita ż Krakowa. Wszystkim domownikom nałożył szkaplerze. Zawieszony na szyi Hanusi szkaplerz jednak urwał się, co jednoznacznie odczytano jako diabelską sprawkę. Przez 3-4 dni objawy jeszcze występowały, potem – rzekomo – wszystko ustało.

Po śmierci matki w 1901 r. i powtórnym ożenku ojca, Hanusia wraz z siostrą i szwagrem wyjechała na Wschód, osiedlając się w Kahlenbergu, miejscowości leżącej w pobliżu Gródka Jagiellońskiego (poczta i parafia Rodutycze). Tam w 1911 r. wyszła za mąż za Adama Chorzępa i urodziła czworo dzieci. Wkrótce potem w 1918 r., owdowiała. Diabeł zaś odtąd czynił psoty już tylko w żartobliwej "Balladzie” Ludwika Szczepańskiego, zamieszczonej najpierw w Życiu”, a po latach powtórzonej w wychodzącym również w Krakowie, "Ilustrowanym Kurierze Codziennym”.

 

 

Artykuł ukazał się w nr. 1-2/2015 "Podkarpackiej Historii"


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama