Wszystko zaczęło się jeszcze kilka lat przed wojną. By podźwignąć tereny najbardziej dotknięte biedą i bezrobociem, w 1936 roku Rząd Polski postanowił założyć Centralny Okręg Przemysłowy, który miał na celu aktywizację najbardziej zaniedbanych gospodarczo obszarów. Programem COP objęte zostały m.in. tereny Podkarpacia.
Początki
W tym też, 1936 roku, Ministerstwo Spraw Wojskowych zwróciło się do zarządu Fabryki Porcelany i Wyrobów Ceramicznych w Ćmielowie SA z propozycją wybudowania fabryki porcelanowych izolatorów wysokich napięć – dotąd Polska była uzależniona od wyrobów zagranicznych. Chciano rozpocząć rodzimą, tańszą produkcję i uniezależnić się od importu. Fabryka w Ćmielowie zainteresowała się tym przedsięwzięciem.
Założono spółkę, w której początkowo udziały mieli: Stanisław Burtan prezes zarządu fabryki Ćmielowskiej (60%), inż. Stanisław Syska (19%) dyrektor techniczny, sprawujący nadzór nad zakładami w Ćmielowie i Chodzieży oraz inni, drobniejsi udziałowcy (21%). Jednak na zebraniu akcjonariuszy w roku 1937 Stanisław Burtan i mniejsi udziałowcy wycofali się z przedsięwzięcia i spółka przestała istnieć. Stanisław Syska jako człowiek honorowy, który podpisał już zobowiązania z Rządem, czuł się w obowiązku przedsięwzięcie doprowadzić do końca. Wykupił udziały od pozostałych akcjonariuszy (sprzedał na ten cel swoje udziały w fabryce w Ćmielowie) i został jedynym właścicielem mającej powstać fabryki. Teraz należało wybrać miejsce pod jej budowę.
Wybór padł na Boguchwałę
Początkowo zakład miał powstać w Strzyżowie, ale w końcu wybrano Boguchwałę. Niektórzy twierdzą, że Syskę zauroczyło położenie miejscowości, inni, że inwestorowi spodobała się nazwa Boguchwała. Tak wspomina ten moment syn inżyniera, Zbigniew Syska: - Ojciec po pożegnaniu się już ze Schmidtem [naczelnikiem stacji w Boguchwale], odwrócił się jeszcze i spojrzał na napis: Boguchwała. I to wówczas powiedział te słowa: „Ładna nazwa, ku chwale Boga wybuduję tu zakład”.
Mimo wszystko głównymi argumentami były zapewne dogodne warunki pod inwestycję: bliskość Rzeszowa, linia kolejowa oraz rzeka Wisłok mogąca dostarczyć potrzebnej do produkcji wody.
Budowę fabryki zainicjowano jesienią 1938 roku. Już po ośmiu miesiącach rozpoczęła się produkcja porcelany. Oficjalna nazwa zakładu brzmiała: „Fabryka Porcelany w Boguchwale, inż. Stanisław Syska”. Wypalano głównie wyroby elektrotechniczne, ale powstawała też stołowizna, naczynia apteczne i galanteria. Zakład zaczął sprawnie funkcjonować, aż przyszedł 1 września 1939 roku…
Czasy okupacji
W czasie okupacji nadzór nad fabryką w Boguchwale sprawowała, podlegająca Niemcom, Izba Przemysłowo-Handlowa w Krakowie. Wprowadzono obowiązek składania comiesięcznych sprawozdań z funkcjonowania zakładu. To ułatwiło okupantowi ocenę stanu pracy firmy, pozwalało też na rozdzielanie zamówień.
Niemcom zależało głównie na porcelanie elektrotechnicznej, ale chętnie kupowali stołowiznę, którą wysyłano do sklepów III Rzeszy. Przed wojną Stanisław Syska miał z pewnością plany na rozpropagowanie nowej marki porcelany stołowej pod nazwą Boguchwała, która mogłaby konkurować z wyrobami Ćmielowa czy Chodzieży, ale wizje te w obliczu wojny zeszły na plan dalszy. Sysce zależało jednak na utrzymaniu produkcji stołowizny, bo dawała ona możliwość dodatkowego zatrudnienia robotników i tworzenia nowych, często fikcyjnych, miejsc pracy, a praca w czasie wojny, wiadomo, niejednokrotnie oznaczała życie. I choć wypłatą dla robotników były nierzadko porcelanowe serwisy, a nie gotówka, to bezpieczeństwo i pewność jutra były rzeczą o wiele cenniejszą.
Jak wspomina wieloletni pracownik zakładu Józef Kyc: - Chcę tu z całą mocą podkreślić, że fabryka porcelany inż. Stanisława Syski w Boguchwale była w latach wojny ostoją i schronieniem przed wywózką młodzieży na roboty do Rzeszy. Chroniła się tu piętnasto- i szesnastoletnia młodzież.
Inny pracownik zakładu Władysław Kawa dodaje: Inż. Stanisław Syska swoją patriotyczną postawą w czasie okupacji niemieckiej zasłużył na najwyższe uznanie.
Te wspomnienia, to żywy dowód na szlachetną postawę właściciela, i choć urzędował on na co dzień w biurze w Krakowie, wiedział przecież dokładnie, co dzieje się w jego firmie. Poza tym, pracował tu stale jego syn, Zbigniew. On tak wspomina okupację: Ja miałem wolną rękę do udzielania pożyczek [pracowniczych] wg mojego uznania, a spłaty rat na prośbę pracownika rozłożone były w czasie dla niego dogodnym. Nosiłem zawsze bloczek w moim białym kitlu i sprawiało mi to – powiem otwarcie – satysfakcję, gdy mogłem pracownikom pomóc w potrzebie. Ostatnią taką pożyczkę dostał przy piecu C bodajże Domaracki (palacz pieców z Niechobrza), który bardzo smutny i załamany zwierzył mi się w nocy podczas kontroli, że padła mu krowa – jak się wyraził żywicielka – i co teraz zrobi… Był zaskoczony, gdy od ręki wypisałem mu wymaganą sumę na zakup nowej krowy, które to pieniądze bez kłopotu na drugi dzień mógł podjąć w kasie. Tymi pożyczkami zjednaliśmy sobie załogę.
Tu warto dodać, że na terenie zakładu działała od roku 1942 tajna komórka Armii Krajowej. Pracownicy wspominali, że dyrekcja z pewnością wiedziała o jej istnieniu. AK miała tu zainstalowane, w magazynku pod kabinami nawilżającymi na montowni, radio lampowe, które umożliwiało nasłuchiwanie zachodnich stacji. Można było dzięki niemu słuchać np. wiadomości z Londynu. W fabryce ukrywano też ludzi i magazynowano broń.
„Hanka” z boguchwalskiej fabryki
Z utrzymaniem produkcji stołowizny nie było problemów, bo broniła się ona bardzo dobrą jakością. Któż z resztą, jak nie Niemcy - potentaci w produkcji porcelany - mogli to docenić. Jeszcze przed wojną, dbając o wykształcenie kadr, Syska sprowadził zaprzyjaźnionych fachowców z Ćmielowa i Chodzieży. Podobna do wyrobów tych dwóch zakładów jest z resztą stylistyka wyrobów boguchwalskich i łatwo przypuszczać, że projektowali je modelarze sprowadzeni z tych właśnie wytwórni. Można to zauważyć porównując wyroby z tych trzech firm, np. ćmielowski serwis „nr 307” jest łudząco podobny do boguchwalskiego kompletu „Hanka” – różnią się jedynie uchwytami pokrywek naczyń.
Tak wspomina, dekorowane przez siebie serwisy, były pracownik dekoratorni Jan Sitek: Wszystkie wzory wykonywane były przez fabrycznego projektanta-modelarza, który projektował również nalewki, salaterki o różnych wymiarach. […] wyroby typu „Hanka”, które stanowiły ok. 50% produkcji porcelany stołowej, uzupełniano jeszcze galanterią tego samego typu, tj. flakonikami, cukierniczkami, popielniczkami i miniaturowym kompletem śniadaniowym dla lalek. Nazwę „Hanka” przyjęto z uwagi na najczęściej powtarzające się imię pracownic w fabryce. W dalszej części wspomnień Jan Sitek opisuje inny, bardzo znaczący serwis: „Alina”, kompletowany był bardzo starannie w dłuższym okresie, głównie pod kątem doboru odcieni szkliwa, gdyż był on pokryty szkliwem kremowym [80% wyrobów szkliwiono na biało]. […] Po skompletowaniu całości, ręczną dekorację prowadził doświadczony malarz, dostawa miała nastąpić bowiem w ustalonym terminie do Krakowa, dla generalnego gubernatora Hansa Franka.
To zamówienie ponownie potwierdza fakt, że wyroby boguchwalskie nie ustępowały jakością produkcji nie tylko polskiej ale i niemieckiej. Jak wyglądał ów serwis dla Franka? Trudno dziś powiedzieć, ale analizując stylistykę wyrobów tego okresu, kolor szkliwa oraz biorąc pod uwagę rangę zamówienia był prawdopodobnie dekorowany złotem. Mógł też, wzorem innych rządowych zamówień niemieckich z tych czasów, być sygnowany symbolem swastyki. Gdyby zachował się taki egzemplarz, byłby prawdziwym kolekcjonerskim rarytasem.
Dziś wyroby porcelany stołowej, jak i historię zakładu w Boguchwale, możemy zobaczyć w zorganizowanej w zakładzie Izbie Pamięci i Perspektyw ZPE ZAPEL. Jest tam, obok przedmiotów dokumentujących historię fabryki, spory zbiór porcelanowych naczyń, a nawet kilka kompletnych serwisów. Warto też zwrócić uwagę na rzeźbę „Allegro”, projektu wybitnego polskiego rzeźbiarza Franciszka Kalfasa, którą artysta zaprojektował specjalnie dla fabryki w Boguchwale. Nie zachowały się oryginały z okresu wojny, ale dzięki tutejszym fachowcom, na podstawie fragmentów oryginalnej formy i dokumentacji odtworzono to wspaniałe dzieło sztuki. Na porcelanie boguchwalskiej drukowano też, podobnie jak na wyrobach ćmielowskich, dekorację z motywami „Tańców ludowych” Zofii Stryjeńskiej (m.in.: Oberek, Kołomyjka).
Po wojnie wciąż wytwarzano stołowiznę, ale produkcja była stopniowo ograniczana na rzecz bardziej potrzebnej dla nowego ustroju, porcelany elektrotechnicznej. Teoretycznie ostatnie sztuki talerzy i filiżanek wyjechały z pieców w roku 1949… jednak przez następne kilkadziesiąt lat tradycja i umiejętność wyrabiania porcelany stołowej i galanterii trwała. Były to oczywiście, głównie pojedyncze sztuki, wypalane na szczególne okazje, np. jako prezenty dla odchodzących na emeryturę wysoko postawionych pracowników KC. Jednak i w tych komunistycznych czasach patriotyczny duch Stanisława Syski krążył gdzieś po fabrycznych halach, bo nielegalna produkcja trwała – pracownicy wyrabiali potajemnie porcelanowe figury Chrystusa, które potem mocowano do drewnianych krzyży.
Każdy przedmiot stołowy, sygnowany logiem Boguchwały (dwa pioruny, przypominające choinkę z napisem Boguchwała i dużą literą B w środku), to przedmiot nie tylko o wartości materialnej, ale i historycznej. Warto w wolnej chwili zaglądnąć do swoich kredensów i poszukać naczyń z tą sygnaturą. Każdy taki kruchy i piękny przedmiot przyczynił się do ratowania ludzkiego życia. Traktujmy je więc z należytym, godnym cichych bohaterów, szacunkiem.
Sylwia Tulik
Za pomoc w pisaniu artykułu dziękuję Annie Towarnickiej i Rafałowi Białoruckiemu.
Literatura:
Leon Chrościcki „Porcelana – znaki wytwórni europejskich”, KAW, 1974
Magdalena Śniegulska-Gomuła „Ceramika Ćmielowska”, Muzeum Narodowe w Kielcach, 2015
„Polska porcelana”, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 1983
„Zapel. Jubileusz 70-lecia”, RS Druk 2009
Napisz komentarz
Komentarze