Takie plotki pojawiły się ponoć w tamtych czasach w niektórych środowiskach. Przed laty usiłował znaleźć ich potwierdzenie wybitny rzeszowski dziennikarz Władysław Boczar. Szukał w tym celu dostępu do tajnych archiwów. Całą historię można by skwitować uśmiechem politowania, gdyby nie pewien fakt, który nadaje tej historii krztynę wiarygodności. Otóż Chruszczowa witał i gościł w Rzeszowie sekretarz wojewódzki PZPR Władysław Kruczek. Gościa przyjmowano bardzo wystawnie, lał się alkohol, była okazja do swobodnych rozmów na różne, nie zawsze poważne tematy. Kilka lat później przez pewien czas asystentem prasowym i bliskim współpracownikiem Kruczka był właśnie młody, ale zyskujący ogromne uznanie dziennikarz Władysław Boczar. Czy mógł coś na ten temat usłyszeć od swojego szefa? Sam Boczar niechętnie mówił o tamtym epizodzie swojej kariery zawodowej. W sprawie rzekomej oferty Chruszczowa powtarzał jedynie, że musi znaleźć dowody. Niestety przeszkodziła mu w tym ciężka choroba i śmierć.
Historycy sceptycznie podchodzą do możliwości złożenia przez Chruszczowa tak zadziwiającej oferty. Historyk IPN Piotr Szopa sądzi, że raczej mogły to być plotki rozsiewane przez Służbę Bezpieczeństwa, która chciała wybadać nastroje społeczeństwa. Wiele różnych pogłosek, jeszcze bardziej fantastycznych, było przecież wymyślanych w tym celu przez SB. Informatorzy i ich „opiekunowie” musieli się czymś wykazać, często produkowali więc tonami epistoły o nieistniejących zagrożeniach. Za kompletną bzdurę uważa to znany dziennikarz Bogusław Wołoszański. Jego zdaniem jakakolwiek zmiana granic w tym czasie była kompletnie niemożliwa,chociażby z tego powodu, że od 1950 roku obowiązywał układ zgorzelecki ostatecznie rozstrzygający kwestie granicy między NRD a Polską, Szczecin – po okresie dwuwładzy w latach 1945-46 – ostatecznie został przyznany Polsce..
Walka o Kresy
Władze polskie, które po radzieckiej agresji 17 września 1939 roku udały się na emigrację nigdy nie uznały postanowień paktu Ribbentrop-Mołotow i aż do końca swej działalności w 1990 roku stały na stanowisku nienaruszalności polskich granic wschodnich według stanu z sierpnia 1939 roku. Przez niespełna dwuletni okres utrzymywania stosunków dyplomatycznych między rządem londyńskich a Moskwą (od napaści hitlerowskiej w czerwcu 1941 po odkrycie masowych grobów w Katyniu w 1943 roku) sprawa tkwiła w próżni. Z jednej strony Rosjanie unieważniali postawienia traktatu Ribbentrop-Mołotow dotyczącego podziału wpływów w Europie środkowej, z drugiej jednak strony nie kwapili się do uznania granicznego status quo sprzed 1 i 17 września 1939 roku.
Z samym wytyczaniem granic, a szczególnie przynależności państwowej Lwowa wiąże się kilka ciekawostek. Gdy tuż po I wojnie światowej dyskutowano o granicach, sytuacja na Wschodzie, a szczególnie na południowo-wschodnim odcinku granic przyszłej II RP, była niejasna. O te tereny zacięcie rywalizowali Polacy, Rosjanie – zarówno „biali” jak i „czerwoni”, dwie ukraińskie republiki. Sam Kijów w ciągu dwóch lat zajmowany był kilkanaście razy przez różne armie. Tzw. linia Curzona też miała co najmniej dwa warianty, jeden z nich pozostawiał Lwów po polskiej stronie. Ciekawą informację podał niedawno brytyjski historyk Rowan Anderson z Cambrigde badający akta konferencji w Jałcie. Według niego Stalin… zgodził się wówczas na pozostawienie Polsce Lwowa, zaś szczegółowe wytyczenie granic przekazał Anglikom. Jednak ponoć jakiś urzędnik brytyjski kiepsko orientujący się w geografii pomylił miasta i granicę wyznaczył zamiast za Lwowem, tuż za Przemyślem, na co Stalin skwapliwie przystał.
O ile sprawa przynależności Wilna była praktycznie od początku przegrana o tyle – jak się wydaje – istniały pewne szanse na utrzymanie chociażby Grodna, Lwowa, czy nawet Zagłębia Borysławskiego. Według niektórych historyków przeszkodziła w tym zbyt twarda i nierealistyczna polityka rządu londyńskiego. Gdy po sprawie katyńskiej doszło do zerwania stosunków dyplomatycznych między Polską a ZSRR wszystko zależało już tylko od gestu Stalina. Powojenna, obowiązująca historiografia wskazywała często na „dobroduszność” dyktatora, który np. zgodził się na pewne odchylenia od linii Curzona z korzyścią dla Polski, zwłaszcza na północnym odcinku polskiej granicy.
Co ciekawe o utrzymanie Lwowa przy Polsce walczyli niektórzy politycy popierający powojenne przemiany, m.in. członek PKWN Andrzej Witos, brat Wincentego. Strona polska w dyskusjach ze Stalinem używała m.in. argumentu, że „Lwów nigdy nie był rosyjski”. W czasie jednej z wymian zdań radziecki przywódca miał odpowiedzieć: „ale Warszawa była!”.
Kwestii ewentualnego powrotu Lwowa do Polski tuż po II wojnie światowej nie sposób oderwać od sytuacji jaka wytworzyła się na tamtych terenach po wkroczeniu wojsk radzieckich. Mimo naszej narodowej mitologii siły AK symbolicznie zaznaczyły swą obecność przy wyzwalaniu Lwowa, były zbyt małe i zbyt słabo uzbrojone, by odegrać poważniejszą rolę. Niemal natychmiast po wejściu do Lwowa Rosjan zaczęły się tam również istotne zmiany demograficzne. Dochodziło do masowego wysiedlania Polaków. W ich miejsce przybywali Rosjanie i Ukraińcy. Jeszcze przed oficjalnym zakończeniem II wojny skład narodowościowy miasta był zupełnie inny niż przed wojną: Żydów została garstka, Polacy stali się mniejszością.
Co chciał Chruszczow uzgodnić w Rzeszowie?
Czy rzeczywiście Chruszczow mógł w Rzeszowie złożyć propozycję oddania Polsce Lwowa? Wydaje się, że jeżeli już to była to raczej forma jakiejś rozgrywki w kierownictwie radzieckiej władzy, albo rzeczywiście opowiastki przy „paru głębszych”. Należy pamiętać, że Chruszczow, piastujący przez pewien czas obowiązki szefa ukraińskiej partii komunistycznej w niektórych kręgach uchodził wręcz za ukraińskiego nacjonalistę. Z pewnych źródeł wynika, że nawet, w czasie dyskusji o powojennych granicach, optował za włączeniem do Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej Przemyśla, a nawet Jarosławia.
Ważnym argumentem przeciwko pomysłom oddania Polsce Lwowa są też strategiczne interesy Rosjan w Europie. Zaborcze skłonności naszego wschodniego sąsiada wynikały nie tyle z chęci stałego poszerzania swego terytorium, ile bezpieczństwa państwowego. Tereny obecnej zachodniej Ukrainy zabezpieczały z jednej strony ZSRR od strony południowo-wschodniej, dawały połączenie z Czechosłowacją i zbliżały ją do Bałkanów. Podobna sytuacja miała miejsce w przypadku radzieckiej polityki na północy (co było ciągiem dalszym polityki realizowanej przez Rosję już od czasów co najmniej Piotra I): przyłączenie państw bałtyckich (szerszy dostęp do morza), wymuszenie na Finlandii ustępstw terytorialnych (odsunięcie granicy od Leningradu), wreszcie sprawa Królewca. Rosjanie zatrzymali sobie tam niewielką enklawę, istniejącą do dzisiaj. Dlaczego nie zgodzili się na wcielenie jej wraz z resztą Prus Wschodnich do Polski? Otóż wówczas istniał tam jedyny w tej części Bałtyku niezamarzający port morski.
Republika Wschodniej Polski?
Opisując hipotetyczne szanse powojennej Polski na odzyskanie Lwowa warto wspomnieć o jeszcze jednej, ale już zupełnie fantastycznej i nie mającej związków z rzeczywistością teorii, że odzyskanie tego miasta z przynajmniej częścią Kresów możliwe było w… latach 90. Mówił o tym jakiś czas temu w wywiadzie dla “Angory” Jan Ciechanowicz, w latach 1989-90 członek Rady Najwyższej Związku Radzieckiego. Podobne zdanie mieli wyrażać nieżyjący już filolog i historyk żydowskiego pochodzenia Dora Kacnelson i mer Petersburga Anatolij Sobczak. Ich zdaniem rozpad ZSRR powinien oznaczać jednocześnie powrót do Polski Lwowa, Grodna, Stanisławowa, może nawet Tarnopola.
Ciechanowicz twierdzi, że przez pewien czas powrót do granic z 1939 roku był możliwy. Mówił, że podczas swojego wystąpienia na Kremlu miał żądać uznania paktu Ribbentrop-Mołotow za nieważny oraz wypłacenia 500 miliardów dolarów odszkodowania za popełnione zbrodnie. W grudniu 1989 roku miał zapytać Michaiła Gorbaczowa o możliwość zwrotu Kresów. Ten ponoć był nieco zakłopotany, ale sprawiał wrażenie osoby skłonnej do omówienia tego tematu. Ciechanowicz -postulował ponoć także stworzenie z ziem zabranych Polsce podczas wojny Republiki Wschodniej Polski, do której ściągnięto by Polaków z całego ZSRR. Mrzonkami Ciechanowicza nikt na poważnie się jednak nie zainteresował. Teraz pozostają one jedynie ciekawostką.
sj
Napisz komentarz
Komentarze