Ówczesny kierownik rzeszowskiego Aeroklubu Roman Przepióra tak wspominał tragiczne wydarzenie w publikacji „Ludzie i samoloty. Jasionka” Juliana Woźniaka:
- Miałem wysłać dwóch pilotów do Białegostoku po dwa samoloty Junak-3. W tym samym czasie do Warszawy wyjeżdżali na egzaminy do „Lotu” – Leszek i Zdzisek (Leszek Kuciński i Zdzisław Piekarz – przyp. red.). Wyrazili chęć wydłużenia trasy i przyprowadzenia Junaków. Po odbiór techniczny maszyn wyjechał też Staszek Miazga. Uzgodniliśmy, że powrót nastąpi w przededniu pierwszomajowego święta. I tak też się stało. Około godziny trzynastej Junaki rzeczywiście pojawiły się nad lotniskiem. Ucieszyłem się, że przyleciały w samą porę, bo przygotowywaliśmy się właśnie do okolicznościowej akademii, z okazji Święta Pracy, a Leszek miał do niej wygłosić referat. W hangarze kończyliśmy ostatnie przygotowania…
„Dzwonią z milicji!”
W pewnej ktoś z osób krzątających się po budynku administracyjnym Aeroklubu Rzeszowskiego przeraźliwie krzyknął: - Samoloty zderzyły się nad miastem! Dzwonią z milicji! Kilka osób z Aeroklubu natychmiast wsiadło w samochód i ruszyło w kierunku osiedla Piastów. Oddajmy znów głos, nieżyjącemu już niestety, Romanowi Przepiórze:
- Zobaczyłem przerażający obraz. Na podwórku małego domku przy ul. Krzywoustego, obok studni, leżały szczątki samolotu i dwa nadpalone ciała. W bliskiej odległości, między blokami, tuż obok piaskownicy , w której kilka chwil przed wypadkiem bawiły się podobno dzieci, wbity w ziemię Junak Zdziśka. Obraz nie do zatarcia. Ogromny żal po kolegach, którzy mogli przecież żyć, znajdowali się dopiero u progu swej wielkiej lotniczej kariery… Przez długi, bardzo długi okres (…) nie daje mi spokoju myśl: Dlaczego podpisałem im delegację do Białegostoku?! Przecież mogli pojechać inni. Może by do tego nie doszło?
Tego feralnego dnia rzeszowskie osiedle Piastów tętniło życiem, pracownicy pobliskich zakładów WSK wracali ze zmiany do swych domów. Młodzież z przyzakładowego technikum uczestniczyła w próbie przed pochodem pierwszomajowym, który miał się odbyć na ulicach miasta następnego dnia. Dzieci z osiedla bawiły się na podwórkach blokowisk ulic Chrobrego i Krzywoustego. Na boisku szkoły podstawowej rozgrywany był turniej piłki ręcznej i tam właśnie zgromadzonych było najwięcej ludzi. Nieopodal stadionu „Stali”, nad Wisłokiem krzątali się działkowicze.
Huk łamanej blachy
W pewnym momencie oczom mieszkańców ukazały się dwa samoloty, które z ogromną prędkością mknęły ku sobie. Była mniej więcej godzina 13:10, gdy nad osiedlem Piastów rozległ się huk łamanej i giętej blachy oraz żelaza. W pewnym momencie doszło do eksplozji oraz uderzenia dużego obiektu w ziemię, a następnie rozbicia na mniejsze fragmenty. Okazało się, że w powietrzu zderzyły się dwa samoloty „Junak-3”, które używane były do szkolenia pilotów. Obydwa wracały z Białegostoku do pobliskiej Jasionki, by tam zakończyć swoje loty.
Z informacji naocznych świadków wynika, iż jeden z samolotów przed uderzeniem w drugi, dokonał manewru na stosunkowo niskiej wysokości nad ziemią, który polegał na specyficznym machaniu skrzydłami. Jak się okazało pilot kierujący maszyną miał okazję zobaczyć swoją rodzinę na balkonie jednego z bloków przy ul. Chrobrego Chcąc powitać żonę i małego wówczas syna, wykonał manewr, ale nie zauważył drugiej maszyny przed sobą. Usiłował wyprowadzić maszynę sadzając ją na podwórku bloku przy ul. Krzywoustego, stracił jedno ze skrzydeł, które zawisło na drutach telefonicznych, dokładnie nad dachem dawnego kiosku Ruch-u, a obecnie sklepiku warzywnego. Samolot uderzając o ziemię, roztrzaskał się na kawałki. Pilot, pracownik rzeszowskiego WSK, zginął na miejscu. Drugi szkoleniowy „Junak-3” kierowany był przez dwóch pilotów z rzeszowskiego aeroklubu. Po zderzeniu się odrzuciło ich maszynę na bok, a następnie runęli na ziemię w sadzie na obecnej ul. Dąbrówki. Samolot zapalił się w wyniku wycieku paliwa. Obaj piloci ponieśli śmierć na miejscu. Prawdopodobnie jeden z nich żył jeszcze po upadku na ziemię. Świadkowie próbowali otworzyć kokpit, w którym był uwięziony. Na próżno. Pilot spłonął żywcem.
Relacje świadków
W dokumentacji Głównej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, standardowo prowadzącej śledztwa w takich przypadkach znalazły się spisane do protokołu zeznania świadków. Świadek Roman Kaczorowski mówił przed komisją:
- Wracając z pracy zauważyłem dwa samoloty, lecące nad osiedlem. Zataczały krąg. Znajdowały się na wysokości około 250 metrów, w metrowej zaledwie odległości od siebie. W pewnej chwili samolot, ten który leciał nieco niżej, zawadził o samolot lecący wyżej. Odpadło skrzydło. Samoloty runęły w dół. Straciłem je z oczu, jak uderzyły w ziemię między blokami.
Z kolei świadek Józef Bober relacjonował:
- Około godziny 13.05, pracując na działce obok stadionu K.S> „Stal”, zauważyłem dwa lecące samoloty, z kierunku północnego. Leciały tak jak biegnie tor kolejowy. Od Staroniwy do Zwięczycy, po czym zniknęły za horyzontem. Po kilku minutach, dwóch czy trzech, znów usłyszałem warkot – te same. Leciały obok siebie na wysokości około 250 metrów. Gdy doleciały nad osiedle – jeszcze bardziej zbliżyły się do siebie. W pewnym momencie jeden samolot, ten który był trochę niżej, przechylił się, jakby wykonał ukłon, podszedł pod skrzydło tego drugiego i jakby uniósł się do góry. Wówczas nastąpiło zderzenie. Ten, który leciał niżej zaczepił prawym skrzydłem tego, który leciał nieco wyżej. Od jednego samolotu odpadło skrzydło i jakieś inne części. Samoloty runęły w dół, między bloki. Po chwili nastąpił wybuch. Na ziemi palił się jeden z samolotów…
Piekielny huk, a co najważniejsze widok roztrzaskiwanych i palących się samolotów, poderwał wielu gapiów na miejsce tragedii. Mieszkańcy byli w szoku widząc cały obraz wydarzeń, jakie rozegrały się na ich spokojnym osiedlu. Kiedy opadły pierwsze emocje i wezwano odpowiednie służby ratownicze, w tym jednostki straży pożarnej z zakładów WSK, zaczęto kalkulować rozmiar tragedii. Okazało się, że w katastrofie ucierpieli tylko pilotujący samoloty. Nie było żadnej ofiary na ziemi, a przecież była to wiosenna sobota, gdzie większość spędzała ją na zewnątrz, korzystając z dobrej pogody. Pilot, który wykonywał akrobacje na oczach swojej rodziny i który najprawdopodobniej pierwszy doprowadził do kontaktu z drugim Junakiem-3 uznany został za bohatera. Tracąc skrzydło, przy dużej szybkości i zapewne pod nietypowym kątem, zdołał jeszcze posadzić tak maszynę, że zmieścił ją między blokami. Nie dopuścił do tego aby ktoś ucierpiał.
O tragedii huczało całe miasto, głośno było o niej w światku lotniczym. Ówczesne władze nie nagłaśniały jej jednak. Dwa dni później w „Nowinach Rzeszowskich” ukazał się jedynie lakoniczny artykuł pod tytułem „Wstrząsający wypadek lotniczy w Rzeszowie”. Wszyscy zmarli piloci zostali pochowani w Rzeszowie, a uroczystości pogrzebowe odbyły się w kaplicy przy starym cmentarzu na obecnej ulicy Targowej.
Za winnych uznano pilotów
Winą za tragedię obarczono jej uczestników. Po szczegółowym dochodzeniu Główna Komisja Badania Wypadków Lotniczych Ministerstwa Komunikacji pod przewodnictwem Andrzeja Abłamowicza w następujący sposób podsumowała katastrofę:
- Bezpośrednią przyczyną zderzenia samolotów lecących w ciasnym szyku była nieuwaga pilotów podczas wykonywania lewego zakrętu nad osiedlem, w którym mieszkał jeden z pilotów i samowolna zmiana zadania przez pilotów, t.j. lot w szyku nad osiedlem w Rzeszowie, celem pokazania się nad domem, zamiast lądowania w Jasionce, bezpośrednio po przylocie z trasy.
Jakub Pawłowski
Tekst ukazał się w nr 3-4/2016 "Podkarpackiej Historii"
Napisz komentarz
Komentarze