10 czerwca 1942 roku pięćdziesięciu więźniów kompanii karnej zatrudnionych w Brzezince podjęło desperacką próbę ucieczki. Udało się zaledwie dziewiątce. Wśród uciekinierów był m.in. związany z Podkarpaciem, August Kowalczyk, po wojnie znany aktor, często wcielający się w role czarnych charakterów, a nawet… gestapowców.
Kowalczyk (nr obozowy 6804) przez całe życie wracał pamięcią zarówno do okresu spędzonego w Auschwitz, jak i samego buntu więźniów karnej kompanii. Był ostatnim żyjącym uczestnikiem ucieczki, uczestniczył wielokrotnie w uroczystościach odbywających się terenie Miejsca Pamięci Birkenau. Ostatni raz składał hołd pomordowanym towarzyszom niedoli w 70 rocznicę uwolnienia się z obozu, 10 czerwca 2012 r.
W piekle obozu
August Kowalczyk urodził się 15 sierpnia 1921 r. w Tarnawej Górze. Ukończył I Liceum Ogólnokształcące im. Króla Władysława Jagiełły w Dębicy. Maturę zdał w 1939 roku, niedługo później wybuchła II wojna światowa. Młody Kowalczyk postanowił przedostać się przez „zieloną granicę” do formującej się we Francji armii polskiej. Został aresztowany w czasie przekraczania terytorium Słowacji, przewieziony najpierw do więzienia w Dukli. Już wtedy myślał o uwolnieniu się z hitlerowskich łap. Wspominał po latach:
- Parterowy budynek, cztery cele, jeden klucznik, Polak zresztą, a w tym celach już około 80 podobnych do mnie przestępców, bo oczywiście w oczach Niemców uchodziliśmy za przestępców. To przeważnie wojskowi, tylko dwóch jeszcze takich młodych chłopaków jak ja. W czasie miesięcznego pobytu w więzieniu dukielskim, zostaje zorganizowana zbiorowa ucieczka. Koledzy dorabiają klucze do wszystkich czterech cel i do głównego wyjścia, i w nocy z 15 na 16 czerwca mamy otworzyć cele, otworzyć więzienie, wyjść i raz jeszcze próbować szczęścia przez granicę, kierunek oczywiście Francja. Niestety, trzy dni wcześniej, 13 czerwca przyjeżdża gestapo z Jasła, wygarniają wszystkich do ostatniego z więzienia dukielskiego, ładują na dwie ciężarówki i wiozą do Jasła. (…) A tu już więzienie z prawdziwego zdarzenia. Budynek murowany, dwupiętrowy około 20 kluczników strażników i służba wartownicza na murach więziennych pełniona nawet w pewnym okresie, przez żandarmerię niemiecką. Rozpoczynają się przesłuchania gestapo. W związku z tym mój pobyt w Jaśle, przedłuża się do 5 miesięcy i dopiero w połowie listopada idę, jak to brzydko bo niepoprawnie po polsku mówiło się w żargonie więziennym, „idę w transport”, czyli jadę do następnego więzienia.
4 grudnia 1940 roku, przetransportowany został do KL Auschwitz, gdzie otrzymał numer 6804. Tak wspominał początki pobytu w obozie:
- I znów w nocy z z trzeciego na czwartego grudnia ładują stu więźniów na ciężarówki. Jestem w tej grupie, wiozą na stację kolejową Tarnów na bocznice towarową. Po pięćdziesięciu do dwóch wagonów towarowych zamykają plombują juz pod strażą SS i żandarmerii. Jedziemy nocą w nieznane aby już nad ranem znaleźć się na stacji kolejowej, na której murze widnieje napis Auschwitz. (…) Po 4 godzinach, ogolony, ostrzyżony, w pasiaku, z numerem na piersi stałem na placu apelowym obozu koncentracyjnego Auschwitz. I tak na dłuższy czas został skreślony August Kowalczyk, w te miejsce zaistniał więzień numer 6804. Następnego dnia, 5 grudnia pierwszy raz poszedłem do pracy. Była to bowiem praca na terenie obozu, po prostu pół roku wcześniej przyjechał pierwszy transport. Czyli obóz funkcjonował już pół roku kiedy ja przyjechałem i praca moja polegała na dostarczaniu materiałów budowlanych z placu magazynów na place budowy. Powstawały nowe bloki mieszkalne. Ja właśnie z moimi kolegami, których, zatrudniono przy tzw. rolwadze, dużym artyleryjnym, francuskim wozie amunicyjnym, woziliśmy cegłę. Byłem jednak szczęśliwy kiedy po czterech prawie miesiącach w kwietniu zostałem skierowany do innej pracy. Była to praca, o której marzył właściwie każdy więzień w Auschwitzu. Praca poza terenem obozu, czym dalej od obozu tym lepiej.
Jak się okazało, został zatrudniony przy budowie od podstaw zakładów chemicznych Buna-Werke. Ponownie oddajmy mu głos:
- Burzyliśmy dwie wsie pod Oświęcimiem: Dwory i Monowice zostały przeznaczone do rozbiórki. Rozbieraliśmy domy mieszkalne, burzyliśmy zabudowania gospodarskie i dopiero na te puste place wchodziły brygady budowlane więźniarskie bądź cywilne i stawiały poszczególne fragmenty fabryki. Jak na warunki obozowe, pracowałem dosyć długo, bo rok i dwa miesiące i najważniejsze co się tam w tym czasie wydarzyło i miało wpływ na nasze dalsze losy to fakt, że od razu na samym początku udało się nam nawiązać kontakt z tajną konspiracyjną siatką kobiet polskich w Oświęcimiu.
Karna kompania
Kontakty z miejscową ludnością były surowo zakazane, mimo to więźniowie wykorzystywali każdą okazję, by przekazywać informacje o warunkach życia w obozie na zewnątrz i zdobywać żywność oraz lekarstwa. Przez pewien czas, dzięki przekupywaniu niemieckich strażników to się udawało. Wreszcie jednak Kowalczyk trafił na Niemca, który go zadenuncjował. Za „przestępstwo” został 28 maja 1942 skazany na dożywotnią pracę w kompanii karnej w KL Auschwitz II-Birkenau. W warunkach obozowego piekła owo „dożywocie” oznaczało kilkanaście dni życia. Jego pobyt w karnej kompanii zbiegł się w czasie z nasileniem egzekucji przeprowadzanych na dziedzińcu bloku nr 11. Ich ofiarami coraz częściej stawali się członkowie konspiracyjnego Związku Organizacji Wojskowej w KL Auschwitz, którego twórcą w obozie oświęcimskim był rotmistrz Witold Pilecki.
27 maja 1942 r. skierowano do karnej kompanii około czterystu młodych Polaków, którzy byli przywiezieni do KL Auschwitz z dystryktu warszawskiego i krakowskiego w latach 1940-1941. Znajdowali się oni w zainteresowaniu obozowego gestapo jako szczególnie niebezpieczni. Wśród nich był por. Włodzimierz Makaliński, którego wraz z kilkoma innymi więźniami wezwano z Birkenau i rozstrzelano w dniu 4 czerwca. W dwa dni później na polecenie obozowego gestapo odbyła się pod Ścianą Straceń następna egzekucja kilkuosobowej grupy więźniów z karnej kompanii.
Pozostali zdawali sobie sprawę z tego, że zginą w wyniku morderczych warunków w niej panujących lub zostaną rozstrzelani, a więc nie mają żadnych szans na przeżycie. Wśród skazanych na zagładę byli członkowie tajnej siatki rtm. Witolda Pileckiego: Stanisław Maringe, Jerzy Poraziński, kpt. Tadeusz Chrościcki i jego syn Tadeusz, który po wojnie wspominał:
- W czasie obiadu przywożący kotły ostrzegli nas, że Makaliński i inni nie wrócili, a na drugi dzień jest wyznaczona nowa grupa pięćdziesięciu na „badanie”. Wtedy już nie wahaliśmy się i rozpuściliśmy wiadomość, że ucieczka ma się zacząć w momencie, gdy kapo zagwiżdże na koniec pracy.
W tym samym dniu, 9 czerwca, rtm. Pilecki otrzymał od dr. Porazińskiego przesłaną konspiracyjnie kartkę z informacją:
Zawiadamiam Ciebie, że ponieważ wkrótce musimy stać się obłoczkami już tylko, więc próbujemy szczęścia jutro w czasie pracy. Szans mamy mało – pożegnaj kiedyś, jeśli będziesz mógł i żył jeszcze na ziemi, rodzinę moją i powiedz, jeśli umrę, że zginąłem w walce.
Ucieczka
Meldunek o zamierzonym buncie za pośrednictwem Alfreda Stössla otrzymał również więziony w obozie ppłk Kazimierz Rawicz, który bardzo przeżywał niemożność udzielenia pomocy kolegom poprzez wywołanie ogólnego powstania w KL Auschwitz, które nie miało szans na powodzenie.
10 czerwca 1942 r. z miejsca pracy w Brzezince, wykorzystując zamieszanie spowodowane silnym deszczem, rzuciło się do ucieczki pięćdziesiąt osób. Podczas pościgu większość uciekinierów schwytano, a w trakcie jego trwania zastrzelono trzynastu więźniów, m.in. Stanisława Maringe. W furii Niemcy wyżywali się na innych. Zastrzelono kolejne 20 osób, zaś 300 członków kompanii karnej zagazowano w komorze.
Kowalczyk przepłynął Wisłę i następnie ukrywał się w zbożu w Bojszowach, gdzie został odnaleziony przez okoliczne kobiety, które zapewniły mu kobiece przebranie i wskazały miejsce bezpiecznego schronienia. Ukrywał się przez kilka tygodni w kryjówce na poddaszu jednego z domów w tej śląskiej miejscowości. Później z fałszywymi dokumentami dotarł do Pieskowej Skały. Do końca wojny walczył w szeregach AK w miechowskiem.
Jako aktor-teatralny zadebiutował jesienią 1945 roku. Grał m.in. w Warszawie, Krakowie, Częstochowie. W latach 1962–1966 był dyrektorem Teatru im. Adama Mickiewicza w Częstochowie, a w latach 1968–1981 dyrektorem naczelnym i artystycznym Teatru Polskiego w Warszawie. Znany był z wielu ról filmowych i serialowych, m.in. „Piątki z ulicy Brackiej”, „Epilogu Norymberskiego”, „Janosika” czy „Stawki większej niż życie”. Grał zazwyczaj drugoplanowe, ale bardzo wyraziste postacie. Widzowie go kochali za charakterystyczny głos, niezwykły wyraz twarzy. Paradoksem i gorzkim chichotem historii jest popularność zdobywał m.in., dzięki odkrywaniu roli… swych prześladowców - funkcjonariuszy Gestapo (chociażby dwa odcinki w „Stawce…”).
Gdy przeszedł na emeryturę bardzo aktywnie udzielał się w w Towarzystwie Opieki nad Oświęcimiem. Był niestrudzonym prelegentem jeźdżącym po całej Polsce i opowiadającym o piekle które przeżył. Ostatnie wystąpienie w Oświęcimiu miał niedługo przez śmiercią, dokładnie 10 czerwca 2012 roku, w 70 rocznicę ucieczki. W 1995 roku wyszła wstrząsająca książka w której opowiadał swoje przeżycia: „Refren kolczastego drutu”. Z Oświęcimiem związany był nie tylko obozowymi przeżyciami. Był współtwórcą tutejszego hospicjum. Jego życzeniem było tam umrzeć…
Adam Cyra
Fot. archiwum
Napisz komentarz
Komentarze