Układ o korekcie odcinków granicy państwową między Rzeczpospolitą Polską (taka nazwa wciąż obowiązywała do następnego roku, gdy została zastąpiona Polską Rzeczpospolitą Ludową) a Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich, został oficjalnie podpisany w Moskwie 15 lutego 1951. Ze strony polskiej dokument podpisywał wicepremier Aleksander Zawadzki, za strony radzieckiej minister spraw zagranicznych ZSRR
W wyniku wymuszonego porozumienia Polska oddała „wielkiemu bratu” gęsto zaludnione miejscowości Bełz, Uhnów, Krystynopol, Waręż, Chorobrów i część Sokala wraz z linią kolejową W zamian otrzymaliśmy Ustrzyki Dolne Czarną, Krościenko, Bandrów Narodowy, Bystre, Liskowate i Lutowiska. Zgodnie z umową cały majątek nieruchomy pozostawiony na wymienianych terenach przechodził na rzecz państwa przejmującego. Przekazaniu podlegały jedynie ruchomości - pod warunkiem ich wywiezienia.
Była to największa w powojennej Polsce i jedna z większych w Europie do lat 90. XX wieku zmian granic. Dotyczyła wymiany terytorium o powierzchni 480 kilometrów kwadratowych. Oficjalnie przebiegała w atmosferze dobrosąsiedztwa i przyjaźni, propaganda uwypuklała korzyści jakie Polska z tego tytułu odnosi, w rzeczywistości jednak wzbudzała i wtedy i później ogromne kontrowersje, zaś same negocjacje nie przebiegały bezproblemowo. Mimo faktycznej zależności Polski od ZSRR.
Wymuszona, braterska pomoc
Według ówczesnej wersji oficjalnej o korektę granic wystąpił rząd polski. Nie ma wątpliwości jednak, że pomysł zrodził się w Moskwie. Panuje powszechne przekonanie, że wiązało się to z odkryciem już po wojnie na Sokalszczyźnie obfitych zasobów węgla kamiennego. Rosjanom zależało też na strategicznej – z ich punktu widzenia trasie kolejowej Rawa Ruska- Sokal.
Wbrew pozorom i bardzo silnej wówczas zależności od ZSRR negocjacje nie przebiegały bezproblemowo. Polska delegacja przez dwa prawie dwa miesiące dość twardo rozmawiała z Rosjanami, nie godząc na proponowane przez drugą strony oddanie prawie całych powiatów tomaszowskiego i hrubieszowskiego. Dużą odwagą wykazał się tu zwłaszcza wybitny geograf, wiceminister spraw zagranicznych Stanisław Leszczyński, który swój opór przypłacił co prawda stanowiskiem, ale ostatecznie koszty korekty granic dla Polski zostały zminimalizowane.
Podpisany 15 lutego układ początkowo utrzymywany był w tajemnicy, dopiero 26 maja został przedstawiony Sejmowi przez wicepremiera Zawadzkiego, który zapewniał, że wymiana jest jak najbardziej korzystna i zgodna z interesem Polski, wspominał o – iluzorycznych jak się później okazało – pokładach ropy naftowej mających występować na przejętym skrawku Bieszczad. Oficjalnie całą operację uznano jednak nie tylko za polski sukces, ale „akt braterskiej pomocy ze strony ZSRR”.
Przesiedlenia
Zmiana granica, nawet tak stosunkowo niewielka, oznaczała jednak kolejne cierpienia dla ludności wysiedlanych terenów, bardzo mocno dotkniętych zaledwie kilka lat wcześniej okupacją hitlerowską i terrorem oddziałów Ukraińskiej Powstańczej Armii. ZSRR poradził sobie ze „swoimi” obywatelami w typowy dla siebie sposób. Zapakowano ich w wagony i wywieziono na Wschód. Władze „Polski ludowej” musiały się z kolei liczyć z oporem polskiej ludności, stąd też zachowanie i wojska i organów bezpieczeństwa wobec przesiedleńców było – jak sami później wspominali – nader humanitarne, aczkolwiek okraszone biurokratycznym bałaganem i często przypadkowym wyborem miejsc ostatecznego osiedlenia..
Dla mieszkańców Sokalszczyzny przesiedlenie, które nastąpiło w październiku i listopadzie 1951 roku, było dramatem. Opuszczali solidne domy i żyzne ziemie, by w zamian dostać zrujnowane gospodarstwa i glebę kiepskiej jakości. Gwarancje otrzymania na nowych terenach nieruchomości o takiej samej wartości co pozostawione okazały się pustym zapisem. Nowi mieszkańcy narzekali na brak domów nadających się nie tylko do zamieszkania, ale chociażby remontu, brak dróg i studni.
Akcję przesiedleńczą nazwano kryptonimem „H-T” od pierwszych liter stolic wysiedlanych powiatów (Hrubieszów i Tomaszów). Łącznie z przekazanych ZSRR terenów wysiedlono 14 151 osób, większość na Ziemie Zachodnie, prawie 4 tysiące osób w Bieszczady, gdzie sytuacja stała się o tyle bardziej dramatyczna, że jednocześnie na przejętym obszarze zaczęto osiedlać uchodźców politycznej z Grecji, gdzie prozachodnie władze stłumiły lewicowe powstanie.
Franciszek Nowak, jeden z przesiedleńców, tak opisywał przyjazd w Bieszczady we wspomnieniach umieszczonych na portalu www.naszepoloniny.pl:
W Ustrzykach Dolnych a dokładnie w Brzegach Dolnych znalazłem się, a raczej moja rodzina po słynnej wymianie odcinków przygranicznych pomiędzy Polską a ówczesnym Związkiem Radzieckim w jesieni 1951 roku. Naszą rodzinę zaplanowano przesiedlić do Łodyny. Po drodze na Łodynę ojciec zobaczył pierwszy dom na Brzegach i poprosił żołnierzy, aby go tutaj wysadzono. Żołnierzom z eskorty było wszystko jedno, więc ich wysadzono. Ojciec mówił: „ja mam przecież dzieci, muszę je wysyłać do szkoły do Ustrzyk a im dalej od miasta tym gorzej”. Tym bardziej, że nie miał żadnego pojęcia jak daleko leży ta Łodyna. Chata, którą zajęli rodzice, była bardzo biedna, jednoizbowa z klepiskiem. Kryta była strzechą sięgającą prawie ziemi a maleńkie okna ledwie przepuszczały światło dzienne. Prawdę mówiąc to w dzisiejszych skansenach można znaleźć o wiele lepsze domy od naszej ówczesnej chaty. Do naszego domu pozostawionego w Uhnowie nie było po prostu żadnego porównania. Pierwsza zima po przesiedleniu jeszcze, jako tako minęła, bo wszyscy posiadali zapasy przywiezione ze sobą, ale później nastąpiła prawdziwa bieda. Pracy praktycznie nie było a większość ludzi przesiedlonych z Uhnowa zajmowała się w swoim życiu handlem i rzemiosłem, nie mając wiele wspólnego z rolnictwem. Tymczasem tutaj jedynym sposobem na przeżycie była uprawa ziemi. Co z tego jednak, że mojemu ojcu przyznano po przeliczeniu prawie 25 hektarów ziemi, skoro była ona najniższej klasy i w większości położona na zboczach i wertepach. Ojciec mój nie miał ani możliwości ani umiejętności gospodarowania w takich warunkach. Bieda była tak dokuczliwa i tak powszechna, że i szewstwo nie dawało możliwości utrzymania rodziny. Jak ludzie otrząsnęli się po przyjeździe i zobaczyli, dokąd ich przesiedlono, to wielu ogarnęła czarna rozpacz. Uhnów to było miasteczko z ulicami budynkami i infrastrukturą, biedną, ale istniejącą. Tutaj w Ustrzykach zastali nędzę bród, smród i ubóstwo.
Kolejna korekta, do której nie doszło
Mimo upływu lat akcja „H-T” nadal pozostaje w świadomości wysiedlonych. W 2001 roku, w 50 rocznicę tamtych wydarzeń w kościołach w Ustrzykach Dolnych, Czarnej, Jasieniu, Brzegach Dolnych, Lutowiskach i Ustjanowej wmurowano tablice upamiętniające los mieszkańców Sokalszczyzny skazanych na poniewierkę.
Sprawa „wymiany” z 1951 roku nadal wzbudza duże emocje. Powszechne jest przekonanie, że z założenia miało ono być niekorzystne dla Polski. Niewątpliwie w tamtym okresie traciliśmy tereny lepiej zagospodarowane, bogatsze w złoża naturalne, z urodzajniejszą ziemią. Z drugiej jednak strony po latach mamy teren na którym funkcjonuje powiat bieszczadzki z trzema gminami: Ustrzykami Dolnymi, Lutowiskami i Czarną, tłumnie odwiedzany dziś przez turystów z całej Polski i zagranicy. Gdyby nie wymiana nie byłoby też – przynajmniej w tej formie i tym miejscu – zalewów solińskiego i myczkowskiego.
Korekta granic z 1951 roku nie miała być ostatnią na tym terenie. Jeszcze większą wymianę terenów planowano w listopadzie 1952 roku. Polska miała odstąpić Związkowi Radzieckiemu aż 1300 km kwadratowych z powiatów tomaszowskiego i hrubieszowskiego wraz z Hrubieszowem. W zamian mieliśmy otrzymać Niżankowice, Dobromil, Chyrów, Smolnicę i biegnący po ukraińskiej stronie granicy odcinek linii kolejowej Zagórz-Przemyśl. Kilka miesięcy później, wraz ze śmiercią Stalina, od pomysłu odstąpiono. Ciekawostką jest jednak fakt, że drobną korektę, związaną z planami budowy tzw. trzeciej obwodnicy z Ustrzyk Górnych do Stuposian dokonano w latach 70. XX wieku.
Z ziemi greckiej w Bieszczady
Graniczna korekta z 1951 roku wiąże się z jeszcze jednym, istotnym dla tych terenów wydarzeniem, dzisiaj mocno zapomnianym, a wartym i upamiętnienia i szerszego udokumentowania, póki żyją jeszcze świadkowie. A mianowicie masowego napływu na „odzyskane” ziemie ludności greckiej.
Tuż po zakończeniu II wojny światowej, Grecję ogarnęła krwawa wojna domowa, będąca preludium do rozpoczynającej się „zimnej wojny” i rywalizacji między mocarstwami. Konflikt rozpoczął się w grudniu 1944 roku w dużej mierze dotyczył ustroju jaki w przyszłości ma mieć Grecja. Jedną z głównych sił zbrojnych w tym kraju była komunistyczna partyzantka EAM-ELAS (Front Wyzwolenia Narodowo-Ludowa Armia Narodowa Wyzwoleńcza) w wyścigu po władzę odbieraną hitlerowskim okupantom konkurująca z EDES (Narodowo-Demokratyczną Armią Grecji) uznającą zwierzchność emigracyjnego rządu w Londynie, wspieranego przez zachodnich aliantów.
Zarzewiem sporu była m.in. odmowa rozbrojenia komunistycznych oddziałów. Już w grudniu 1944 roku w Atenach doszło do walk. Kres im położył rozejm w lutym 1945 roku i zaplanowane na marzec 1946 wybory powszechne. Zwyciężyły w niej siły popierające monarchię co oczywiście wzbudziło protesty komunistów uważających wybory za sfałszowane. Wojna domowa wybuchła z nową siłą. Wojska rządowe były wspierane przez Zachód, siły komunistyczne przez państwa tworzącego się układu radzieckiego głównie Jugosławię. Ostatecznie krwawy konflikt zakończył się zwycięstwem sił prozachodnich. W krwawej wojnie, w której obie strony dopuszczały się bestialstw zginęło co najmniej 100 tysięcy osób, dziesiątki tysięcy rzeczywistych i domniemanych komunistów w obawie o swoje życie musiały uchodzić z kraju, m.in. do związku Sowieckiego i Polski (gdzie w latach 50. trafiło łącznie ok. 13,5 tys. uchodźców).
Przyjęcie licznej grupy uchodźców, w sytuacji, gdy kraj borykał się ze skutkami wojennego kataklizmu i ogromną liczbą własnych migrantów i repatriantów, stanowił dla Polski wielki problem. Stąd też, gdy do skutku doszła w 1951 roku korekta granic i uzyskaliśmy w zasadzie bezludny skrawek Bieszczad zapadła decyzja, by tu właśnie osiedlać greckich komunistów.
W listopadzie 1951 roku, gdy trwały już przesiedlenia ludności z Sokalszczyzny, prezydium rządu polskiego przyjęło uchwało o osiedleniu w okolicach Ustrzyk Dolnych ok. 2 tysięcy Greków, którzy tu mieli „znaleźć właściwy i odpowiadający ich kwalifikacjom zawodowym warsztat zbiorowej pracy”. Grecy (których liczba w 1953 roku sięgnęła już 3 tysięcy) przybywali głównie do Krościenka i okolicznych wsi. Większość emigrantów w latach 70. powróciła do ojczyzny. ślady ich pobytu pozostały jednak do dziś.
Szymon Jakubowski
Napisz komentarz
Komentarze