Wiosną 1938 roku omal nie doszło do wojny polsko-litewskiej. Śmierć pochodzącego z Dzikowca pod Kolbuszową na Rzeszowszczyźnie strzelca Stanisława Serafina wzburzyła polską opinię publiczną i stała się pretekst do wysunięcia pod adresem Litwy ultimatum.
Śmierć na granicy polsko-litewskiej
24-letni Serafin służył w Korpusie Ochrony Pogranicza na granicy polsko-litewskiej, nieuznawanej przez sąsiednie państwo, które nie przyjęło do wiadomości zajęcia przez Polskę w 1921 roku Wilna. W nocy z 10 na 11 marca 1938 młody żołnierz patrolował granicę w pobliżu wsi Wiersze-Radówka. W pewnej chwili dostrzegł usiłujących przekroczyć ją dwóch ludzi. Przypadkowo wbiegł na terytorium litewskie i tam postrzelił policjanta Justasa Lukoseviciusa, który z kolei w odpowiedzi ranił Polaka.
Litwini co prawda udzielili strzelcowi pomocy, ale nie zgodzili się na wejście na ich terytorium lekarza z Polski. Zanim na miejsce przybył litewski medyk, żołnierz już nie żył. To przypadkowe i nieszczęśliwe zdarzenie zostało natychmiast wykorzystane przez polską propagandę oskarżającą Litwę o wrogie zamiary. Sprawa stała się głośna w całej Europie, Niemcy i Związek Radziecki zapowiedziały, że nie zachowają w tym przypadku neutralności, groziło poważnym konfliktem. Ostatecznie Litwini ugięli się przed polskim ultimatum i nawiązali z Warszawą, po raz pierwszy oficjalnie od wybuchu sporu o Wilno, stosunki dyplomatyczne.
Prasa szeroko rozpisywała się i zdarzeniu i o samym poległym. - Życie przemija, sława nie umiera… - głosił jeden z tytułów gazetowych. Prasa donosiła (pisownia oryginalna z błędną nazwą miejscowości:
- Żołnierz KOP’u śp. Stanisław Serafin pochodził ze wsi kolbuszowskiej, Dzikowia, dokąd po odsłużeniu wojska miał w jesieni br. powrócić. Zabity, syn b. wójta w Dzikowcu, był powszechnie lubiany i szanowany w swej wsi rodzinnej, toteż wiadomość o tragicznym Jego zgonie na rubieżach Rzeczypospolitej wywołała w całej wiosce głęboki żal.
Śmierć żołnierza stała się okazją do antylitewskich wieców i manifestacji. Powszechne było, kierowane pod adresem Naczelnego Wodza Edwarda Rydza-Śmigłego hasło „Wodzu prowadź na Kowno”. Podobna manifestacja odbyła się w rodzinnych stronach Serafina. Z odległej o 7 kilometrów Kolbuszowej do Dzikowca ruszył ogromny pochód, po jego dotarciu na miejsce odbyło się żałobne nabożeństwo.
Kilka dni później do Dzikowca przybył wojewoda lwowski Alfred Biłyk składając rodzicom kondolencje w imieniu premiera generała Felicjana Sławoja-Składkowskiego, który później wyróżnił matkę odznaczeniem państwowym. Wojewoda otrzymał petycję mieszkańców o pochowanie żołnierza w rodzinnej wsi, ostatecznie jednak pogrzeb odbył się w Marcinkańcach na Grodzieńszczyźnie.
Na Zaolziu
Jesienią 1938 roku Polska zdecydowała się wykorzystać faktyczny rozpad Czechosłowacji i zająć sporne tereny Zaolzia, o które walki toczono już niemal dwie dekady wcześniej. W akcji tej brała udział m.in. stacjonująca na co dzień w Rzeszowie i innych miejscowościach regionu 10 Brygada Kawalerii pod dowództwem płk Stanisława Maczka. Wkroczenie wojsk polskich na terytorium południowego sąsiada poprzedzone było wcześniejszą, wymuszoną zgodą władz czechosłowackich, ale nie uniknięto przy tym zbrojnych starć.
25 listopada do walk doszło pod Czadcą. Zginęli wówczas dwa polscy żołnierze - starszy strzelec rezerwy Stanisław Mlekodaj i strzelec rezerwy Ozajasz Storch z nowosądeckiego 1. Pułku Strzelców Podhalańskich. „Głos Krajny” relacjonował (publikując najprawdopodobniej depeszę Polskiej Agencji Telegraficznej):
- W związku z napaścią na polską delegację do polsko-słowackiej komisji granicznej, która miała na terenie Czechosłowacji w dniu 24 bm. i która stworzyła warunki uniemożliwiające kontynuowanie prac delimitacyjnych (rozgraniczających) według dotychczasowej procedury, oddziały grupy operacyjnej „Śląsk” przystąpiły od rana dn. 25 do bezzwłocznego zajęcia przyznanych Polsce terenów w rejonie czadeckim. W starciu jakie miało miejsce podczas zajmowania terenów w rejonie czadeckim, poległo dwóch żołnierzy: starszy strzelec Stanisław Mlekodaj i strzelec Ozjasz Storch, obaj z nowosądeckiego pułku strzelców podhalańskich.
Z obecnym Podkarpaciem niewątpliwie związany był strzelec Ozjasz Storch. Ze skąpych źródeł można wywnioskować, że pochodził z żydowskiej rodziny z Jarosławia i należał do radykalnej, młodzieżowej organizacji syjonistycznej „Betar”. Uroczystości żałobne Storcha odbyły się w Cieszynie.
Major Rago
Dwa dni później w czasie ataku ułanów na pozycje wojsk czechosłowackich na Przełęczy Zdziarskiej zginął major Stefan Rago. Barwna postać, kawaler orderu Virtuti Militari za walki o niepodległość, dowódca dywizjonu w stacjonującym w Kraśniku 24 pułku ułanów (wchodzącym w skład 10 Brygady Kawalerii). „Gazeta Lwowska” z 29 listopada tak przedstawiała zdarzenie:
- W trakcie obejmowania terenu Jaworzyny wywiązała się utarczka pomiędzy wojskiem polskim a oddziałami czechosłowackimi. Po zaprzestaniu ognia na polecenie rozjemcy czechosłowackiego, wydane na żądanie dowództwa polskiego, już w czasie wycofywania się oddziałów czechosłowackich padła samowolna seria strzałów ze strony czechosłowackiej, od których zginął mjr Rago i został ciężko ranny kpr. Oleksowicz z oddziałów polskich. Na polecenie rządu polskiego poseł R.P. w Pradze dokonał u rządu czechosłowackiego niezwłocznej interwencji, żądając natychmiastowego dochodzenia i surowego ukarania winnych. Rząd czechosłowacki wyraził posłowi polskiemu głębokie ubolewanie z powodu incydentu, przy tym zakomunikował, iż sztab generalny czeskosłowacki zarządził niezwłocznie energiczne dochodzenia, przywiązując wielką wagę do załatwienia sprawy w sposób, odpowiadający jej wadze.
Postaci poległego oficera fragment swych późniejszych wspomnień poświęcił Franciszek Skibiński (szef sztabu 10 BK, później jeden z wyższych oficerów 1 Dywizji Pancernej na Zachodzie), który tak opisywał majora, powszechnie zwanego przez kolegów i współpracowników „Ciepciem”:
- Inteligentny, bystry, dobry jeździec, doskonały oficer kawalerii, przystojny, powszechnie lubiany, miał jedno pęknięcie: Nie był wprawdzie alkoholikiem, ale co parę miesięcy zdarzały mu się „trzydniówki”, a wtedy nie można było na niego liczyć.
Tuż przed wkroczeniem 10 BK na Zaolzie, Rado przebywał na przymusowym leczeniu odwykowym. Wezwany w trybie alarmowym do jednostki znajdującej się już na granicy, ponownie dał się ponieść słabościom i zameldował się z dobowym opóźnieniem oraz w stanie wskazującym na poważną niedyspozycję, co miało wiązać się z kolejnymi przykrymi konsekwencjami, nawet wydaleniem ze służby. Los sprawił jednak, że następnego dnia mjr Rado dostał rozkaz ataku na Przełęczy Zdzierskiej, gdzie zginął. Skibiński wspominał:
- W brygadzie niektórzy cynicy utrzymywali, że „Ciepcio” - jak zawsze - miał szczęście. Zamiast wstydliwego odejścia do cywila, opuścił ten świat nieomal jako bohater narodowy, za którego trumną kroczył sam Wódz Naczelny.
Uroczysty pogrzeb Stefana Rago odbył się 1 grudnia w Warszawie, z udziałem m.in. marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego i biskupa polowego Józefa Gawliny. Zwłoki poległego oficera złożono na Powązkach Wojskowych. Rago nie był jedyną polską ofiarą zajmowania Zaolzia. W tym samym boju, w którym padł major, ciężko ranny został kapral Oleksowicz pochodzący ze Zbydniowa (okolice dzisiejszej Stalowej Woli). Płk Stanisław Maczek w późniejszym wniosku odznaczeniowym uzasadniał:
- W dniu 27 listopada 1938 r. podczas akcji na przełęczy Zdziarskiej był jako trębacz podoficerem obserwatorem 1. szwadronu, który wchodził w skład dywizjonu śp. mjr Rago. Wysłany przez dowódcę 1. szw. do mjr Rago przyszedł w chwili, gdy śp. mjr Rago wysunąwszy się przed lizierę lasu trafiony został pociskiem nieprzyjacielskim. Widząc upadającego majora kpr. Oleksowicz podbiegł do niego celem niesienia pomocy, nie bacząc na ogień nieprzyjaciela, wziął ciało śp. mjr Rago chcąc je wycofać do lasu. W czasie niesienia pomocy został raniony trzema pociskami ckm w nogę, łokieć i żebra. Czynem swoim dał przykład nie tylko odwagi, lecz także przywiązania i dyscypliny w stosunku do poległego oficera.
Oleksowicz został za swój czyn odznaczony Srebrnym Krzyżem za Dzielność i awansowany do stopnia plutonowego. Rany odniesione w starciu z wojskami czechosłowackimi okazały się bardzo poważne. Mimo wielomiesięcznego leczenia w zakopiańskim szpitalu jego stan zdrowia stale się pogarszał. 25-letni podoficer zmarł 13 stycznia. 4 dni później w rodzinnym Zbydniowie odbył się jego pogrzeb z udziałem m.in. ministra spraw wojskowych gen. Tadeusza Kasprzyckiego.
Strzały na pograniczu niemieckim
Za jedną z pierwszych ofiar II wojny światowej, poległych kilka dni przed jej faktycznym wybuchem, uchodzi pochodzący z Gorliczyny pod Przeworskiem strażnik graniczny Wojciech Wiśniowski, służący na granicy polsko-niemieckiej. Zginął on 26 sierpnia. To ten dzień pierwotnie wyznaczony był przez Hitlera jako moment ataku na Polskę. Został odwleczony w czasie po informacjach, iż poprzedniego dnia podpisano porozumienie polsko-angielskie potwierdzające brytyjskie gwarancje na wypadek wojny. Nie do wszystkich niemieckich jednostek dotarł on jednak na czas. W niektórych rejonach zanotowano gwałtowne starcia.
Niemiecki atak nastąpił m.in. pod wsią Bronisław w okolicach Mławy. Od strony granicy rozległy się salwy karabinów i broni maszynowej, grupy hitlerowskich żołnierzy wdarły się na polskie terytorium. Karabinowa seria przeszyła dwóch Polaków. Tak opisywały następnego dnia incydent gazety:
- Wczoraj o godzinie 6 rano w pow. Mławskim naprzeciw słupa granicznego został zabity podczas pełnienia służby granicznej kapral Feliks Grabowski oraz ranny w głowę i brzuch Wojciech Wiśniowski. Wypadek miał miejsce 200 metrów od granicy po stronie polskiej. Zabójstwa dokonali żołnierze niemieccy, którzy strzelali z ukrycia z lasu Gruenfluess w Niemczech poprzez granice polską.
Po jakimś czasie pojawiła się kolejna informacja, iż ciężko ranny w strzelaninie strażnik Wojciech Wiśniowski zmarł po operacji w szpitalu powszechnym w Mławie. Niestety niewiele możemy o nim napisać. Wiadomo jedynie, że urodził się w 1904 roku w Gorliczynie, miał żonę i syna. O ile ciało kaprala rezerwy Grabowskiego przewieziono do rodzinnej miejscowości pod Płockiem, to Wojciech Wiśniowski pochowany został w Mławie. Zachowała się tylko krótka notka na temat pogrzebu zamieszczona w „Kurierze Warszawskim” z 29 sierpnia:
- 28 sierpnia odbył się w Mławie pogrzeb strażnika, Wojciecha Wiśniowskiego. Po mszy żałobnej nastąpiło wyprowadzenie trumny na cmentarz mławski. Trumnę nieśli koledzy zabitego. W uroczystości pogrzebowej uczestniczyli przedstawiciele władz, poczty sztandarowe organizacji oraz kilkutysięczne tłumy ludności. Nad mogiłą przemawiał dowódca oddziału wojskowego.
Pierwsza ofiara Westerplatte
1 września 1939 roku o godzinie 4.50, zaledwie pięć minut po oddaniu pierwszych salw przez pancernik „Schleswig Holstein”, serią niemieckiego karabinu maszynowego został przeszyty zawiadowca stacji PKP Gdańsk - Westerplatte Wojciech Najsarek. Pochodzący spod Sanoka kolejarz był jedną z pierwszych ofiar II wojny światowej.
O samej postaci Wojciecha Najsarka wiemy niewiele. Urodził się 22 kwietnia 1900 roku w Jaćmierzu w powiecie sanockim. Był synem Józefa i Ludwiki z Florczaków. W rodzinnej miejscowości ukończył szkołę powszechną. W 1920 roku ochotniczo wstąpił do Wojska Polskiego, brak jednak szczegółowych informacji o przebiegu służby, można się domyślać, że walczył w wojnie polsko-bolszewickiej. W armii dosłużył się stopnia starszego sierżanta. W 1926 roku ożenił się z Marią Ostrowską, w 1933 roku po ukończeniu gimnazjum w Brześciu nad Bugiem został skierowany do Poznania na roczny kurs adiunktów kolejowych. Po nim rozpoczął pracę jako dyżurny ruchu PKP w Redzie, zaś w kwietniu 1937 roku został zawiadowcą stacji handlowej Gdańsk-Westerplatte.
Z notek biograficznych wynika, że aktywnie udzielał się w życiu polskiej społeczności Wolnego Miasta Gdańska. Należał do takich organizacji jak Gmina Polska, Związek Polaków w Wolnym Mieście Gdańsku, Rodzina Kolejowa, Kolejowy Klub Sportowy, Liga Morska i Kolonialna czy Liga Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej. Miał urodzoną w 1934 roku córkę Bożenę, później absolwentkę medycyny.
Nad ranem 1 września 1939 roku wyszedł przed swoją placówkę zaalarmowany hałasem na zewnątrz. Natknął się na nacierający na Westerplatte pierwszy oddział niemiecki dowodzony przez mata artylerii Georga Wolfa z przybyłej na „Schleswig Holstein” 3 kompanii szturmowej marynarki. Według jednej z relacji kolejarz zaczął biec w kierunku Wartowni nr. 1 starając się ostrzec żołnierzy przed atakiem. Padł przeszyty kulami karabinowymi. Tu napotykamy sprzeczne informacje odnośnie jego śmierci. W angielskiej Wikipedii (na polskiej nie doczekał się jeszcze biogramu) oraz na stronie westerplatte.pl czytamy, że zginął na miejscu, natomiast na historycznych forach dyskusyjnych znaleźć można informacje, że ranny został przez Niemców wzięty do szpitala, gdzie zmarł tego samego dnia.
Podobnie jak inni polegli obrońcy Westerplatte Wojciech Najsarek został w 1945 roku odznaczony najwyższym polskim orderem wojennym Virtuti Militari. Jego nagrobek znajduje się na cmentarzu na Westerplatte. W latach 70. XX wieku z inicjatywy lokalnych przewodników PTTK w miejscu jego zranienia czy też śmierci postawiono pamiątkowy obelisk. Postać Najsarka uwieczniona została w filmie „Westerplatte” z 1967 roku, gdzie gra go Józef Łodyński.
Szymon Jakubowski
Fot. NAC, IKC, archiwum
Napisz komentarz
Komentarze