- Większość czynów tej niebezpiecznej spółki bandyckiej obfitowała w tragedje, po których pozostały mogiły ich ofiar i nieotarte łzy pozostałych po tych ofiarach sierot i najbliższych krewnych Rozprawa Maczugi okazała, że byli to bandyci najpospolitszego gatunku, którzy nie znali litości - pisał w grudniu 1934 roku popularny, sensacyjny tygodnik „Tajny Detektyw”. Rzeszowszczyzna odetchnęła wtedy z ulgą.
Zbrodniczy duet Antoni Byk i Władysław Maczuga przestał terroryzować okolicę. Historią obydwu bandytów przez prawie rok emocjonowała się cała Polska. Przodował w tym zwłaszcza „Tajny Detektyw” poświęcając życiu przestępcom i ich kolejnym „wyczynom” bogato ilustrowane artykuły w pewnym okresie w każdym niemal numerze.
Władysław Maczuga
Władysław Maczuga gdy umierał otoczony nimbem jednego z najbardziej bezwzględnych bandytów, miał zaledwie 22 lata. Urodziło się 22 marca 1912 roku w Rozborzu koło Przeworska w wielodzietnej rodzinie. Miał sześciu braci i dwie siostry. Gdy miał dziewięć lat umarł ojciec, co być może miało też wpływ na jego przyszłe życie. Niemal całe rodzeństwo prędzej czy później zeszło na drogę przestępczą.
Szczególną „sławę” zyskał starszy o 14 lat brat Władysława – Michał. Był członkiem bandy Karola Mitkowskiego, grasującej w okolicach Przemyśla, Radymna i Jarosławia. W 1925 roku planując napad na bogatego żydowskiego kupca wtargnęli omyłkowo do domu policjanta Józefa Sentkowskiego, którego zamordowali. Obława policyjna dopadła ich w okolicach Dukli, gdzie po prawdziwej bitwie (naliczono 500 oddanych strzałów!) zginął Mitkowski i drugi kompan Mucha, zaś Michał Maczuga trafił przed sąd, który skazał go na karę śmierci przez rozstrzelanie. Młodszy brat po latach przerósł jednak z przestępczych czynach starszego.
- Już jako młody chłopak zdradzał objawy słabej woli. Byle kto miał na niego przemożny wpływ. Splatawszy jakiegoś figla we wsi, żałował potem swego czynu i mimo, że bez jego przyznania sprawca pozostałby niewykryty – wyznawał prawdę. Nie pomogły częste bicia; chłopak narowił się przy byle jakiej okazji. Pobyt we wsi, w ciężkich warunkach życiowych nie mógł przynieść nic dobrego – opisywał dzieciństwo Władysława reporter „Tajnego Detektywa” szperając w przeszłości Maczugi i rozmawiając z jego najbliższymi. Matka bandziora mówiła, że starała się o uczciwe zajęcie dla syna. A to usiłowała go umieścić w orkiestrze 10 pułku ułanów stacjonującego w Łańcucie (ponoć miał talenty muzyczne), a to załatwić przyjęcie do służby ochotniczej w wojsku. Bezskutecznie.
Już jako nastolatek Władysław zaczął miał problemy z prawem. Po raz pierwszy usłyszał wyrok dziesięciu miesięcy więzienia za pobicie. Niedługo po wyjściu kolejny: 1,5 roku. Po odbyciu kary odwiedził go kolega „spod celi” Antoni Janusz. I zaproponował „dobry kawałek roboty”.
Zabójstwo księdza Chmurowicza
Celem bandytów stał się 72-letni proboszcz podrzeszowskiej Przybyszów (dzisiaj dzielnica Rzeszowa) Józef Chmurowicz, mający opinię zamożnego człowieka. Po okolicy rozniosła się pogłoska, że tego akurat dnia wieloletni proboszcz Przybyszówki ksiądz Chmurowicz miał podjąć w rzeszowskiej Kasie Oszczędności większą gotówkę, by wypłacić pensje robotnikom pracującym przy budowie domu, w którym ksiądz miał zamieszkał na starość.
Trójka bandytów zaczajona na zewnątrz czekała aż z plebanii wyjdą gościa proboszcza i ksiądz położy się spać. Jak wynika z późniejszych ustaleń śledztwa, jeden z rzezimieszków pozostał na czatach na zewnątrz, dwaj postali wyjęli szybę z okna i dostali się do środka. W kancelarii nie znaleźli spodziewanej gotówki, weszli więc do sypialni. Duchowny, zbudzony odgłosem odsuwanych szuflad, krzyknął jeszcze „kto tam?”, gdy dosięgły go kule rewolwerowe. Strzelał Maczuga.
- W noc tę we wnętrzu plebanii rozegrała się straszna tragedja, bo kiedy nastał świt, w okolicznym Rzeszowie nie było ani jednego człowieka, którego przedmiotem rozmowy nie byłaby śmierć ks. Chmurowicza, ofiary napadu rabunkowego bandytów. A w trzy dni później sznury powozów ciągnęły w stronę Przybyszówki, gdzie na cichym cmentarzu na wieczny spoczynek ks. Chmurowicz został złożony - pisał „Tajny Detektyw”.
Zbrodnia na osobie duchownego wzburzyła opinię publiczną, ale i zmobilizowała do intensywnych działań służby policyjne. Uruchomiono tajnych agentów, przyjrzano się notowanym za rozmaite przestępstwa. Z pomocą przyszedł przypadł. Gdy funkcjonariusze weszli do mieszkania znanego sobie Antoniego Janusza, podejrzewanego o inne przestępstwa, ich uwagę w czasie rewizji zwróciły stare, austriackie pięcio i dwukoronówki. A takie m.in. zginęły z plebani. Przyciśnięty do muru na rzeszowskim komisariacie Janusz przyznał się do udziału w napadzie i wsypał kompanów, w tym Maczugę. Należy dodać, że gang Janusza i Maczugi miał na swym koncie także kilka napadów na kasy w Białobrzegach i Grzęsce oraz napad na plebanię w Husowie, gdzie miejscowemu księdzu udało się ujść z życiem, tylko dlatego, że zabarykadował się w swoim pokoju. W grudniu 1933 roku Władysław Maczuga trafił za mury rzeszowskiego Zamku, gdzie mieściło się więzienie.
Antoni Byk
Urodzony w 1904 roku w małej, podrzeszowskiej Trzcianie Antoni Byk od młodości miał – jak twierdzili późnij okoliczni – trudności wychowawcze. We wsi mówiono, że po serii niewyjaśnionych wtedy jeszcze morderstw na początku lat 20. wyjechał z kraju. Miał służyć w Legii Cudzoziemskiej.
Służąc w zaciężnym wojsku Byk ponoć uczestniczył w jakiś walkach na różnych frontach, szczegółów jednak nie znamy. Fama głosiła, że zdezerterował wraz z kompanami bestialsko zabijając jakiegoś Araba. Wrócił do rodzinnej Trzciany, gdzie trudnił się kradzieżami i innymi przestępstwami. Za nie trafił do więzienia. Dostał wyrok trzech lat. Przypadkiem jednak wyszły sprawy z przeszłości, gdy jego ojciec znalazł w czasie remontu domu legitymację człowieka zamordowanego 11 lat wcześniej. Policja zaczęła baczniej przyglądać się przeszłości Byka i niewyjaśnionym morderstwom, które miały miejsce w Trzcianie przed laty…
Na bandyckim szlaku
Traf chciał, że końcem 1933 roku w rzeszowskim więzieniu zbiegły się losy obu przestępców. Zarówno Był jak i Maczuga mieli za sobą bogatą przeszłość kryminalną, musieli sobie zdawać sprawę, że najprawdopodobniej nie unikną stryczka. Zapewne to zdecydowało, że wspólnie zaczęli myśleć o wydostaniu się na wolność.
31 grudnia 1933 roku Rzeszowem wstrząsnęła sensacyjna wiadomość: groźni przestępcy Byk i Maczuga uciekli z więzienia! Przedarli się przez drut kolczasty i mur otaczający podwórze więzienne. Pilnujący ich strażnik – jak donosiła prasa – miał ze strachu zaniemówić i dopiero po chwili wszcząć alarm. Co przypłacił utratą posady na rok przed emeryturą. Okolicę opanowała prawdziwa psychoza, zwłaszcza, że dobrany duet nic nie robił sobie z faktu, że w ich poszukiwania zaprzęgnięto cały aparat policyjny i w najlepsze dokonywał kolejnych zbrodni. Tajny Detektyw” donosił:
- Na murach miasta Rzeszowa, murach okolicznych wsi i miasteczek, ukazały się ogłoszenia przyznające wysokie nagrody temu, co przyczyni się do schwytania bandytów. Rabunki w okolicy, ofiary z mienia i życia szerzyły się z zatrważającą szybkością. Ludzie po wsiach i miasteczkach kładli się spać w niepewności czy rano obudzą się żywi; mienie zakopywano w ziemi, by nie padło ono ofiarą bandytyzmu.
Strach mieszkańców ówczesnej środkowej Małopolski potęgował się z kolejnymi doniesieniami o wyczynach wspomnianej dwójki. A było ich co niemiara, chociaż trzeba też brać pod uwagę, że szybko Byk i Maczuga znaleźli naśladowców, którzy „pracowali na ich konto”. Już kilka dni po ucieczce przestępcy dokonali mordu rabunkowego koło Jarosławia, zaś w Drohobyczu sterroryzowali kierownika miejscowej szkoły kradnąc 700 złotych, rewolwer i dubeltówkę. W Błażowej zamordowali rodzinę Herzbergów, w Stadlach Szklarskich zmaltretowali kierowniczkę szkoły zabierając jej 250 złotych.
Przestępcy wymykali się z kolejnych zasadzek. Policja byłą o krok od ujęcia ich w Monasterzu koło Kańczugi, gdzie ukrywali się u braci Zięziów. Uprzedzeni o obławie zdołali zbiec, aresztowano tylko trójkę ich pomocników. By zmylić pogoń przemieszczali się z miejsca na miejsce. Znów omal nie wpadli w Trzcianie, rodzinnej miejscowości Byka, ale tu próba ich aresztowania zakończyła się tragicznie.
15 marca 1934 roku bandyci dali o sobie znać napadem na stację kolejową w Trzcianie. Spłoszeni jednak przez uzbrojonego naczelnika uciekli. Traf chciał, że niedaleko przebywał komendant miejscowego posterunku Feliks Lewandowski, który wiedząc o pobycie w Trzcianie złoczyńców postanowił zastawić na nich pułapkę. Doszło do strzelaniny. Niestety bandyci byli szybsi. Kilka strzałów śmiertelnie raniło policjanta, który zmarł w szpitalu. Jego pogrzeb stał się swego rodzaju manifestacją przeciw przemocy.
Byk i Maczuga mający na swoim koncie kilka morderstw, w tym zabicie policjanta, brutalnych napadów i gwałtów, stali się wrogami publicznymi nr. 1, ściganymi w całej Polsce południowo-wschodniej. Za ich głowy wyznaczono pokaźne nagrody. Najpierw były to 500 złotych, później dodatkowe 2000 zaoferowali starostowie najbardziej zagrożonych powiatów: rzeszowskiego, łańcuckiego, przeworskiego i jarosławskiego. Na owe czasy była to równowartość niezłej, dwuletniej pensji.
Nieustanny pościg za bandytami stawał się niemal sensacyjnym serialem na bieżąco relacjonowanym przez prasę. Reporter „Tajnego Detektywa” brał bezpośrednio udział w obławie w Grzegorzówce koło Hyżnego w kwietniu, gdzie Byk i Maczuga ukrywali się u zaprzyjaźnionych gospodarzy. Mimo szczegółowych przygotowań bandytom udało się umknąć ciężko raniąc przy tym policyjnego wywiadowcę o nazwisku Wasilewski, któremu musiano amputować nogę. Sam Byk w czasie ucieczki został raniony w obojczyk i rękę. Ścigającym policjantom udało się trafić na kryjówkę w Borku Starym, gdzie był opatrywany, ale zdążył znów uciec.
Koniec bandy
Początek końca koszmaru jakim dla mieszkańców czterech powiatów Rzeszowszczyzny była działalność Byka i Maczugi nastąpił 18 lipca. Operujący w terenie wywiadowcy policyjni ustalili, że przestępcy mogą pojawić się w Rozborzu, rodzinnej miejscowości Maczugi. Policjanci zasadzili się na nich koło jednej ze stodół. Po kilkugodzinnym wyczekiwaniu usłyszeli kroki. Doszło do strzelaniny. Antoni Byk trafiony sześcioma kulami zginął na miejscu. Maczudze udało się zbiec.
Śmierć Byka stała się ogromną lokalną sensacją. Jak relacjonował „Tajny Detektyw” ludzie na drogach w okolicach Przeworska głośno krzyczeli o śmierci słynnego przestępcy. Przed przeworskim prosektorium, gdzie przewieziono jego zwłoki gromadziły się tłumy ludzi. Smaczku sprawie nadawał fakt, że w sekcji zwłok pomagał… przyrodni brat ojca Maczugi. „Maczuga kroi Byka” – powtarzała „ulica”. Pogrzeb gangstera na przeworskim cmentarzu przyciągnął wielu ciekawskich.
Po śmierci kompana Maczuga nie zaprzestał działalności i szybko znalazł sobie nowego „towarzysza” – Stanisława Kołodzieja. W listopadzie nastąpił jednak koniec. Kołodziej zginął w policyjnej obławie, Maczudze chwilowo udało się wymknąć. Tym razem policja nie odpuściła jednak złapanego tropu. Maczuga został odnaleziony pod Przeworskiem w jednym z gospodarstw. Policjanci wyciągnęli go z… kryjówki pod psią budą. Nie stawiał oporu, prosił o darowanie życia…
Ostatnia ucieczka
Proces zbrodniarza toczył się 10 i 11 grudnia 1934 roku. Wzbudził on ogromne zainteresowanie mediów i społeczeństwa, na salę rozpraw wpuszczano za okazaniem specjalnych przepustek. Jak relacjonowali reporterzy z sądzonego przestępcy zniknęła hardość: - Na salę wchodzi wystraszony, podobny do zwierza w klatce, z podełba spoglądający Maczuga, otoczony dwoma strażnikami, nie spuszczającymi zeń oka. Przestępca został skazany na karę śmierci przez powieszenie. Ława przysięgłych rzeszowskiego sądu (wówczas ona decydowała o wyroku) uznała oskarżonego winnym zarzucanych mu czynów.
Maczuga jednak nie myślał spokojnie czekać na egzekucję, śmierć na szubienicy uważał za hańbiącą. W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia wykorzystał błąd służb więziennych, które osadziły go w jednej celi z więźniami przywiezionymi z Przemyśla. Ci pomogli Maczudze uwolnić się z łańcuchów w które cały czas był zakuty. Więźniowie obezwładnili zwabionego pukaniem dozorcę, zaś przestępca wydostał się z celi i korytarzem zbiegł na I piętro więzienia, gdzie znajdowało się pozbawione krat mieszkanie naczelnika zakładu.
Reporter „Tajnego Detektywa” tak opisywał szczegóły ostatniej, jak się miało okazać, ucieczki zbrodniarza:
- W mieszkaniu znajdowała się tylko żona naczelnika, która usiłowała wszcząć alarm. Bandyta jednak błyskawicznie zorjentował się w sytuacji i wybiwszy szybę w oknie, wyskoczył na podwórze więzienne, które całe przebiegł, aż do narożnika, znajdującego się u zbiegu ulic Szopena i Zamoyskiego. Tu zdołał w niewytłumaczony sposób przedostać się przez mur więzienia, wysoki na sześć metrów i zbiegł przez ul. Zamkową na Podzamcze. Tymczasem zaalarmowana straż więzienna rozpoczęła wraz z przechodniami pościg za Maczugą. Mimo kilkakrotnego wezwania bandyta nie stanął, lecz dalej uciekał. W pewnym momencie wdrapał on się na kiju i przeskoczył przez płot realności dra Dzierżyńskiego, chcąc w ten sposób przedostać się na ulicę Kraszewskiego. Tam jeden ze strażników zabiegł mi drogę i strzelił do uciekającego, trafiając go w rękę. Maczuga cofnął się i usiłował wtargnąć przez wybite okienko do piwnicy realności dra Przysłupskiego. Wtedy drugi strażnik, który nadbiegł z przeciwnej strony domu strzelił do bandyty, trafiając go w krzyże. Kula przebiła kręgosłup i utkwiła w żołądku. Ciężko rannego przewieziono natychmiast do szpitala więziennego i poddano operacji.
7 stycznia 1935 roku Maczuga – jeden z najbardziej bezwzględnych bandytów II Rzeczypospolitej - zakończył żywot na łóżku rzeszowskiego szpitala więziennego. Mieszkańcy Rzeszowszczyzny mogli odetchnąć z ulgą. Mimo upływu lat, w pamięci wielu pozostały jednak wyczyny krwawego. W Przybyszówce nadal pamięta się chociażby o zamordowanym proboszczu. Byk i Maczuga przeszli też do legendy półświatka, w którym śpiewało się taką, nie najwyższych lotów, piosenkę: To opowieść o Maczudze sławnym zabijaczu/ Niejeden bogacz głośno mu sobaczył/ I choć kula zabiła jego druha Byka/ On się glinom długo z rąk wymykał/ Nie zdechł na szubienicy, bo był honorowy/ Więc schylmy koledzy wszyscy przed nim głowy.
Zbrodnia wyjaśniona po latach
Już po śmierci Byka, na jaw wyszły jego wcześniejsze, nieznane zbrodnie. A stało się to za sprawą Maczugi, który po skazaniu go na karę śmierci oświadczył śledczemu, że zna szczegóły mordu, którego jego kompan miał dokonać 12 lat wcześniej w Trzcianie. Maczuga zeznał, że gdy razem przebywali kiedyś we wsi, Byk pochwalił mu się pierwszą zbrodnią jakiej dokonał i pokazał miejsce gdzie ukrył zwłoki. Trudno powiedzieć dlaczego Maczugę nagle wzięło na szczerość. Być może liczył, że dzięki temu zasłuży na jakiś akt łaski i uniknie stryczka?
Śledczy potraktowali zeznania skazanego bandyty jak najpoważniej. W Trzcianie pojawiła się ekipa dochodzeniowa, która ponownie zajęła się sprawą niewyjaśnionego 12 lat wcześniej zaginięcia Żydówki Chany Golberg. We wskazanym miejscu rzeczywiście, na głębokości półtora metra, znaleziono ludzki szkielet. Rodzina rozpoznała w szczątkach, na podstawie uzębienia i resztek ubioru, zaginioną kobietę. Wreszcie udało się rozwikłać zagadkę sprzed lat. Przypomniano sobie tajemnicze wydarzenia, jakie miały miejsce 16 października 1922 roku i w późniejszym okresie w Trzcianie.
Tego feralnego dnia Chana Golberg, utrzymująca siebie, męża i sześcioro dzieci z drobnego handlu, jak zawsze rano wyszła z domu, by odwiedzić miejscowe gospodarstwa, gdzie kupowała chleb, masło, jaja, sprzedawane później handlarzom przyjeżdżającym tu z Rzeszowa. Zazwyczaj wracała około południa. Gdy tym razem nie wróciła, zaniepokojona rodzina wszczęła poszukiwania. Nie przyniosły one efektów. Po okolicy krążyły różne plotki na temat zaginięcia handlarki, pojawiały się także podejrzenia wobec 19-letniego wówczas Antoniego Byka. Śledztwo jednak nie wskazało sprawcy, podobnie jak w przypadku dwóch kolejnych morderstw, które dopiero po latach przypisano Bykowi.
22 marca 1923 zamordowany został siekierą wracający ze stacji kolejowej do domu Piotr Kawalec. W niektórych publikacjach określany jest jako poseł, podawane jest też imię Stanisław. Taka osoba nie występuje jednak w spisach parlamentarzystów II RP dwóch pierwszych kadencji.
Z tymi dwoma zbrodniami związana była kolejna. 9 kwietnia 1924 roku, okolicą wstrząsnęło zabójstwo, dokonane tym razem na Szczepanie Wiktorze. Tu również natrafiamy na nieścisłość. W jednych źródłach określany jest on jako zwrotniczy, w „Tajnym Detektywie” zaś jako „blokowy P.K.O.” (prawdopodobnie to błąd i zapewne chodziło o PKP). Obydwa zabójstwa były z sobą wiązane, zarówno ze względu na podobny sposób ich dokonania, jak również fakt, że druga ofiara prawdopodobnie miała informacje na temat poprzedniej zbrodni. W miejscowym szynku Wiktor miał wspomnieć, że wie kto jest zabójcą. Trzy dni później już nie żył. Później okazało się, że ojciec Byka znalazł w czasie remontu domu legitymację służbową zamordowanego oraz pisany ręką bandyty anonimowy, nie wysłany jednak, list do żony Wiktora, przestrzegający przed szukaniem mordercy w Trzciankę i ostrzegający przed podobnym losem. Za to zabójstwo Byk miał być osądzony, ale uciekł przed stryczkiem razem z Maczugą. Wszystkie trzy zbrodnie nigdy nie zostały osądzone, a prawdopodobnego wyjaśnienia doczekały się dopiero po latach, już po śmierci sprawcy.
Fot. „Tajny Detektyw”
Szymon Jakubowski
Napisz komentarz
Komentarze