Pod koniec pierwszej połowy XIX klęska głodu dotknęła różnych części Europy i świata. Do historii przeszła zwłaszcza tragedia Irlandii, gdzie w latach 1847-48 zmarło, z tego powodu i towarzyszących głodowi epidemii, około miliona osób, kolejny milion w poszukiwaniu chleba zmuszony został do emigracji. W ciągu ledwie dwóch lat populacja Irlandczyków zmniejszyła się o 25 procent, w kolejnych latach notowano zaś kolejne spadki. W 1901 roku Irlandię zamieszkiwało 4,5 miliona osób, w porównaniu do 8,2 miliona w 1841 roku.
Dramat Galicji
Ale tamta klęska bardzo boleśnie uderzyła również w ziemie polskie, znajdujące się pod władzą trzech państw zaborczych. Podobnie jak w Irlandii przyczyną była zaraza powodująca gnicie ziemniaków, stanowiących podstawę wyżywienia ludności. W samym Królestwie Polskim w 1847 roku zbiory wniosły ledwie 45 procent przeciętnych zbiorów z lat 1843-45. Z tego powodu w zaborze rosyjskim zmarło prawie pięć procent ludności. Na Śląsku w niektórych rejonach śmiertelność wynosiła nawet 10 procent.
Głodowy kataklizm najbardziej uderzył jednak w tereny i tak zaliczane do najbiedniejszych w Europie - we wchodzącą w skład monarchii habsburskiej Galicję. Według Normana Daviesa, znanego angielskiego historyka specjalizującego się w polskiej tematyce, galicyjska katastrofa w początkowym okresie przybrała nawet większe rozmiary niż w Irlandii. Już w 1846 roku wiele wskazywało, że na kolejnym przednówku w oczy ludności może zajrzeć śmierć głodowa. W kronice parafialnej parafii w podłańcuckiej Kosinie zanotowano wówczas: przednówek straszny, głód nadzwyczajny, zaś w kronice parafii Mystków: nawet traw ludzie nie mogli nazbierać tyle, aby się mogli wyżywić…
Śmiertelność w ubogiej prowincji gwałtownie zaczęła rosnąć. A leżące na drogach i ulicach zwłoki zmarłych z głodu stały się powszechnym widokiem w niektórych częściach Galicji. Lokalne władze alarmowały, że sytuacja może wymknąć się spod kontroli, zaś doprowadzone przez głód do szaleństwa społeczeństwo zdolne jest do „najdzikszych ekscesów”. W czerwcu 1847 roku starosta tarnowski pisał do władz galicyjskich, że wygłodzeni ludzie ze wsi wloką się o resztkach sił do miasta i giną po drodze, zanim się pomocy doczekają.
Bronisław Łoziński pisał:
- Doniesiono, że tłumy ludzi wygłodzonych zalegają drogi do miasta i ulice w mieście, że słabsi umierają z głodu tak licznie, iż trupy leżą na cmentarzu całymi dniami niepogrzebane. Dopiero na interwencyą władzy zaczęto wapnem zasypywać i grzebać trupy, a tymczasem wybuchły różne choroby i epidemie, dokoła ludność dziesiątkujące.
Chleb z chwastów
W kwietniu 1847 roku „Gazeta Lwowska” pisała (zachowano oryginalną pisownię):
- Niedostatek w wielu stronach kraju między ludem wiejskim okazuje. W tych wsiach, gdzie zbiory chybiły, lub gdzie się za nadto na ziemniaki spuszczono, dziś już połowa ludności niema co zanieść do ust i lichemi żywi się surogatami.
Zajmujący się tematyką galicyjskich klęsk Jan Szewczuk pisał po dziesięcioleciach:
- Podczas powstałego głodu spożywano najrozmaitsze namiastki jak: mieszane ze zbożem główki lnu, ciętą drobno słomę żytnią, sieczkę. Zbierano na polach gorczycę, lebiodę, pokrzywę. Chleb był rzadkością. Żebractwo poczęło się nadzwyczajne... Rozszerzyły się również kradzieże. Zapomogi rządowe były rozdzielane w zbożu, chlebie i pieniądzach, lecz w ilości i jakości niedostatecznej, nieraz rozdzielany chleb okazywał własności trujące i powodował śmierć.
Poruszającą pamiątką po tamtych czasach jest chociażby przechowywany w parafii w podrzeszowskiej Słocinie chleb przyrządzony z perzu i plew z dołączoną informacją: W r. 1847 w czasie tyfusu głodowego, na który w tej parafji 432 osób zmarło, takim chlebem żywiono się.
Jakby mało było nieszczęścia, to różne części Galicji w różnych okresach nawiedzane były kolejnymi plagami: powodziami naprzemiennymi z suszami, zwierzęcymi i roślinnymi szarańczą i paroma jeszcze innymi. Głodowi towarzyszyły epidemie, dziesiątkujące osłabionych niedożywieniem mieszkańców królestwa. Gazeta Lwowska” pisała w jednym z numerów z 1848 roku:
- Według najściślejszego obliczenia i po sprawdzeniu wszystkich, do końca listopada r.b. przedłożonych relacji i wykazów pojawiła się choleryczna słabość w królestwie Galicji w 909-ciu miejscach. Z pomiędzy 1.189.061 ludności w przerzeczonych miejscach zamieszkałej, zostało 52.299 osób tą słabością dotkniętych, z których 28.774 wyzdrowiało, 20.592 umarło a 2.933 według przedłożonego ostatniego wykazu zostaje w stanie słabości.
„Tygodnik Rolniczo-Przemysłowy” w relacjach z 1848 roku podawał m.in.:
- Z Gorlic. Gorączki nerwowe, które były nieco zwolniały, znowu się wzmagają i niemało zabierają ofiar; po wielu parafiach już 20-25% ludności wymarło. (…) Z Dubiecka. Febry tercyanny i codzienne i dur (tyfus) panują, które to choroby siewy bardzo opóźnią: gdyż po większej części fornale po dworach i folwarkach na takowe chorują. (…) Z Dobromila. Przez choroby nerwowe ubyło znacznie ludności… (…)
Wysoka śmiertelność i zachorowalność sprawiał, że zaczęło brakować rąk do pracy, także w czasie żniw. W innym numerze „Tygodnik Rolniczo-Przemysłowy” informował: - Dla braku rak, robotnik drogi i trudno go dostać, śmierć bowiem, w niezwyczajny sposób, zabiera haracz swój z śmiertelników.
By przynajmniej chwilowo zaspokoić głód ludzie wyprzedawali ziemię, której z braku siły nie miał już kto uprawiać. Znów oddajmy głos Janowi Szewczukowi: Pola, zostawione na bożą łaskę, nieraz sprzedawano po 1-2 morgi za chleb lub drobne pieniądze na drogę. W Gołewce zaszedł wypadek sprzedaży 2 ćwierci pola za 2 owsiane placki.
Kanibalizm i „fabrykantki śmierci”
Klęska głodu wyzwalała w dotkniętym nią społeczeństwie najgorsze instynkty i zachowania. Bronisław Łoziński, galicyjski historyk i publicysta w jednej ze swych prac pisał:
- Nędza po wsiach Zachodniej Galicyi panująca doszła do tego stopnia, że nie tylko ludzie marli z głodu po drogach publicznych, lecz nawet skonstatowano w kraju – horibile dictu w połowie XIX stulecia – wypadki kanibalizmu! Jeden taki wypadek został urzędowo stwierdzony we wsi Meszna szlachecka koło Tuchowa, w lutym 1847. W jednym domu włościańskim dziecko umarło z głodu a rodzeństwo jego było tak wygłodniałe, że rzuciło się na trupa i pożarło go w sposób zwierzęcy.
Przypadków kanibalizmu, czasem poprzedzonego okrutnym mordem, było więcej. W kronice parafii Barcice znajdujemy wstrząsający zapis: - W Piwnicznej parobczak z głodu ukradł dziecko, zarznął w krzakach i po kawałku, pieczone zajadał. Jan Szewczuk w swej wydanej w 1939 roku „Kronice klęsk elementarnych w Galicji w latach 1772-1848”, w oparciu o liczne źródła z tamtego okresu, podaje niektóre najbardziej wstrząsające przypadki:
- W Stanisławowie, pod Kalwaryą matka zabiła własne dziecko, nie mając mu dać co jeść; w Kobierniku pod Izdebnikiem ojciec chwycił się ciała zmarłego własnego syna na zaspokojenie głodu.
Tragiczny los dotykał najbardziej bezbronnych, nie potrafiących samodzielnie funkcjonować. Bywały sytuacje, gdy ludzie wyruszający na poszukiwania żywności zostawiali po drogach dzieci. Wtedy już najpewniej funkcjonowało i stawało się powszechniejsze zjawisko, które po latach nazwano „fabrykami aniołków”, rozpowszechnione zwłaszcza w Galicji. Kobiety nie chcące lub nie mogące z różnych powodów wychowywać dzieci oddawały je za pewną opłatą osobom (najczęściej niestety kobietom), które uśmiercały w różny sposób maleństwa.
Setki tysięcy ofiar
Trudno jest precyzyjnie dzisiaj ustalić, ile ofiar pochłonęła klęska głodu z lat 1847-48. Wsie i miasta pustoszono było zarówno przez brak żywności, ale i liczne choroby z tego powodu powstające. Na podstawie dostępnych danych i statystyk możemy jednak przyjmować, iż tylko w tych dwóch latach tragedia bezpośrednio spowodowała śmierć co najmniej trzystu tysięcy osób. A pamiętajmy, że jej skutki odczuwano i w późniejszym kresie. Podawane gdzieniegdzie szacunki mówiące nawet o pół milionie ofiar mogą być wiarygodne.
O ile w latach 40. XIX wieku średnioroczna liczba zgonów w Królestwie Galicji i Lodomerii oscylowała wokół 150-170 tysięcy, to w roku 1847 roku odnotowano śmierć ponad 380 tysięcy, zaś w następnym roku prawie 310 tysięcy. W 1847 roku zanotowano też znaczny, ujemny przyrost naturalny. Urodziło się aż 182 tysiące osób mniej niż zmarło. Największy ubytek ludności zanotowano w obwodach wadowickim (-50660), bocheńskim (-24696), sądeckim, jasielskim, tarnowski, sanocki, rzeszowskim i samborskim. W dziesięcioleciu poprzedzającym wielki głód galicyjski jeden wypadek śmierci przypadał na 29-33 osoby, to w dwóch latach klęskowych już odpowiednio 13 i 16. Dramatycznie wzrosła liczba zgonów z powodu chorób. W 1847 roku zanotowano 87 356 śmiertelnych ofiar epidemii, w roku następnym 94 949. Dla porównania w poprzednich kilkunastu latach śmierć z tego powodu ponosiło rocznie 3-6 tysięcy osób.
Skrajna nędza i głód dotykające Galicje znalazły odniesienie w sztuce. Tyleż wybitnym, co wstrząsającym dziełem jest olejny obraz z roku 1867 autorstwa Aleksandra Kotsisa „Matula pomarli”, dziś znajdujący się w Lwowskiej Galerii Obrazów. Malarz - przez długi czas przyglądający się galicyjskiej rzeczywistości - przedstawił na niej umierającą na czach trójki dzieci kobietę. To przejmujące odniesienie do wydarzeń z lat 1847-48.
W kolejnych dziesięcioleciach klęski głodu w Galicji powtarzały się co jakiś czas, ale nigdy nie przybrały tak katastrofalnych rozmiarów jak ta zapominana tragedia z lat 1846-47. Niewątpliwie wpłynęła hamująco na rozwój prowincji, spotęgowała problemy z jakimi mieszkańcy tych terenów musieli się borykać. Jej skutki były odczuwalne jeszcze przez długie dziesięciolecia.
Do końca swego istnienia Galicja była terenem zacofanym, czego nie zmieniło nawet ożywienie społeczne i gospodarcze w okresie autonomii (od 1867 roku). Średnia życia nie przekraczała 30 lat, połowa dzieci nie dożywała pięciu lat. W latach 80. XIX wieku za sprawą publikacji Stanisława Szczepanowskiego „Nędza Galicyi w cyfrach” upowszechniło się powiedzenie o „nędzy galicyjskiej”, ironicznie prowincja była nazywana zaś „Golicją i Głodomerią”. Szczepanowski - ekonomista, inżynier, przedsiębiorca naftowy oraz poseł do parlamentu austriackiego i Sejmu Krajowego we Lwowie - był jednym z pierwszych, jeżeli nie pierwszym, który gruntownej analizie poddał sytuację gospodarczą prowincji i jednocześnie przygotował konkretne propozycje jej rozwoju.
Propozycje Szczepanowskiego w większości nie doczekały się realizacji w okresie austriackim i austro-węgierskim. Galicja pozostała najbiedniejszą częścią monarchii, także Europy. Wpływ na to miało chociażby rozdrobnienie gospodarstw. W kolejnych dziesięcioleciach. O ile np. w 1859 roku 36 procent stanowiły gospodarstwa poniżej 2 hektarów, to w 1902 roku już ponad 42 proc. 79 proc. gospodarstw miało poniżej 5 hektarów, jedna czwarta mieszkańców wsi w ogóle nie posiadała własnej ziemi. Rodziny zazwyczaj wielodzietne z tak małego areału z trudem mogły wyżyć, zwłaszcza, że rolnictwo na tym terenie również było zacofane. Ratunkiem dla wielu stała się emigracja, która zwłaszcza na przełomie XIX i wieku znów negatywnie odbiła się na galicyjskiej populacji.
Szymon Jakubowski
Tekst ukazał się w nr 1-2/2020 "Podkarpackiej Historii"
Napisz komentarz
Komentarze