Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 21 listopada 2024 23:29
Reklama

O „Hubalu” rodem z Jasła…

O „Hubalu” rodem z Jasła…

     Słynny, dla jednych oficer „bez skazy”, dla innych kontrowersyjny,  major Henryk Dobrzański urodził się w Jaśle w 22 czerwca 1897 roku. Jego rodzina była bardzo blisko związana z właścicielami dworu w Gorajowicach, dlatego Tadeusz Sroczyński został chrzestnym ojcem Henryka  w jasielskim kościele farnym. Ojciec chłopca, też Henryk, zainwestował dużą część swojego majątku w spółkę naftową. Razem z żoną Marią z hr. Lubienieckich, synem i dwa lata od niego starszą córką Leonią mieszkali w pałacyku gorajowickim Sroczyńskich. Spółka Dobrzańskiego - seniora przynosiła straty, a niezgodne z prawem „kombinacje” wekslowe właściciela zostały udowodnione przez władze austriackie i musiał uciekać z terenu Galicji. Tym samym pozostawił samą żonę z dziećmi.

     W 1903 r. mały Henryk rozpoczął w Jaśle w systemie domowym naukę w zakresie czteroklasowej szkoły ludowej. Już jako chłopiec uwielbiał jazdę konną. I tu pojawia się pierwsza dość ciekawa historia z jego bogatego życia. Otóż, swe pacholęce szarże jeździeckie przypłacił chorobą, kiedy w wieku ośmiu lat, po upadku z konia doznał wstrząsu mózgu.  A wszystko wzięło się stąd, że chłopiec postanowił z podmiejskiej łąki uczynić sobie prawdziwy parcours. Tyle tylko, że w jego zawodach rolę ruchomych przeszkód pełniły pasące się tam krowy. Przeskakując ponad grzbietem jednej z nich zwalił się wraz z koniem na ziemię i odniósł wspomnianą kontuzję. W 1907 r. pani Dobrzańska z Henrykiem i jego siostrą  przeniosła się do Krakowa. Tam ukończył szkołę realną, a następnie gimnazjum, gdzie w 1914 r. zdał maturę. Rozpoczął studia agronomiczne na UJ.

Kawalerzysta

     Kiedy wybuchła I wojna światowa, jako ochotnik zgłosił się do Legionów Polskich. Oszukał komisję dodając sobie rok do daty urodzenia. Co ciekawe, przerobiona przez niego data pozostała na zawsze w wielu dokumentach. Służył w kawalerii, był internowany w obozie na Węgrzech skąd udało mu się  zbiec i wrócić do walki. Już po odzyskaniu niepodległości został podporucznikiem. W wojnie polsko-bolszewickiej znów odznaczył się męstwem i dowodzeniem. Otrzymał Order Virtuti Militari V Klasy, cztery Krzyże Walecznych i awans na porucznika. Został wysoko oceniony przez  dowódców: „ambitny, energiczny, sumienny, inteligentny, troskliwy o podwładnych”.

     W latach 20. służył jako dowódca w jednostkach kawalerii i poświęcił się sportom jeździeckim. W reprezentacji kraju zadebiutował w 1925 r. Wówczas Polacy odnieśli wielki sukces w konkursach „O Puchar Narodów” w Nicei, zdobywając wszystkie puchary  i pierwsze nagrody. Dobrzański wygrał konkurs „myśliwski” o nagrodę Monaco i zdobył sześć nagród. Słynnym jego występem były zawody w Londynie w sali „Olimpia”.  W obydwu przejazdach nie strącił żadnej przeszkody i dzięki temu Polacy zajęli II miejsce,     a główny bohater wieczoru, jako jedyny, który dwukrotnie bezbłędnie przejechał cały parcours, otrzymał od księcia Walii złotą papierośnicę dla najlepszego w jeździe indywidualnej. Nagrodę miał mu wręczyć osobiście, lecz wywołany po jej odbiór oficer nie zgłosił się. Przedłożył nad tę uroczystość towarzystwo kolegów w kawiarni.   

      Następne sukcesy polska ekipa osiągnęła tego samego roku w Aldershot koło Londynu. Zwyciężyli zespołowo, a Dobrzański wygrał indywidualnie i zdobył dwie drugie nagrody. W innych zawodach w Anglii znów pokonał trasę bezbłędnie i powinien otrzymać indywidualną nagrodę. Gospodarze o tym zapomnieli i dopiero po jakimś czasie się zrehabilitowali. W międzyczasie, z wkurzonego Henryka postanowili zażartować sobie jego koledzy. Kiedy wszyscy siedzieli w pokoju hotelowym, wkroczył tam ktoś ze służby i wniósł specjalną przesyłkę. Dobrzański był przekonany, że to prezent po zawodach. Kiedy otworzył paczkę, oczom zebranych ukazał się … hotelowy wazon. Nietrudno zgadnąć reakcji obdarowanego i …. jego kolegów... .

     W 1926 r. wziął udział w zawodach w Rzymie, Neapolu i Mediolanie. Po raz kolejny zdobył kilka nagród. Na parcours w Warszawie, już podczas rozgrzewki zaliczył zrzutkę. Po upadku jako nieprzytomny trafił do szpitala. Kiedy się ocknął, mimo protestów lekarzy, natychmiast wrócił na miejsce zawodów, wygrał konkurs i wrócił do szpitala. Był to najlepszy okres jego kariery. W 1928 r. zakwalifikował się na olimpiadę  w Amsterdamie. Był rezerwowym drużyny, która przywiozła z Holandii dwa medale: srebrny i brązowy.

Major       

     Gdy zakończył karierę reprezentacyjną, otrzymał awans na majora. Miał wspaniały bilans startów w narodowej kadrze, którą reprezentował jedenaście razy w sześćdziesięciu konkurencjach zdobywając sześć pierwszych i trzydzieści dalszych nagród. Równie imponujący miał dorobek startów krajowych: dwadzieścia jeden zwycięstw i dziewięćdziesiąt innych nagród.  Później startował również sporadycznie w wyścigach jeździeckich i był instruktorem jazdy konnej. Jako ciekawostkę potraktujmy informację, że jego pojętną uczennicą była Zofia Sikorska, córka generała Władysława Sikorskiego, która osiągała sporo sukcesów w konkursach jeździeckich dla kobiet. Szkolił też jeźdźców - ułanów. Pamiętali oni jego słowa: „Jeżeli chcesz dobrze skoczyć, najpierw rzuć swoje serce za przeszkodę”.

     Głównie jednak poświęcał się zawodowej służbie wojskowej. Najpierw w Grudziądzu, gdzie  niesamowicie nudziły go codzienne zajęcia. Dla rozrywki, z własnej inicjatywy zwołał swój szwadron i  wykonał z nim błyskotliwą szarżę konną z szablą na młode drzewka  w miejskim parku. To tylko dolało oliwy do ognia w zatargach z przełożonymi i został karnie przeniesiony do pułku ułanów w Rzeszowie. Wynikało to również i z cech charakteru majora, takich jak: wybuchowość, odwaga w wyrażaniu opinii, prawość, obrzydzenie do protekcji, obrona swoich podwładnych. W gronie kolegów i przyjaciół był duszą towarzystwa. Charakteryzował go cięty dowcip, mocna głowa do trunków, uwielbienie w oczach kobiet. Był też świetnym tancerzem i brydżystą. Zima wyjeżdżał z żoną do Zakopanego. Uczestniczył tam w zawodach konnych na śniegu i jeździł na nartach. Wieczory i noce spędzał w towarzystwie małżonki w kawiarniach i w sali hotelu „Bristol”, gdzie zdobywali wspólnie nagrody w konkursach tańca na hucznych balach. Któregoś dnia w Rzeszowie, razem z żoną Zofią, która urodziła mu wspaniałą córkę Krystynę, udał się na koncert Jana Kiepury. Przed budynkiem stał posąg artysty wykonany z tworzywa. Bardzo się spodobał pani Dobrzańskiej. Po koncercie major odprowadził małżonkę do domu. Kiedy położyła się spać, wraz z kilkoma kolegami z oficerami, mimo pościgu policji,  pozwolił sobie „pożyczyć” figurę słynnego tenora,  którą postawił przed kamienicą w której mieszkali Dobrzańscy.

     Gen. Witold Nowina-Sawicki tak  charakteryzował „Hubala”: „Prezentował się zawsze świetnie, zdrowy, wysportowany, przystojny, kipiał energią, inicjatywą, odważny do zuchwalstwa. Towarzyski, lubiący się zabawić, przyjaźnił się trudno. Jego jasne, drwiąco uśmiechnięte oczy patrzyły krytycznie, a szorstki ton i swoisty słownik nie jednały mu pokojowych zwierzchników. Bardzo wymagający, ale i bardzo dbający o podwładnych. Miał ich całkowite oddanie, a w akcji chętne i ofiarne wykonanie rozkazu. Jego rozkazy były krótkie, jasne jak cięcie szabli”.

     Z Rzeszowa trafił do Hrubieszowa, gdzie został kwatermistrzem. Gdy dowódca pułku zarzucił mu kiedyś, że nie ma wystarczającej ilości żywności dla żołnierzy, Dobrzański sprowadził cały wagon pożywienia, którego nie dało się upchać w magazynie. Z Hrubieszowa przeniesiono go do Wilna. Major otrzymał swego czasu od małżonki w prezencie konia. Na jego pytanie skąd wzięła  na to pieniądze, odpowiedziała: „Nic Ci Do Tego”. Tak też go  nazwał. Z tym koniem związane były też inne historie. Otóż, ktoś założył się, że przeskoczy on wyjątkowo wysoką przeszkodę. Koń sobie poradził, ale dowództwo było niezadowolone    z samozwańczych zawodów. Z kolei gen. Rómmel, odwiedzając Dobrzańskiego, zobaczył nowego konia i spytał luzaka jak się zwie. Tamten dumnie zawołał: „Nic Ci Do Tego! Panie Generale!”. Major musiał  interweniować i tłumaczyć.

     Był moment, gdy wydawało się, że niefortunna karta Dobrzańskiego może się odwrócić, kiedy podczas manewrów na Wołyniu oddano pod jego komendę pułk kawalerii. Major o wielkiej fantazji nie czekał na następny dzień i nocą przeprawił się ze swym pułkiem przez rzekę, okrążył „nieprzyjaciela” i wziął do niewoli cały sztab naczelny. Ten krok spodobał się jego podkomendnym, ale po raz kolejny został źle odebrany przez zwierzchników, którzy znów wyrazili się o kontrowersyjnym, ich zdaniem, majorze: „to oficer nie na czasy pokojowe”. Podobno Rómmel powiedział wtedy do niego; „Heniu, teraz to i ja Ci już nic nie pomogę”.

     Druga połowa lat 30. była czasem wielu kłopotów, trosk i niepowodzeń w życiu Dobrzańskiego, tak zawodowego, jak i prywatnym. Narastający kryzys w małżeństwie doprowadził w 1937 r. do rozstania się z żoną i pozostającą przy niej córką. W późniejszym czasie major stał się bohaterem pewnego skandalu towarzyskiego. Na czym polegał? Otóż hrabina Alina Czapska zwróciła się do niego z prośbą o udzielenie jej lekcji jazdy konnej. Plotkowano na temat ich zajęć, przejażdżek i wspólnego spędzania czasu. Zazdrosny małżonek hrabiny w chwili jej powrotu do pałacu kazał służbie wystawić jej walizki i nie wpuścił jej do rodowej siedziby. Echa tego wydarzenia dotarły również do przełożonych majora, a efektem tego była kolejna „zsyłka” niesfornego oficera na prowincję, do koszar w Wołkowysku.

     Nasz bohater nie szukał też poparcia i taniej protekcji, także u rodziny. Kiedy w 1938 r. w trakcie zawodów hippicznych w Warszawie został zaproszony do loży honorowej przez prezydentową Mościcką, która była jego kuzynką, nie przyjął go mówiąc: „Nie chodziłem do niej gdy była porucznikową, tym bardziej nie pójdę, gdy została prezydentową”. Miesiąc przed wybuchem wojny mjr Dobrzański został usunięty z wojska ze stanowiska dowódcy szwadronu zapasowego w Wołkowysku. Na krótko został cywilem,  ale mundur założył ponownie już we wrześniu 1939 r. i już nigdy go nie zdjął.

W boju

     Kiedy wybuchła II wojna światowa, jako zastępca dowódcy pułku ułanów, postanowił iść na pomoc oblężonej Warszawie. Kiedy stolica skapitulowała stworzył i dowodził Oddziałem Wydzielonym Kawalerii Wojsk Polskich i prowadził skutecznie walki na Kielecczyźnie w rejonie Gór Świętokrzyskich. Adam Papee, brat szwagra Dobrzańskiego, pisał o swoim spotkaniu z Hubalem w Warszawie w grudniu 1939 r., gdy major przyjechał w cywilnym ubraniu na spotkanie z generałem Tokarzewskim. Wówczas Dobrzański powiedział: „Nie chcę z siebie robić bohatera, ale nie mam innego wyjścia, jak tylko walkę, i to mój obowiązek jako żołnierza, który przysiągł, że munduru nie zdejmie. Liczę, że do wiosny przetrzymamy, bo broni i mundurów nie brak, a co najważniejsze – moralnie jesteśmy silni, ochotników też mi nie brak. A na wiosnę chyba Francuzi się ruszą, i wtedy, gdy Niemcy będą nimi zajęci, my możemy robić dywersję”. W czasie jednego z  postojów do majora dotarł łącznik z okręgu ZWZ w Kielcach z rozkazem rozwiązania oddziału pod groźbą sądu polowego. „Hubal” odpowiedział na to, że rozkazu nie wykona. Wysłał też do Komendy Głównej ZWZ pismo ze stwierdzeniem, że: „rozkazy takowe mam w d.... i na przyszłość przyjmować nie będę”.

     Dużą pomoc na rzecz oddziału „Hubala” świadczył dwór w Kraśnicy koło Opoczna. Major Henryk Dobrzański po stracie swojego konia otrzymał od dziedziczki Anny Bąkowskiej „Demona”. Był to piękny kary koń, pełnej krwi angielskiej, był wierzchowcem właściciela kraśnickiego majątku. Pani Bąkowska postanowiła podarować Demona „Hubalowi”. Jej stangret odprowadził konia do dowódcy oddziału. Przyniósł od niego podziękowanie na piśmie za ten hojny dar. Nie uczynił tego osobiście w dworze, aby nie narażać jego właścicieli i mieszkańców.

     Na przełomie marca i kwietnia 1940 roku, żołnierze pod dowództwem Henryka Dobrzańskiego stoczyli kilka zwycięskich potyczek przeciwko wielokroć większym siłom niemieckim. W odwecie Niemcy mścili się na ludności cywilnej, zabijając w sumie kilkaset bezbronnych cywili. „Hubal” obwiniał siebie, za śmierć tych ludzi. Postanowił jednak iść dalej wyznaczoną sobie drogą i walczyć dalej. Pod koniec kwietnia jego oddział przeniósł się w lasy spalskie. Rankiem 30 kwietnia 1940 roku Niemcy zaskoczyli i zaatakowali nocujący w w niewielkim lasku pod Anielinem koło Opoczna  niewielki już oddział majora Dobrzańskiego. Kula z  niemieckiego karabinu maszynowego przeszyła ciało „Hubala” w samo serca, kiedy próbował wskoczyć na konia „Demona”, który również zginął.

     Legenda

     Ciało dowódcy przeniesiono do zagrody rodziny Laskowskich. Stamtąd Niemcy zabrali je furmankę. W Studziannej nad jego zwłokami wykonali sobie słynne zdjęcie. Wojskową ciężarówką ciało „Hubala” w charakterystycznym kożuszku baranim na mundurze zawieziono na plac przy kaplicy w Poświętnem, a następnie do koszar wojskowych  w Tomaszowie Mazowieckim. Tam zdjęto je z samochodu i położono na wozie konnym znajdującym się naprzeciw bramy cmentarnej. Niemcy wystawili je na widok publiczny. Oficer niemiecki Heinrich Schreihage złożył relację, że ciało „Hubala” przeniesiono na teren koszar do działowni. 1 maja 1940 r. gen. Curt Ludwig von Gienanth, dowódca Oberkommando Ost, przybył do Tomaszowa Mazowieckiego do działowni i oddał hołd poległemu polskiemu bohaterowi. I jest to jak dotychczas ostatnia pewna informacja na temat losów zwłok Dobrzańskiego. Potem prawdopodobnie zakopali je w nieznanym do dzisiaj miejscu.

     A tak w brzmiał fragment listu z początku maja 1940 r. podpisanego przez żołnierzy majora - Henryka Ossowskiego, „Dołęgę” i Marka Szymańskiego „Sępa”: „Zginął człowiek, który swej przysięgi żołnierskiej nie złamał. Honoru polskiego żołnierza nie splamił. Zostaliśmy my, tracąc w Nim przyjaciela, ojca, a przede wszystkim w całym słowa tego znaczeniu dowódcę. Zostaliśmy my, by Jego ideę kontynuować. By, jak nas uczył, przetrwać do końca, bez względu na to, czy tym końcem będzie wolność Polski, czy też śmierć ostatniego z nas”.

     Major „Hubal” i jego żołnierze w tym tragicznym dla Polski okresie podtrzymywali ducha walki i swoją postawą oraz walką potwierdzali słuszność słów naszego hymnu narodowego, że „Jeszcze Polska nie zginęła kiedy my żyjemy”. Po śmierci majora  pozostała nieśmiertelna legenda obrońcy Ojczyzny”, który cenił wyżej honor niż swoje życie. Niemcy ukryli jego ciało, aby pamięć o bohaterze nie zachęcała Polaków do dalszej walki z okupantem.

     Dzieje walki oddziału majora Dobrzańskiego dobrze ukazał powstały w latach 70. XX w.  film „Hubal” w reżyserii Bohdana Poręby, ze świetną rolą główną Ryszarda Filipskiego. Do legendy kina przeszły niektóre wypowiedzi majora: „Za nami groby kolegów. Czy po to ginęli, abyśmy teraz mieli złożyć broń? Ja w żadnym razie broni nie złożę, munduru nie zdejmę. Tak mi dopomóż Bóg!” - „A więc w całej Polsce – tylko my!”. Z tego filmu pochodzi też dialog majora z bandytą Sawickim, który mówi: „Nie macie prawa mnie sądzić! Nie ma teraz żadnej władzy, nie ma!”. Na toHubal” odpowiada: „Ja jestem władza! Sądzę cię   w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej, wyrok zatwierdzam! Każdego, kto pogwałci prawa tej ziemi, czeka ten sam los!”. Zaiste, major dla miejscowej ludności był faktycznym symbolem polskiej władzy, nie tylko dowódcą, ale i w pewnym sensie administratorem i sędzią. Ludzie zwracali się do niego w różnych sprawach, a on pomagał im na ile mógł. Jak było trzeba, to jego ludzie wymierzali także sprawiedliwość.

     W miejscu ostatniej bitwy Oddziału Wydzielonego Wojska Polskiego majora Henryka Dobrzańskiego  okoliczni mieszkańcy, harcerze i żołnierze usypali z polnych kamieni „Szaniec Hubala”. Corocznie w rocznicę jego śmierci odbywają się tam uroczystości patriotyczne  w których uczestniczą delegacje z Jasła. W 1966 r. major został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Wojennego Virtuti Militari i awansowany do stopnia pułkownika. Jego postać stała się patronem ulic, szkół, drużyn harcerskich. Do dziś żywa jest „Marsz hubalczyków” o treści: „My, partyzanci majora Hubali, idziemy dziś na krwawy        z Niemcem bój. Pragnienie zemsty serca nasze pali, a przeciw nam bombowców wroga rój! Więc granat w garść, a erkaem przy boku, na wrogów swych przypuśćmy dzielny szturm. Niech stal granatów rani ich głęboko, a nam przygrywa dźwięk bojowych surm. Za gruzy naszych miast, za braci naszych krew. Szarpiemy wrogów ciała Niech zniknie szwabski chwast. Odpowie na nasz zew, powstając Polska cała!

     Miejsce pochówku Hubala pozostaje wciąż nieznane. Ciała bohatera szukano w różnych miejscach Polski już zaraz po wojnie, a później przez kolejne lata, m.in. w okolicach Anielina, ale  także w Tomaszowie Mazowieckim, w lesie niedaleko Cekanowa, w Chorzęcinie, Wąsoszu i wielu innych. W te działania włączono nawet radiestetów i jasnowidzów, w tym ojca Andrzeja Czesława Klimuszkę oraz Instytut Pamięci Narodowej. Pojawiały się też głosy, że być może jego zwłoki zostały poćwiartowane i zakopane w różnych częściach lub spalone. Hipoteza o spaleniu pojawiła się wówczas, gdy w 2002 r.  na jednym ze strychów w Wiedniu przypadkowo odnaleziono fotografię na której widać ciało majora obsypane dookoła piaskiem i obłożone gałęziami i pozwijanymi gazetami. W tle widać nogi żołnierzy i „przedmiot” podobny do kanistra na benzynę. To mogło sugerować, że ciało majora zostało spalone. Na ten temat głos zabrał też hubalczyk Romuald Rodziewicz, który stwierdził, że mógł to być stos przygotowany do podpalenia oraz przypomniał fakt, że po śmierci dowódcy do żołnierzy dotarła informacja o tym, że jakiś młody człowiek widział jak Niemcy spalili jego ciało.

Wiesław Hap

Tekst w nieco zmienionej formie ukazał się w nr 3-4/2017 "Podkarpackiej Historii"


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

**** 30.04.2020 22:14
W programie TV Było, nie minęło ujawniono na kielecczyżnie grób mjr.Hubala.

Radek 30.04.2020 11:04
Cześć i chwała Bohaterom

Reklama