20 czerwca 1999 roku na Słowacji koło Żyliny rozbił się samolot, którym lecieli piloci Ośrodka Kształcenia Lotniczego Politechniki Rzeszowskiej. Doświadczony pilot Marek Panaś, wyrzucony z maszyny siłą odrzutu, mógł przeżyć. Wrócił jednak, by ratować Wojciecha Tomczaka. Obydwaj zmarli z odniesionych ran kilka dni później.
Piloci wraz z dwoma słowackimi mechanikami wystartowali z lotniska w Żylinie samolotem Socata TB-20 Trinidad (SP-TUS). Zaraz po starcie samolot zahaczył o zbocze góry i stanął w płomieniach. Siła odrzutu wyrzuciła Marka Panasia oraz mechaników z samolotu. Na pokładzie samolotu pozostał drugi pilot, Wojciech Tomczak. Marek Panaś wrócił się do wraku by pomóc w wydostaniu się koledze, którego wcześniej uczył lotniczego fachu. Niestety nie udało mu się uratować ani kolegi, ani siebie. Wojciech Tomczak zmarł w szpitalu po czterech dniach, Marek Panaś następnego dnia po nim.
42-letni w chwili śmierci Marek Panaś zaliczany był do czołówki rzeszowskich pilotów. Latał w Aeroklubie Rzeszowskim, potem - przez dziesięć lat - w OKL. Przez dwa lata był tu kierownikiem wyszkolenia. Na koncie miał kilka tysięcy godzin spędzonych za sterami samolotów i 800 wykonanych skoków spadochronowych. Rok wcześniej w plebiscycie popularnego pisma „Skrzydlata Polska” otrzymał tytuł „Najsympatyczniejszego Instruktora”.
Uroczysty pogrzeb Marka Panasia z asystą wojskową oraz przelotem samolotów OKL i Aeroklubu Rzeszowskiego odbył się 2 lipca na cmentarzu Pobitno w Rzeszowie. Następnie dnia, w rodzinnym Włocławku pochowano 26-letniego Wojciecha Tomczaka.
Napisz komentarz
Komentarze