Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 14 listopada 2024 18:31
Reklama jak rozmawiać ze sztuczną inteligencją

Czekolada droższa niż życie

Czekolada w czasach PRL była dobrem deficytowym i bardzo poszukiwanym, przez pewien czas dostępnym tylko na kartki. Czasem dla jej zdobycia dopuszczano się przestępstw. We wrześniu 1985 roku całym krajem wstrząsnęło bestialskie morderstwo kierowcy wiozącego prawie 5 ton „wedlowskich” słodyczy. Ładunek ukryto w tarnobrzeskim Mokrzyszowie.
Czekolada droższa niż życie

Kiedy na początku października 1985 r. mieszkańcy Tarnobrzega usłyszeli komunikat o zaginięciu kierowcy Andrzeja N. i samochodu ciężarowego „Star 200” o nr rej. SEA 235Y z ogromnym ładunkiem wyrobów czekoladowych przeznaczonych do sprzedaży w miejscowych sklepach, co niektórzy przypomnieli sobie o bezkartkowej czekoladzie sprzedawanej przez jedną z ekspedientek w „Merkurym” oraz niektórych kioskach. Cóż, nie tylko przypomnieli sobie… 

„Cynk” z Wedla

Późnym wieczorem 9 września 1985 r. Andrzej N., 24-letni kierowca i konwojent zatrudniony w PKS w Mińsku Mazowieckim, pobrał około 5 ton czekolady (a dokładnie 4999,2 kg) z ówczesnych Zakładów Przemysłu Cukierniczego im. 22 Lipca w Warszawie (przedsiębiorstwo w celach marketingowych posługiwało się znakiem przedwojennego Wedla). Miał przy sobie także 200 tys. zł, planował bowiem zakup kopaczki do ziemniaków. Czekolada miała trafić do firmowego sklepu „Wedla” w Tarnobrzegu.

Wcześniej jednak tego dnia Andrzej N. odebrał telefon od Pawła G., 28-letniego kierowcy zatrudnionego w Stołecznym Przedsiębiorstwie Transportu Handlu Wewnętrznego, który poprosił go o zabranie do Tarnobrzega kuchenki. Z wypowiedzi kolegów Andrzeja N. wynikało, że ten nie znał Pawła G. i początkowo odmówił mu. Z racji tego jednak, że wykonywali ten sam zawód potraktował go jako kolegę po fachu, który jest w potrzebie i choć „nie pasowała” mu ta przysługa (musiał wrócić do Mińska na kurs doszkalający) zgodził się ostatecznie przewieźć kuchenkę. W zamian za to Paweł G. zaoferował mu aż 5 tys. zł. 

Tak opisywał to później Paweł G.: Z Wedla dostałem „cynk”, że 9 września jedzie do Tarnobrzega transport czekolady. Pracowałem tam kiedyś, znam tych i owych. Zaczepiłem kierowcę i zapytałem czy nie podwiózłby mi do Tarnobrzega kuchenki węglowej. Odmówił. (…) Zaproponowałem za przysługę 5 tys. Złakomił się. Umówiliśmy się na 19-tą. Obiecał pomóc przy załadunku. 

Po pobraniu towaru Andrzej N. udał się do Marysina Wawerskiego, do mieszkania Krzysztofa J. - przyrodniego brata Pawła G. oraz ich matki. Po załadowaniu kuchenki wspólnie zjedli kolację i późnym wieczorem ciężarówka z Andrzejem N., Pawłem G., Krzysztofem J. oraz 5 tonami czekolady znalazła się na trasie z Warszawy do Zwolenia. Co się stało na trasie, było później przedmiotem mozolnego śledztwa.

Słodki interes

Nad ranem 10 września Paweł G. wraz z Krzysztofem J. przyjechali ciężarówką wypełnioną czekoladą do gospodarstwa rodziny U. w Mokrzyszowie (niegdyś wsi a obecnie dzielnicy Tarnobrzega). Nie po raz pierwszy zresztą. Wcześniej Pawłowi G, zdarzało się zatrzymywać tam podczas trasy. Tam też poznał Marię, która zakochała się w nim po uszy, on zresztą odwzajemniał jej uczucia-albo przynajmniej tak jej wmówił. Przybysze poprosili o pomoc w rozładunku Marię U. oraz jej brata 

- Trzeba to jakiś czas przechować i stopniowo sprzedawać - powiedział Paweł G. - Skąd ta czekolada? - zapytała. - Nic się nie martw, wszystko jest w porządku. Będziemy mieć dużo forsy, bo to warte jest parę milionów. Żeby tylko sąsiedzi nie zauważyli.  Zauważyli, i owszem, ale Paweł G. niejeden raz przyjeżdżał z towarem do Tarnobrzega i zatrzymywał się u Marii U. Więc niby dlaczego tym razem miało być coś nie tak?- relacjonował późniejszy proces „Tygodnik Nadwiślański”.

Krzyszof. J. już rankiem opuścił gospodarstwo, musiał wracać do pracy. Paweł G. został, ponieważ miał zwolnienie. Podobnie jak Maria U. Dziewczyna mamiona obietnicami szczęśliwego życia, budowy domu oraz rychłego ślubu z Pawłem G. nie dopytywała o więcej. Przeszkody nie stanowił nawet fakt, że podczas wcześniejszej wizyty w Warszawskim mieszkaniu ukochanego odkryła, że ma żonę, a nawet dwójkę dzieci. Wierzyła i kochałaa ten obiecywał szybki rozwód. 

Para zaczęła sprzedawać trefny towar. - Handlowali m. in. w Kolbuszowej, Nowej Dębie, Krakowie, Koziegłowach i Leżajsku, gdzie dwukrotnie spisały ich patrole MO -  podawały Nowiny. Amatorów wedlowskiej czekolady po przystępnej cenie było wielu. Sielanka trwała więc nadal. 

I trwałaby zapewne jeszcze jakiś czas, gdyby nie brat zaginionego, Henryk, który 1 października zgłosił się do bazy PKS w Mińsku Mazowieckim, zaniepokojony brakiem jakichkolwiek sygnałów życia od Andrzeja. Zgłoszenie zginięcia zbiegło się z otrzymaniem informacji z tarnobrzeskiego sklepu o nie dotarciu doń transportu z czekoladą.

W mediach wszczęto alarm.

10 października podano informację, że poszukiwany samochód odnaleziono pusty na niestrzeżonym parkingu w Piotrkowie Trybunalskim. Po tygodniu od podania tej wiadomości tarnobrzeskie organy ścigania były w posiadaniu informacji na temat samochodu, z którego wyładowywano jakiś towar w jednym z gospodarstw w Mokrzyszowie.

Milicjanci przybyli do wspomnianego gospodarstwa, po odkryciu składu czekolady (wtedy było to już „tylko” 4400 kg), zwrócili uwagę na mężczyznę, który zorientowawszy się w sytuacji zabarykadował się w swoim Volkswagenie i próbował podciąć sobie żyły. Decyzją prokuratora rejonowego w Tarnobrzegu został on tymczasowo aresztowany 20 października pod zarzutem kradzieży 5 ton czekolady. Maria U. i jej brat, który również pomagał przy rozładunku, zostali zatrzymani. Zarzucono im ukrycie i pomoc w sprzedaży skradzionego towaru. Kilka dni później ten sam zarzut usłyszał Krzysztof J.

W trakcie przesłuchań plany Pawła G. potwierdziła Maria U., która w sierpniu 1985 r. będąc w odwiedzinach u ukochanego widziała, że sporządzał notatki, prowadził bardzo tajemnicze rozmowy z braćmi. Ustalono także, że Paweł G. wyjechał do Sulejówka, gdzie spotkał się z Grzegorzem P. (pracownikiem ZPC), którego wypytywał o możliwości zakupu czekolady. Oskarżony wtajemniczył go nawet w swój plan, który polegał na obezwładnieniu kierowcy środkiem chemicznym, po którym straci on pamięć. Grzegorz P. był jednak niechętny, wahał się, a w konsekwencji zaczął unikać nieustannych telefonów Pawła G. i kiedy ten zadzwonił 9 września  Grzegorz P. „dla świętego spokoju” przekazał słuchawkę Andrzejowi N., który kończył załadunek i wybierał się do Tarnobrzega. Słyszał też, że Andrzej zgodził się przewieźć mu kuchenkę, przemilczał jednak fakt, że Paweł G. może mieć wobec niego zbrodnicze plany.

Gdzie jest kierowca?

Zarówno Krzysztof, jak i Paweł przyznali się do kradzieży czekolady, jednak stanowczo twierdzili, że nie wiedzą co stało się z kierowcą. W początkowej fazie dochodzenia, Paweł G. utrzymywał nawet w tajemnicy tożsamość trzeciej osoby obecnej w samochodzie, chcąc ochronić brata.  Jak czytamy w Nowinach, z 1987 r. Paweł G. twardo trzymał się wersji, iż obok kierowcy, który był z nim w zmowie, jechał już tylko on, a Andrzej N. po oddaniu mu na trasie samochodu wraz z ładunkiem i zainkasowaniu swojej doli, odjechał na południe, by przez „zieloną granicę” przedrzeć się na Zachód. Wersja ta była jednak zbyt fantastyczna by kierujący śledztwem mogli w nią uwierzyć (uwierzyła w nią jednak Maria U., którą Paweł G. nakłaniał nawet, by namówiła jadącą do CSRS koleżankę do wysłania stamtąd kartki z pozdrowieniami podpisanej przez Andrzeja N.).

Odnaleziony samochód poddano oględzinom, lecz nie przyniosły one przełomu w sprawie. Brunatne plamy znalezione w szoferce skłaniały śledczych do podejrzewania najgorszego: pieniądze i czekolada zostały skradzione, a kierowca zamordowany. Jednak nadal były to tylko hipotezy.

Ale, jak podały Nowiny, za taką ewentualnością przemawiały także wyniki badań na specjalnym urządzeniu do wykrywania kłamstw, którym dobrowolnie poddali się zarówno Paweł G., jak i Krzysztof J. Stwierdzono podczas nich, iż najsilniejszą reakcję emocjonalną u obu braci prowokowało sugestywne pytanie:- Czy zwłoki kierowcy „stara” zostały schowane w lesie? 

Czarny notes, czarny scenariusz

W trakcie śledztwa ustalono, że plan zbrodni zrodził się w umyśle Pawła G. już w 1983 r., kiedy to na stronicy swego czarnego notesu, znalezionego podczas przeszukania w bagażniku jego samochodu, zapisał: - „Ustalić kto jeździ - Może być obcy. Jaki ma towar. Umówić się. Pilot samochodem osobowym. Likwidacja kierowcy. Odjazd do miejsca. Wyładunek. Pozbycie się balastu. Odprowadzenie samochodu. Spalenie. Odjazd.”. W samochodzie znaleziono także butelkę z eterem.

Na pytające spojrzenia milicjantów odpowiedział, że to scenariusz powieści kryminalnej, którą chciał napisać. Dziwnym przypadkiem jednak wszystkie zdarzenia pokrywają się z owym „scenariuszem”. Przez dłuższy czas oskarżony utrzymywał swoją wersję wydarzeń, potem milczał jak zaklęty. Poszukiwania kierowcy pełzły na niczym. Penetrowano zbiorniki wodne w okolicach Tarnobrzega, wykorzystano tresowane psy, które szukały zwłok na przypuszczalnej trasie przejazdu. Planowano nawet wykorzystać przymocowane do samolotu specjalne urządzenie, za pomocą którego można ustalić miejsce zakopanego ciała ludzkiego. Jednak okazało się to zbyt kosztowne. 

Aż w końcu, jak relacjonował „Tygodnik Nadwiślański” pewnego grudniowego dnia, Paweł G. znudzony całą sytuacją oświadcza: Powiem gdzie jest kierowca, pod warunkiem, że nie będę musiał patrzeć na zwłoki. Boję się nieboszczyków. Jeszcze tego samego dnia, w miejscu wskazanym przez Pawła G., na skraju lasu między Zwoleniem a Lipskiem, ekipy dochodzeniowe odkopują zwłoki Andrzeja N. Piąty punkt „scenariusza powieści kryminalnej” nie okazał się literacką fikcją. 

Podczas śledztwa Paweł G. twierdził, że kierowca był jego wspólnikiem. Opisywał jak pomiędzy nim a Andrzejem N. w trakcie jazdy doszło do sprzeczki (tamten chciał wycofać się ze spółki) i aby spokojnie wyjaśnić sobie sprawę zatrzymali się na parkingu w miejscowości Dąbrówka. Tam „trzecia osoba”- Krzysztof J., kazała Pawłowi G. oddalić się od samochodu, a gdy ten wrócił kierowca leżał nieprzytomny na skraju parkingu. Paweł G. skrępował go i zakleił usta plastrem sądząc, że ten niedługo się obudzi. Po naradzeniu się czy zabrać Andrzeja N. ze sobą w dalszą drogę czy zostawić, wrócili do leżącego kierowcy, jednak ten nie dawał oznak życia. Paweł G. zdjął mu z rąk sznur, odkleił plaster i rozebrał. Nagiego i ułożonego w pozycji embrionalnej kierowcę wrzucili do wykopanego naprędce, głębokiego na 50 cm dołu i dokładnie zakopali.

Sekcja zwłok

Po odnalezieniu zwłok Andrzeja N. i po przeprowadzonej sekcji biegli lekarze stwierdzili, że ponieważ na jego ciele nie było obrażeń zewnętrznych ani wewnętrznych denat, jak pisały „Nowiny” mógł stracić przytomność, wskutek zadania mu nie pozostawiającego śladów ciosu (np. karate), lub użycia gazu chemicznego (np. eteru), który po pewnym czasie rozpływa się w powietrzu. Śmierć kierowcy nastąpiła jednak na skutek zachłyśnięcia się i zatkania dróg oddechowych treścią wymiotną. Mogło to nastąpić po skrępowaniu mu rąk  i zatkaniu ust plastrem. Andrzej N. po prostu udusił się. 

Okoliczności śmierci Andrzeja N. były jednak na tyle tajemnicze, że skłaniały niektórych do podejrzewania najbardziej okrutnego scenariusza, a mianowicie, że 24-letni kierowca został pogrzebany żywcem.  O samym Andrzeju N. podczas procesu mówiono: „bardzo dobry syn”, „człowiek kryształ”.  Natomiast najbliższa rodzina oskarżonych odmówiła zeznań. Nawet żona Pawła G., Stefania, początkowo zachwalająca go jako męża i ojca, nabrała wody w usta. Historia z Marią U. była bowiem dla niej nie lada zaskoczeniem. Maria U. z kolei była załamana. W gruzach legły jej plany matrymonialne. Opinię rodziny zszargała dokumentnie…

Wyrok

1 marca 1988 r. w Sądzie Wojewódzkim w Radomiu (na terenie tego województwa zameldowany był Andrzej N.) po trudnym, bo pełnym poszlak procesie, zapadł wyrok. Jak podał Tygodnik Nadwiślański: - Sąd (…) uznał Pawła Juliana Gajewskiego, lat 30 oraz Krzysztofa Jerzego Jasińskiego, lat 38, za winnych tego, że 10 września 1985 r. w miejscowości Dąbrówka (woj. Radomskie) zamordowali kierowcę samochodu ciężarowego „Star-200”, przewożącego 5 ton wyrobów czekoladowych, wartości ponad 3 mln 100 tys. zł. i zrabowali ładunek. (…) Sąd skazał obu oskarżonych na kary po 25 lat pozbawienia wolności, po 3 mln 200 tys. zł grzywny i po 10 lat pozbawienia praw publicznych i konfiskatę mienia.

Marii U., która pomogła oskarżonym w ukryciu towaru, po czym uczestniczyła w jego sprzedaży sąd wymierzył karę 3 lat pozbawienia wolności oraz grzywnę w kwocie 3 mln 111 tys. zł (a w razie jej nieuiszczenia 3 lata zastępczej kary pozbawienia wolności.

Fot. archiwum


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama