Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 24 listopada 2024 19:06
Reklama dogadać się w małżeństwie

Miłosne podboje hrabiny Starzeńskiej

Miłosne podboje hrabiny Starzeńskiej

    Uchodziła za jedną z najpiękniejszych kobiet swej epoki. Jej uroda i wdzięk olśniły salony Galicji, Paryża i Wiednia. Katarzyna Starzeńska zasłynęła jednak przede wszystkim jako dama o niezwykle gorącym sercu, bohaterka licznych romansów. Wśród jej „zdobyczy” byli m.in. syn Ludwika XV czy pasierb Napoleona Bonaparte.

    - Była matką czworga nieślubnych dzieci, zaś w swym kalendarzu, skromnie licząc, miała zarejestrowanych ponad sześćdziesiąt ofiar naiwnej miłości – to jedna z wielu podobnych, ówczesnych opinii na jej temat. 

Pani na Górze Ropczyckiej

    Katarzyna Starzeńska (z domu Bobronicz-Jaworska) urodziła się 30 kwietnia 1782 w Przemyślu, ale wychowywała w Górze Ropczyckiej - własności swego ojca Gabriela. Ten wraz z bratem doszedł (głównie przez nie zawsze jasne interesy) do sporego majątku oraz - w końcu - upragnionego tytułu hrabiego. Zakupił bardzo dochodowe starostwo ropczyckie i tam osiadł. Miał dwie żony, ale tylko jedną – ukochaną (a jakże) – córeczkę. Z okazji jej kolejnych urodzin, jego przemyski pałac przez ponad miesiąc był widownią ciągłej wystawnej uczty, a goście (nie zawsze zaproszeni) przewijali się przezeń dzień i noc, co skrzętnie zauważyły ówczesne gazety.

    Chrzest też był wydarzeniem, które przede wszystkim miało podkreślić zdobytą niedawno pozycję rodu Jaworskich: data - 24 maja, miejsce – wypełniona po brzegi nie tylko lokalną elitą i arystokracją katedra przemyska, ojciec chrzestny – bp przemyski Antoni Wacław Betański (późniejszy pierwszy rektor Uniwersytetu we Lwowie), udzielający chrztu – bp senior Józef Kierski. Ta niezwykła konstelacja osobistości z wyższych sfer zebranych wokół maleństwa była jakby proroctwem, wskazującym kierunek, w którym miało potoczyć się życie nowo ochrzczonej.

    Jej matka zmarła kilka lat po porodzie, zostawiając wychowanie Kasi w rękach Gabriela. Ten – bardzo kochający ojciec, czując trudy zadania, postanowił skorzystać z pomocy. Zatrudniał coraz to nowe opiekunki i guwernantki (głównie z zagranicy), jednak z reguły okazywało się, że … te były raczej zainteresowane ojcem i jego majątkiem.

    W  końcu hrabia postanowił odesłać córcię do Stronibabów w Galicji Wschodniej - majątku swojego brata, gdzie pod okiem szwagierki, Katarzyna miała wspólnie z kuzynką Zuzanną pobierać dalszą edukację. Sam zaś zostawił majątek w Górze Ropczyckiej plenipotentom i rozpoczął liczne wojaże. Kraków, Lwów, Wiedeń czy Przemyśl stały się jego drugim (a licząc dni pobytu może nawet i pierwszym) domem. Jeden z pamiętnikarzy napisał nawet: kazał zawsze przyprowadzać do siebie ładne, młode dziewczęta.

Pierwsze podboje

    Po kilku latach pobytu – co by tu nie mówić – na odludziu, obaj bracia zdecydowali zainwestować w dalszy rozwój córek, wysyłając je do ówczesnej metropolii – Lwowa. Tutaj stworzono więc dla nich dwuosobową klasę z dochodzącymi nauczycielami. Edukacja dziewcząt przebiegała jednak dwutorowo: z jednej strony ówczesne rygorystyczne zasady i reguły wychowania młodych panien wpajane przez guwernantki, z drugiej … gwar i urok wielkiego miasta – na razie wydawałoby się niedostępny (były za młode by uczestniczyć w przyjęciach i balach). Ale od czegóż kontakty nieformalne? Przekupywały swoich nauczycieli by niektóre lekcje odbywały się „w terenie”, czyli np. lasku Longschamps, czy na wałach. Były to miejsca dla kultury i nauki Lwowa strategiczne… szczególnie gdy chodziło o sztukę i naukę romansowania. Ciotka zorientowała się po jakimś czasie, że nie o taką naukę chodziło i podjęła decyzję o wyjeździe do Wiednia – Lwów bowiem uważany był wówczas na terenach upadającej pod ciosami zaborców Polski jako miejsce, gdzie dosyć specyficznie podchodzono do historycznej tragedii kraju. O ile wszędzie panował smutek i żal, to tutaj próbowano go zagłuszyć balami i zabawami, gdzie … wznoszono liczne toasty za przyszłość Ojczyzny i ku hańbie jej wrogom. Jak to napisano w kolejnych pamiętnikach: we Lwowie nawet damy romansowały z… poczucia patriotyzmu.

    Kuzynki jednak były pojętnymi uczennicami i także w stolicy cesarstwa szybko ułożyły sobie życie, znajdując miejsce dla swoich zainteresowań. Niestety wpadły we własne sidła. Katarzyna odbiła Zuzannie jej adoratora – młodego porucznika węgierskich huzarów. Zawiedziona Zuzka, zdradziła miejsce schadzki kochanków przebywającemu akurat we Wiedniu ojcu bohaterki. Ten zapomniał chyba o mądrości starego przysłowia, że niedaleko pada jabłko od jabłoni.  Sam prowadząc rozwiązłe życie uważał, że córka winna być wzorem cnót wszelkich i ocenił postępek 16-letniej damy za bardzo niemoralny. Podczas ojcowskiej tyrady tak się jednak rozczulił nad wykazującą „skruchę” winowajczynią, że… dał się przekonać iż winę za całe zdarzenie ponosi wyłącznie ciocia Ania. Spakował więc rzeczy i skłócony ze szwagierką wrócił do Góry Ropczyckiej.

  Tutaj chciał zmienić zainteresowania córki, ucząc ją jazdy konnej i myślistwa. Jednak zew natury był silniejszy. Jej kolejnym łupem padł więc syn administratora majątku. Gabriel nie wytrzymał i odwiózł swoją najukochańszą córkę do Staniątek – dokładnie do klasztoru ss. Benedyktynek – gdzie pod okiem siostry Katarzyny Duval miała pozostać do czasu znalezienia dla niej odpowiedniego kandydata na męża! Spośród licznych kandydatów wybrał spokojnego i rozważnego Ksawerego Starzeńskiego.

Pierwsze małżeństwo

    Katarzyna, mimo dąsów, że kandydat jest od niej prawie drugie tyle starszy (ona miała wówczas lat 17), zgodziła się bez wahania. Ślub odbył się w ostatnich dniach XVIII stulecia, a młodzi w podróż poślubną pojechali do Włoch. Po ok. pół roku wrócili i osiedli w Grabownicy Starzeńskiej – rodowym gnieździe Ksawerego, gdzie wśród licznych akwariów i stawów ze sprowadzanymi z całego świata rybami, mile spędzali pierwszy rok małżeństwa. Było tak idyllicznie, że zdziwiony biograf napisał o tym okresie jej życia: prędko go [męża] polubiła i nawet stosunkowo długo nie próbowała zdradzać!

    Odwiedzając sąsiadów zawitali do Łańcuta, czyli zamku księżnej Izabeli Lubomirskiej. Ta od razu zwróciła swoją uwagę na młodą hrabinę, która wg pamiętnikarza Ksawerego Preka z Nozdrzca: Posiadała piękność, która rzadko da się widzieć. Namówiła ją, by porzuciła imię Katarzyna i zasugerowała używać nowego: „la belle Gabrielle”. Katarzyna-Gabriella szybko zorientowała się, że bliższe jej sercu są klimaty łańcuckiej rezydencji, przepychu i arystokratycznej bufonady, niż spokojna i „zarybiona” Grabownica. Coraz częściej więc – pod byle pretekstem opuszczała męża, spotykając się z jego strony z wielką wyrozumiałością - ryby dają więcej spokoju niż kobiety I tu właśnie naprawdę zaczyna się epopeja tryumfów sercowych naszej bohaterki.

  Nie sposób ich zliczyć – wspomniano o ok. 60 ofiarach w jej kalendarzu. Nie licząc, tych w „kalendarzu” nie odnotowanych. „Mecenasem” pierwszych podbojów pozamałżeńskich była księżna Izabela. Wydawało się nawet, jakby sprzyjała romansom ulubienicy i swoich wychowanków: księcia Henryka Lubomirskiego czy później wnuka Alfreda Potockiego.

W Paryżu i Wiedniu

    Z poleceniem księżnej Lubomirskiej, Gabrielle miała przed sobą szeroko otwarte drzwi całego arystokratycznego Paryża, gdzie ruszyła wraz z mężem. Szybko podbiła serca „towarzystwa”, stając się wielką atrakcją miasta. Najpierw znany portrecista Franciszek Gerard, zachwycony jej nieprzeciętną urodą, namalował portret (szkic znajduje się w Wersalu, a oryginał przekazano przez rodzinę Ossolineum zdobi obecnie Lwowską Galerię Sztuki). Później głośnym echem odbiła się jej wizyta w Luwrze, gdzie strzegący wyjścia żołnierz zagrodził jej drogę bronią, oznajmiając zdumionemu towarzystwu, że musi zatrzymać ją w muzeum, nie wolno mu bowiem wypuszczać na ulicę posągu Wenery.

    Mówiono także, że sam Napoleon dostrzegł piękno Polki, gdy podczas jednego z balów miał rzec iż: pewnie panie paryskie niezbyt się cieszą z jej przyjazdu, albowiem stanowi dla nich bardzo poważną konkurencję. Zainteresował się też badaniami ichtiologicznymi Ksawerego sugerując, że ten w Paryżu znajdzie swoje właściwe miejsce.

  A Gabriella zaczęła przyjaźnić się w tym czasie z największą salonową damą stolicy Francji – Julią Recamier, co dodawało jej dodatkowego blasku. Jednak kobiece przyjaźnie Gabrysi nie trwały długo, a powód zawsze był jeden – ten sam obiekt zainteresowań. Tym razem „poszło” o nie byle kogo. Gabrielle zaczął adorować (i nie tylko słowami) Eugeniusz de Beauharnais, czyli… syn Józefiny (żony Napoleona) z pierwszego małżeństwa. Szybka była reakcja dworu. „Delikatnie” dano Starzeńskim do zrozumienia, że powinni opuścić Paryż.

    Oprócz licznych trofeów ichtiologicznych męża oraz swoich garderobiano-biżuteryjnych, przywiozła „coś jeszcze” – była w ciąży z Eugeniuszem! Syn zmarł kilka dni po porodzie. Kolejna jej zdobycz to lord Artur Paget - poseł angielski w Wiedniu, poznany i rozkochany w jednym z austriackich kurortów, gdzie samotna, niedoszła matka leczyła swoje fizyczne i psychiczne rany. Jej siedziba była dla lorda miejscem zarówno schadzek miłosnych jak i… spotkań z przeciwnikami Napoleona. Niektórzy sugerowali nawet, że Polka była na usługach angielskiego wywiadu. Z tego związku – tak jak poprzednio pozostała jej trwała „pamiątka” – syn Kazimierz (ojcostwo znowu udało jej się wmówić zdziwionemu Ksaweremu!)

    Razem z mężem, spędzali także czas na licznych podróżach, m.in. do Szwajcarii, czy Włoch, gdzie oczarowała ją Wenecja. Wszędzie jednak wystawny tryb życia i rozrzutność znacząco komplikowały małżeńskie relacje. Ksawery próbował ją „pacyfikować”, ale Gabrysia otrzymawszy kolejne dochodowe majątki ziemskie od swojego ojca (który w ten sposób „doceniał” wkład ukochanej córki w fakt zostania dziadkiem), uważała jego liczne uwagi dotyczących oszczędności, za znacząco przesadzone.

   W 1809 roku mieli rodzinnie wyjechać do Warszawy, ale przeszkodził temu wybuch wojny austriacko-francuskiej. Katarzyna znowu zawitała do Łańcuta, gdzie zawróciła w głowie rosyjskiemu generałowi. Baron Teodor Karłowicz Korff szybko wpadł w jej sidła. Doszło do tego, że zaczęli się umawiać na randki do… Lwowa. Polka tak „okręciła” sobie generała wokół palca, że posądzano go w związku z tym romansem o działanie na szkodę Rosji! Podczas ustalania granicy rosyjsko-austriackiej, za co Korff był odpowiedzialny, tereny kilku wiosek, zamiast zgodnie z pierwotnymi planami przydzielić matiuszce Rosji oddał bowiem pod władanie monarchii austriackiej. Co ciekawe, wioski te należały do krewnych Skrzyneckiej.

    Zauroczenie zaczęło przybierać zły kierunek - baron szukał okazji, by w pojedynku zabić męża Katarzyny, co otwierało drogę do potencjalnego ślubu z wdową. Wyjechała więc ze Lwowa, zostawiając na lodzie kolejnego adoratora. Wróciła w wiedeński wir i… prawie z marszu zawładnęła kolejnym sercem: francuskiego hrabiego Ludwika de Narbonne-Lara. Był on nieślubnym dzieckiem króla Ludwika XV, ambasadorem w Wiedniu. Wprawdzie pokazywała się z nim publicznie, ale uważała go za efektowne, ale tylko tymczasowe tło. Wieści o tym związku, okraszone wieloma – wyjątkowo nieprawdziwymi – szczegółami, dotarły do męża, który stracił cierpliwość. Ponoć podczas sceny zazdrości nawet pobił małżonkę. A że akurat w tym wypadku oskarżenia były niesłuszne, ta uniesiona honorem, kazała lokajom wyrzucić go z domu. Nazajutrz udała się do Lwowa, gdzie w sądzie postarała się o akt separacji, połączony z nakazem płacenia alimentów przez Ksawerego. 

Ucieczka z… panem młodym           

    Kolejny podbój nastąpił w niezwykłych okolicznościach. Na Podolu wzięła udział w ślubie dalekiej krewnej. Już podczas pierwszego spotkania, pan młody - hrabia Stanisław Komar – zwracał  większą uwagę na nią, niż na „wybrankę serca”. Podczas uroczystości weselnych, pierwszy walc był jedynym, którzy młodzi zatańczyli razem. Rankiem panna młoda obudziwszy się samotnie w łóżku, i nie uzyskawszy odpowiedzi na pytanie: gdzie jest jej ślubny, zaczęła go wraz z matką intensywnie szukać. Po ok. 1,5 roku od nieszczęsnego ślubu Stanisław i Katarzyna zostali „namierzeni” we Włoszech, w Palermo, ścigani przez licznych wierzycieli. Katarzyna  powróciła do Góry Ropczyckiej,  bez kochanka, ale za to… z kolejnym dzieckiem – Julią – uznaną (!) przez jej męża, z którym była w separacji. Dość powiedzieć, że z pięciorga dzieci kochliwej hrabiny, tylko jedno było faktycznie Ksawerego.

    Po jakimś czasie znów przyjechała do Lwowa. Czekał tu na nią znamienity ówczesny aktor – Antoni Benza – uchodzący za lwowskiego amanta i atrakcyjnego kochanka. W arystokratycznych kręgach uznano to jednak za mezalians. Rozstanie z Benzą nastąpiło, ale z powodu jej zazdrości. Aktor, romansując z Katarzyną, równocześnie odwiedzał pewną księżnę. Gdy sprawa wyszła na jaw, tłumaczył się: że tylko Ciebie kocham, zdradzam zaś, jedynie ze względów towarzyskich.

    Ojciec coraz bardziej podupadał na zdrowiu – pewnie także dlatego, że długi, zaciągane przez Katarzynę były znaczniejsze, a ich spłacanie, przysparzało coraz większych kłopotów zarządcom majątku. W końcu – po wezwaniu córki do siebie – nie łajał jej, nie wyrzucał, ale wzruszył łzami troskliwego ojca. Pogodzony i pojednany zmarł 28 października 1818r. Zostawił spory majątek, jednak perspektywa zarządzania nim, była porażająca do tego stopnia, że… Gabriela pogodziła się z mężem, który skuszony wielkim bogactwem, zgodził się go przejąć z wszystkimi zobowiązaniami. Podpisali umowę, która znosiła separacją i ustalała powinności stron. Jednym z jej punktów było… dochowanie wzajemnej wierności! Nasza piękność podeszła do umowy tak, jak do większości dotychczasowych zobowiązań. Nazajutrz po złożenia podpisów spotkała się z Benzą, który od jakiegoś czasu nalegał na ponowne spotkanie kochanków…

    Teoretycznie małżonkowie wrócili do siebie i spędzali czas to w Grabownicy to w Górze Ropczyckiej, jednak ich życie nie było sielanką. Ksawery starał się wyprowadzić na prostą zarówno stan finansów majątku, jak i proces wychowawczy „swoich” dzieci, w czym raczej żona mu nie pomagała. Próbowała nadal – mimo prawie 40 lat – żyć swoim życiem, ale powoli odcinana od pieniędzy, czuła się coraz bardziej ograniczana. Wg niektórych nasłała na męża swojego kolejnego kochanka, pragnącego pojąć ją za żonę: młodszego o ponad 10 lat Stanisława Preka z pobliskiego Nozdrzca (był bratem głuchoniemego pamiętnikarza Ksawerego Preka, dzięki któremu dość dokładnie możemy poznać życie ówczesnej galicyjskiej śmietanki). Następnie opuściła rodzinny dom (próba ponownego wyrzucenia męża tym razem się nie udała – służba dobrze wiedziała, kto rządzi teraz majątkiem). Dzięki mediacjom siostry Ksawerego Kunegundy (Gabrysię zaskoczyła uczynność szwagierki, bo powszechnie było wiadomo, że ta nie lubiła brata), małżonkowie znowu się pojednali. Z nowej wersji umowy zniknęły jednak zapisy o zachowaniu wzajemnej wierności i chyba nie trudno się domyśleć na czyje życzenie.

Kolejne małżeństwo

    Lata biegły, a Katarzyna coraz boleśniej odczuwała swój wiek. Częściej odwiedzała Kraków. Na przyjęciach i rautach wiodła dalej prym – jej ogólnoeuropejska przeszłość była powszechnie znana i „doceniana”. Wzbudzała zachwyt i podziw, często o wiele młodszych od siebie mężczyzn. Jednak z reguły okazywało się, że ci, gdy tylko „zaistnieli” w towarzystwie przy jej boku, szybko znajdowali o wiele młodsze obiekty westchnień i adoracji.

    Mając więcej czasu, skierowała swoje zainteresowanie na dzieci i ich wychowanie. Córki oddała do Staniątek, gdzie w klasztorze oczekiwały na mężów, których szukała im matka – ponoć nie chciała by weszły na drogę, która była jej udziałem. Synów kształciła we Lwowie. Kazimierz wybrał karierę wojskową, ale bardziej odpowiadała mu pozycja arystokratycznego oficera, brylującego w towarzystwie. Stawał też w obronie honoru matki, pojedynkując się z tymi, którzy wspominali podboje Katarzyny.

    W Wigilię 1828 roku, po ciężkiej chorobie umiera Ksawery. Została sama z dziećmi i majątkiem, którym nie bardzo umiała zarządzać. Zdając sobie z tego doskonale sprawę, szybko podjęła odpowiednie kroki, czyli… póki było z czego zapłacić odpowiedni posag, wydała za mąż obie córki i – pewnie z wyrachowanej oszczędności – wyprawiła skromne wesela (bo to okres żałoby po ich ojcu). Przeprowadziła też swoisty „casting” kandydatek na żonę dla Kazimierza. Wybór padł na Teofilę Pawlikowską z Medyki. Okazało się że przy okazji „ustrzelono dublet”! Kazimierz oczarował młodą pannę, a Katarzyna wzbudziła zachwyt w jej ojcu, wdowcu Józefie Benedykcie Pawlikowskim.

    Tak więc w październiku 1830 roku upieczono dwie pieczenie: trzeciego dnia miesiąca wzięły ślub dzieci, a po zakończeniu 2-tygodniowego wesela, 24-go, w Górze Ropczyckiej doszło do zaślubin owdowiałych rodziców. Szczęśliwy starszy pan młody, zaczął wydawać bale na cześć nowo-poślubionej małżonki i udzielać się towarzysko. Razem udali się do Lwowa, gdzie pragnęli zaistnieć jako para, jednak… nadwyrężone serce małżonka nie wytrzymało tego tempa i po 44 dniach ślubu, w dzień św. Mikołaja odmówiło posłuszeństwa (niektórzy zgryźliwie podają, że po nad wyraz intensywnej małżeńskiej nocy…).

     Tak jeszcze od niej nie odszedł żaden kochanek, więc bardzo to przeżyła. Dodatkowo okazało się, że Benedykt nie zdążył zmienić testamentu. Napisał go, gdy jeszcze nie znał Katarzyny, została więc praktycznie wydziedziczona. Było to dla niej dodatkowym powodem do zmartwień, bo wychodząc powtórnie za mąż za przemysłowca, utraciła przynależny od urodzenia tytuł hrabiny i została towarzysko zdegradowana.

    Wróciła po raz kolejny do Góry Ropczyckiej, gdzie wraz z Kazimierzem, próbowali – często wbrew jego żonie – przywrócić dawny blask i świetność rodzinnej posiadłości. W 1834 roku wyjechała na ponad rok do Paryża, Neapolu, Palermo i Wiednia, jednak raczej by upajać się wspomnieniami, niż szukać nowych przygód. Po powrocie w rodzinne strony, spędzała kolejne lata w domach swoich dzieci, Krakowie, wyjeżdżała też do wód, gdzie reperowała podupadające zdrowie. Zainteresowała się też bardziej wiarą.

      Pod wpływem poznanego ks. Franciszka de Paula Pištěk – czeskiego duchownego, który był najpierw biskupem tarnowskim, a od 1836 roku arcybiskupem lwowskim, zaczęła się religijnie nawracać. Niektórzy – wyraźnie niechętni jej pamiętnikarze – wprawdzie trochę inaczej patrzyli na tę znajomość. Prek napisał:  Upodobał ją sobie biskup, nie wiedzieć, czy z pobożności lub też z innego względu, dość na tym, że często z biskupem sekretnie rozmawiała, nawet biskup […] zjechał się z nią w Staniątkach, niby wizytując klasztor.

Wspomnienia dawnej świetności     

    Dalsze koleje jej życia to nieustanna walka tych dwóch sprzecznych ze sobą postaw, w której często na siłę i wbrew upływającemu czasowi, próbowała nawiązywać do minionych lat swojej świetności. Z jednej strony – odkrywała urok wiary i codziennej modlitwy. Z drugiej kłóciła się z oszczędną synową o prawo do „życia na poziomie”. W końcu wyprowadziła się do Lwowa, mając zapewnione utrzymanie przez syna (któremu w zamian oddała wszystkie posiadane wioski i majątki). Tutaj dokonała też swego bodaj ostatniego znaczącego (bo opisywanego w lokalnej prasie) podboju, którego ofiarą stał się kolejny generał – tym razem austriacki: Jean Maria de Narboni (Włoch z pochodzenia). W końcu musiała uciekać ze Lwowa, ale bardziej chyba przed komornikami, niż opinią towarzystwa. Osiadła najpierw w Krakowie, a gdy została namierzona przez niespłacanych pożyczkodawców, zbiegła poza granice Galicji – do Kielc. Tutaj mieszkała skromie i po raz pierwszy w życiu (a zbliżała się do siedemdziesiątki) udało jej się nie zaciągać długów i żyć tylko z tego, co przysyłał syn i spadkobiercy drugiego męża!

  Pośrednio dzięki bohaterstwu syna Kazimierza, okazanemu w czasie wojny z Węgrami w latach 1848/49. (które zostało docenione przez młodego cesarza Franciszka Józefa sporymi sumami i nadaniami), udało się pospłacać stare długi. Mogła więc spokojnie wrócić do Galicji i osiąść w Krakowie, w oficynie sióstr bernardynek przy kościele św. Józefa. Tu oddawała się modlitwom i pokutom, zobowiązała się do codziennego sprzątania kościoła, a na zamiatanie i mycie kościelnej posadzki wyprosiła nawet dla siebie „monopol”.

    Pod koniec życia pielęgnowała rodzinne związki, widując się z dziećmi i pasierbami, wnukami, doczekała się także prawnuków. Zaczęła nawet organizować zjazd całej familii Starzeńskich i Pawlikowskich, który zaplanowała na święta 1862 roku. Nie doczekała go jednak, gdyż 18 grudnia tegoż roku zmarła, licząc 80 lat. Zwłoki pierwotnie złożono na krakowskim cmentarzu Rakowice, a po kilku miesiącach przewieziono do Góry Ropczyckiej, gdzie spoczęła obok swojego ojca.

   Jeszcze przed II wojną światową, autor biografii Aleksander Piskor, nadaremnie szukał na cmentarzu w Górze Ropczyckiej śladów po miejscu jej ostatniego spoczynku. Rodzinny pałac uległ zniszczeniu i od kilkunastu lat, poprzez Agencję Rolną i władze gminy bezskutecznie szuka nowego inwestora. Straszy ruiną, zarówno swoją, jak i pobliskich koszar pułku jazdy konnej (dawne folwarczne zabudowania gospodarcze, zaadoptowane na cele wojskowe przez Kazimierza).

Andrzej Wesół

Źródła: The Paget Papers, Diplomatic and other Correspondence of the right hon. sir Arthur Paget, London 1896, vol.I; za http://www.archive.org, Piskor Aleksander, Siedem ekscelencji i jedna dama, Warszawa 1959, wyd. III, Polski Słownik Biograficzny (PSB), tom 42/3, zeszyt 174 (z października 2004), Smarzewski Marcin, Pamiętnik 1809-1831, Wrocław 1962,  Prek Ksawery, Czasy i ludzie, Wrocław 1959


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Piotr 01.05.2022 09:37
Teofila Pawlikowska w omawianym okresie wraz z ojcem mieszkali w Krzywczy, gdzie Józef Benedykt poznał Katarzynę. https://www.krzywcza.eu/pawlikowska-katarzyna.html

Jadwiga 30.04.2022 11:08
Ciekawe bardzo, filmowe historie

Reklama