11 maja 1955 roku w pożarze objazdowego kina w Wielopolu Skrzyńskim zginęło 58 osób. Przypominamy poświęcony tragedii rozdział książki Janusza Klicha „Parada złoczyńców”, która ukazała się w 2007 roku nakładem wydawnictwa „JOTA”.
„Ofiarny stos“ – taki tytuł nosi rozdział XIV skryptowego wydania książki pt. „Wielopolszczyzna – szkice z dziejów”, opracowanej pod redakcją Władysława Tabasza w 1991 r. To w nim opisano największą na Podkarpaciu tragedię. Działo się to w Wielopolu Skrzyńskim, podczas wielkiego pożaru drewnianego baraku, który wybuchł w trakcie seansu kina objazdowego, a spłonęło w nim żywcem 58 osób, w tym 38 dzieci w wieku od kilku do kilkunastu lat.
Z parafialnej kroniki
Od redaktora tego wydawnictwa dowiedziałem się, że rozdział ten spisał z notatek i kronik parafialnych nieżyjącego już księdza prałata Juliana Śmietany, jego następca – proboszcz w Wielopolu Skrzyńskim – ks. Jan Bylinowski. Ale dr Władysław Tabasz przypomniał, że najwięcej informacji o samej tragedii i jej skutkach zgromadziła dziennikarka TVP 3 w Rzeszowie red. Barbara Pawlak, która trzy lata wcześniej realizowała w Wielopolu i Warszawie film dokumentalny na ten temat.
– Rzeczywiście przez wiele miesięcy zbierałam materiały na ten drażliwy, jak się okazało, temat – potwierdziła red. Barbara Pawlak i dodała, że w redakcji ma kopię filmu pod takim samym tytułem, jaki przed pół wieku wyświetlano w Wielopolu Skrzyńskim, czyli „Sprawa do załatwienia” w reżyserii Jana Rybkowskiego. – Największą trudnością było pokonanie psychicznego oporu dojrzałych dziś ludzi, którzy w tamtej tragedii stracili najbliższych – swych rodziców lub rodzeństwo.
W redakcji telewizyjnej w Rzeszowie na tzw. przeglądarce oglądnąłem więc ten wzruszający dokument, który do dziś doczekał się kilku emisji i stanowi swoisty skarb mediów. Jest bowiem najdoskonalszą ze znanych rekonstrukcji wydarzeń z 11 maja 1955 r., które wstrząsnęły całą Polską i miały później również brzemienne w skutki echa prawne.
– Niemal tydzień spędziłam w Warszawie, gdzie w Sądzie Okręgowym i Komendzie Głównej Policji zapoznawałam się z aktami karnymi tej sprawy – wspomina red. Barbara Pawlak. – To właśnie w nich znalazłam wstrząsające w swej wymowie zdjęcia wykonane po tragedii, a także pierwotne adresy jej bezpośrednich uczestników zdarzeń, tych, którzy niemal cudem ocaleli. Jeden z nich mówi wprost, że na seans w drewnianym baraku dostał się bez biletu przez otwarte mu przez kolegę okno i wyskoczył przez nie na zewnątrz, gdy ktoś krzyknął podczas seansu: – Pali się! Uciekać!
Trzeba przyznać, że rzeszowska reporterka telewizyjna wykonała kawał dobrej roboty. Jej rekonstrukcja tragicznych zdarzeń poraża dokładnością. Przedstawia Wielopole Skrzyńskie z dnia pożaru z najdrobniejszymi szczegółami. Pokazuje, jak ludzie sadzą tego dnia ziemniaki. Ktoś pamięta, że ekipa kina objazdowego przyjechała wcześniej i w miejscowości, która wtedy nie miała jeszcze elektryczności, na okolicznych wzgórzach dobiegały z megafonów (operatorzy kina objazdowego mieli własny agregat prądotwórczy) dźwięki piosenki Marii Koterbskiej pt. „Parasolki”.
– Dla celów pełnej dokumentacji udało się nam odnaleźć taki sam projektor filmowy marki Carl Zeiss Jena, chwalony bardzo przez ówczesnych operatorów jako bardzo nowoczesny i sprawny, który postawiono w tragicznym dniu na stole przed sceną w szkolnym baraku, który był jego widowiskową salą, jedyną wtedy w Wielopolu – opowiada rzeszowska dziennikarka telewizyjna. – Znaleźliśmy też starszych operatorów, którzy wyjaśnili, iż kopia wyświetlanego tego dnia filmu była nagrana na łatwopalnej i właściwie niemożliwej do ugaszenia (paliła się dalej po zalaniu jej wodą lub nawet po zasypaniu piaskiem) kopii, z taśmą o szerokości 35 mm i przygotowanej na podłożu nitrogliceryny, używanej przecież do produkcji materiałów wybuchowych.
Tragiczny seans
Z relacji zawartej we wspomnianym wydaniu „Wielopolszczyzny” wiemy, że załoga objazdowego kina zainstalowała się w rynku wczesnym popołudniem i udała się w komplecie do miejscowej gospody na obiad, suto zresztą zakrapiany alkoholem. Mistrzowie objazdowego kina byli wtedy wręcz gwiazdorami w odwiedzanych miejscowościach, więc nikt nie skąpił im niczego.
– W filmowej rekonstrukcji zdarzeń poraża fragment, kiedy jacyś ludzie zabijają deskami okna do szkolnego baraku, aby gawiedź nie dostała się na projekcję bez biletów – kontynuuje red. Barbara Pawlak. – Te stuki młotków przypomną się później w scenach zbijania dziesiątek trumien dla ofiar tej tragedii, przy czym pracowała cała czwórka wielopolskich stolarzy. Nie dawali sobie z tym rady, więc część trumien dowieziono z dębickich zakładów pogrzebowych. Ale ja najbardziej do dziś pamiętam odgłos wielopolskich dzwonów kościelnych, które wpierw zapraszały wiernych na „majówkę”, a potem obwieszczały wszystkim niewyobrażalne nieszczęście.
Z parafialnych kronik Wielopola wiemy, że seans kina objazdowego rozpoczął się około godz. 19, bo było to już po majowym nabożeństwie. Sala widowiskowa w baraku była zapełniona i zasiadło w niej około 200 osób, w tym rodzice z dziećmi, których nie mieli z kim zostawić w domu. Niektóre zasnęły na ich kolanach i matki odniosły je do domów. Te dzieci przeżyły szczęśliwie tragedię, choć nikt wtedy tego nie przewidywał.
Sala widowiskowa była nadal ubrana zeschłą już jedliną i girlandami, pozostawionymi po zapomnianej już zabawie sylwestrowej. Aparat filmowy stał na stoliku przy scenie, a operator oraz jego pomocnicy i widzowie na stojących w sąsiedztwie ławkach palili papierosy. W sali już przed wybuchem pożaru było duszno od dymu. Na ekranie biegła akcja filmu, przedstawiającego jakieś korupcyjne powiązania w handlu butami, bokserską walkę. Potem widzimy moment, kiedy skończyła się trzecia taśma filmu (w ogóle było ich 10, o ciężarze 18 kg). Przed oświetlonym przez pusty projektor ekranem ktoś rękami ustawił „cień zajączka”, co rozbawiło publiczność.
„Coś syknęło”
– Siedzący w bliskiej odległości od stolika z aparatem filmowym świadek, dziś dojrzały już mężczyzna wspomina, że zapamiętał ten ważny moment – przypomina sobie red. B. Pawlak. – Operator zdjął szpulę z częścią filmu, cały czas trzymając w ustach zapalonego papierosa. Podczas zwijania końcówki taśmy dotknął ją końcem papierosa, coś syknęło i nagle cała taśma stanęła w płomieniach. Odrzucił ją od siebie, ale w kierunku pozostałych taśm, po czym ktoś krzyknął: – Pali się! Uciekać!
Z innych relacji wiemy wprawdzie, że operator próbował gasić taśmę gołymi rękami, ale oparzył się i za resztą swej ekipy rzucił się wprost do otwartego okna w kierunku rynku (okien z tej strony nie zabito deskami). Cała załoga kina objazdowego uciekała autem w kierunku Dębicy, ale wkrótce ją zatrzymano i aresztowano.
Z dalszej relacji filmu dokumentalnego o tragedii wiemy, że od zapalonej taśmy ogień objął kolejne. Natychmiast zaczęły one wydzielać toksyczny dym, który pozbawiał przytomności osoby siedzące najbliżej projektora. Tak rozpoczął się akt wielkiej tragedii, która przyniosła najwięcej śmiertelnych ofiar w ówczesnej Rzeszowszczyźnie.
– Tego, co działo się wtedy wewnątrz kinowej sali nie sposób odtworzyć, więc pozostały w dokumentalnym filmie jedynie relacje tych świadków zdarzeń, którzy szczęśliwie ocaleli z pożogi – kontynuuje rzeszowska reporterka. – Jedni wyskakiwali przez otwarte wcześniej okna, inni forsowali zatłoczoną przez uciekających ludzi drogę do głównego wyjścia. Potykali się i upadali na ludzi upadłych już bez przytomności na podłogę. Niektórzy czuli nie tylko duszący dym palących się taśm filmowych, ale i lepiku na dachu, który kapał już do wnętrza. Wkrótce ten dach zawalił się i zaczęła płonąć cała podłoga, co właściwie dopełniło tragedii tych, którzy jeszcze mieli jakieś szanse wydostania się ze swymi dziećmi na zewnątrz.
Płonęli żywcem
Dodajmy, że to wtedy po raz drugi tego dnia zagrzmiały wielopolskie dzwony kościelne. Z płonącego jak żagiew baraku dobiegały na zewnątrz potworne krzyki umierających w płomieniach ludzi. Na ratunek ruszyli miejscowi strażacy, którzy osękami rozbili płonącą od strony rynku ścianę baraku i przez powstałą w ten sposób wyrwę zdołali uratować część ludzi próbujących wydostać się na zewnątrz. Inna część szczęśliwie sforsowała okna za sceną. Jakiś strażak krzesłem wybił jedno zabite deskami okno i uratował kilka osób, z których ostatnia zawisła wpół (wyciągnięto ją na zewnątrz i uratowano) na framudze i zatarasowała w tragicznym momencie wyjście następnym.
Ale tych scen w filmie nie ma, bo ich rekonstrukcja z technicznych powodów byłaby niemożliwa, a z moralnych przyczyn byłaby horrorem nie do oglądania. Następne sceny przypominają o tym, że po ugaszeniu ciała straszliwie popalonych ludzi – tych, których udało się rozpoznać – odnoszono do ich mieszkań, które zamieniły się w domy płaczu i rozpaczy. Ksiądz Bylinowski przeczytał później fragment kroniki parafialnej ks. Śmietany, w którym pogrzeby ofiar pożaru określono, jako „wielki ryk bólu i rozpaczy”.
Przemilczana tragedia
Z książki „Wielopolszczyzna” wiemy, że ówczesne władze starały się nie tylko ukryć rozmiary tragedii (oprócz 58 śmiertelnych ofiar, było jeszcze ponad 20 poważnie poparzonych), o której w prasie ukazywały się jedynie krótkie, niewiele mówiące o przyczynach dramatu komunikaty. Do Wielopola Skrzyńskiego już następnego dnia po tragedii przyleciała samolotem z Warszawy specjalna delegacja z wiceministrem spraw wewnętrznych i prokuratorem generalnym ówczesnej PRL.
Pogrzeby ofiar odbyły się w miejscowym kościele w trzeci i czwarty dzień po pożarze (był to piątek i sobota). W pierwszy z tych dni na posadzce i specjalnych ławach ustawiono 34 trumny i dokumentalna rekonstrukcja zdarzeń przypomina tę scenę. Następnego dnia pochowano resztę ofiar.
– Przy trumnach, którym towarzyszył zbiorowy płacz i szloch, mogli być tylko członkowie rodzin tragicznie zmarłych – przypomina red. B. Pawlak. – Drogi do Wielopola obstawione były przez milicję, która nie wpuszczała do tej miejscowości nikogo z zewnątrz, chyba że wykazał się pokrewieństwem z którąś ze zmarłych osób. Mimo to ludzie z sąsiednich wiosek polami dotarli do kościoła, który był szczelnie wypełniony przez wiernych. Potem władze też starały się, by nic nie przypominało tej tragedii, ewidentnie zawinionej przez lekceważącą wszelkie zasady bezpieczeństwa ekipę objazdowego kina. Nie dziwi więc, że proces oskarżonych w tej sprawie zakończył się w Warszawie.
Zanim jednak doszło do tego, podczas porządkowania tragicznego pogorzeliska doszło do bardzo nieprzyjemnego incydentu, który dodatkowo wzburzył zrozpaczonych wielopolan. Robotnicy zbierający popioły nie zważali na to, że znajdowały się w nich nadal resztki spalonych ciał, niezidentyfikowane ręce, palce, fragmenty kości rąk i nóg. Zamiast zgromadzić je w jednym miejscu, zaczęli wszystko wywozić na drogę w kierunku targowicy i zasypywać nimi dziury w jezdni. Kiedy ludzie zwrócili na to uwagę, spowodowało to ogromne oburzenie. Prace przerwano, wszystkie ludzkie szczątki dokładnie pozbierano i wywieziono następnie na cmentarz, gdzie pochowano w odrębnej mogile, umieszczając na niej później napis: „Nierozpoznane części ciał ofiar pożaru 11. V. 1955 roku”. Na filmie red. B. Pawlak mogiłę tę wskazuje ks. proboszcz J. Bylinowski.
Śledztwo w tej sprawie prowadzono miesiącami, zaś akt oskarżenia objął nie tylko bezpośrednich sprawców tragedii, ale także ich służbowych zwierzchników. Z przepisanej notatki z „Dziennika Polskiego” (autor tej relacji nie podał w książce pt. „Wielopolszczyzna” daty wydania) wiemy, sąd zgodził się na podanie do publicznej wiadomości nazwisk skazanych za spowodowanie tragicznej śmierci kilkudziesięciu osób, oraz dramatu strasznie poparzonych i ich rodzin, ale po latach ograniczyć się wypada do przypomnienia ich imion i pierwszych liter nazwisk.
Skazani
I tak, kierownik objazdowego kina – Józef K. oraz kinomechanik – Władysław K. (te nazwiska brzmią identycznie) zostali uznani za winnych naruszenia wszelkich zasad bezpieczeństwa, obowiązków wynikających z przepisów przeciwpożarowych oraz obowiązków służbowych i bezpośredniego spowodowania katastrofalnego w skutkach pożaru. Zostali oni skazani na kary więzienia w wymiarze po 15 lat.
Szofer kina objazdowego – Władysław W. został skazany na 5 lat pozbawienia wolności za niedostarczenie do kinowej sali, wbrew ciążącemu na nim obowiązkowi, środków przeciwpożarowych, a pomocnik kinomechanika – Władysław S. na taką samą karę w wymiarze 2 lat za zaniedbanie przygotowania przepisowych wyjść zapasowych z baraku.
Za zaniedbania służbowe w zakresie zapewnienia odpowiednich warunków bezpieczeństwa w podległych im kinach objazdowych ukarani zostali też oskarżeni w tej sprawie dyrektor Okręgowego Zarządu Kin (OZK) w Rzeszowie – Tadeusz H. (kara 3 lat więzienia) i inspektor ochrony przeciwpożarowej tego samego zarządu OZK – Mieczysław M. (kara 4 lata więzienia) oraz dyrektor Centralnego Zarządu Kin (CZK) w Warszawie – Kazimierz N. (kara 2 lata pozbawienia wolności, z zawieszeniem jej wykonania na okres próby) i inspektor nadzoru w tymże CZK (kara 1 roku więzienia, też z warunkowym zawieszeniem jej wykonania.
Centralny Zarząd Kin w Warszawie zobowiązano sądowym wyrokiem do wycofania ze wszystkich polskich kin taśm z kopiami filmów, sporządzonych na bazie nitrogliceryny, a także do zaostrzenia przepisów przeciwpożarowych w kinach i bezwzględnego ich przestrzegania.
W stosunku do skazanych Józefa i Władysława K. oraz Władysława W. były to maksymalne kary przewidziane w kodeksie karnym, a ich wymierzenie sąd uzasadnił tym, między innymi, że w czasie pełnienia swych obowiązków służbowych i będąc w tzw. delegacji znajdowali się oni w stanie odurzenia alkoholowego, co w znacznym stopniu przyczyniło się do tragicznej w skutkach katastrofy, która pochłonęła tyle śmiertelnych ofiar.
– Mój film dokumentalny z rekonstrukcją zdarzeń przed i po wielkiej katastrofie w Wielopolu Skrzyńskim kończy krótka informacja tekstowa o tym, że główny sprawca nieszczęścia (ów operator, który papierosem nadpalił fragment filmowej taśmy) nie doczekał końca wymierzonej mu kary 15 lat więzienia – kończy swą opowieść red. B. Pawlak. – W aktach karnych tej sprawy znalazłam notatkę, iż popełnił samobójstwo podczas odbywania kary pozbawienia wolności. Można rzec, że w ten sposób chciał sam wymierzyć sobie surowszą karę za pozbawienia życia tylu ludzi niż uczynił to kierujący się kodeksowymi zasadami sąd.
Pamięć po latach
Dodać trzeba na koniec, iż władze przez lata nie dopuszczały do przypominania wielopolskiej tragedii. Dopiero w II połowie lat 80. ubiegłego wieku zezwolono na zbudowanie w miejscu tragedii ze społecznych składek pomnika z tablicami, na których wyryto nazwiska wszystkich 58 ofiar tragedii, z podaniem ich wieku. Od tego czasu co roku w rocznicę katastrofy przed tym pomnikiem odprawiana jest msza święta, a także tu obchodzone są dorocznie uroczystości z okazji Dnia Strażaka. W 2005 r. uroczystość taka odbyła się w niedzielę, 14 maja, i miała – jak co roku – religijny charakter, zaś mszę świętą z udziałem proboszczów ponad dwudziestu okolicznych parafii koncelebrowano pod przewodnictwem ordynariusza diecezji rzeszowskiej – ks. bpa Kazimierza Górnego.
Jednak obecnym na uroczystości najbardziej zapadła zapewne w pamięć przygotowana przez uczniów miejscowego Gimnazjum prezentacja spalonych w baraku ludzi, poczynając od najmłodszych (5-letni chłopczyk), a na najstarszych (66-letni mężczyzna) kończąc. Prowadzoną przy dźwiękach żałobnej muzyki inscenizację zakończyła scena grozy i wołania o pomoc falującej przed pomnikiem grupy, z wyciągniętymi krzyżami w rękach.
Po pół wieku nie padły już słowa oskarżeń pod adresem lekceważących wszelkie zasady bezpieczeństwa organizatorów kina objazdowego, którzy wówczas uciekli z miejsca tragedii przez otwarte obok projektora okno. Podczas tej dramatycznej prezentacji ofiar pożaru wspomniano także jej wielkich i tragicznych bohaterów: Kazimierza Gąsiora, Józefa Parę i Jana Siuśkę, którzy będąc już poza płonącym barakiem, wrócili doń z powrotem, by ratować dzieci i zginęli w płomieniach.
Janusz Klich
Napisz komentarz
Komentarze