Pomysł stworzenia na byłych terenach polskich obozu przeznaczonego dla szczególnie niebezpiecznych dla nowej władzy więźniów powstał pod koniec 1939 w Urzędzie Wyższego Dowódcy SS i Policji Nadokręgu „Südost”, któym kierował wówczas SS-Gruppenführer Erich von dem Bach-Zelewski, późniejszy kat Powstania Warszawskiego. Po kilkumiesięcznych przygotowaniach za bazę miejsca odosobnienia wybrano byłe koszary w Oświęcimiu.
Nie jesteście w sanatorium
Jeszcze w maju do Auschwitz przybyła grupa trzydziestu więźniów – niemieckich kryminalistów odbywających wcześniej kary w obozie Sanchenhausen. Oni otrzymali pierwszych trzydzieści numerów. Kolejne przeznaczono w czasie rejestracji przywiezionym pierwszym transportem.
Powstanie obozu było związane w dużej mierze z prowadzoną od jesieni 1939 roku akcją A-B, wymierzoną w polską inteligencję i warstwy przywódczej. Elementem tej akcji były m.in. masowe egzekucje na terenach wcielonych do Rzeszy i w wielu miejscach w Generalnej Guberni, zwłaszcza w podwarszawskich Palmirach, ale również np. podjasielskich Warzycach..
Do pierwszego transportu, który wstępnie miał liczyć 753 więźniów wytypowano osoby schwytane za różne przewiny głównie w Polsce południowej. Byli to m.in. jeszcze wrześniowi żołnierze, młodzi ludzie złapani na próbie przebicia się na Węgry, członkowie pierwszych organizacji konspiracyjnych. Wśród pierwszych więźniów byli np. tatrzańscy kurierzy, znani narciarze: olimpijczyk Bronisław Czech (zmarły w 1944 roku) czy Józef Chramiec-Chramiosek (rozstrzelany w 1942 roku), dr Stefan Pizło (nr 333) aresztowany za odmowę objęcia stanowiska Oberkreisarzta oraz współpracy z administracją okupacyjną (w Oświęcimiu pierwszy lekarz-więzień, zmarły w 1942 roku), duchowni katoliccy, mała grupa Żydów,
Do Auschwitz ostatecznie dotarło 728 więźniów, pozostali z listy w nie do końca jasnych okolicznościach zostali z transportu usunięci. Z wspomnień ocalałych wynika, że w drodze byli traktowani przyzwoicie. Dzień wcześniej pozwolno im się wykąpać, dostali prowiant na drogę. Większość była pewna, że jadą na roboty do Niemiec. Sformułowanie “obóz koncentracyjny” jeszcze nie wiało grozą. W czasie postoju w Krakowie zapadli w przygnębienie. Na dworcu Niemcy szaleli ze szczęścia, lał się szampan. Świętowali zdobycie Paryża.
Przedsionek piekła zobaczyli przekraczając bramę. Poszturchiwania, bicie, bieg. I pamiętny, pierwszy apel. Ustawieni piątkami wysłuchali przemówienia zastępcy Rudolfa Hoessa, SS-Hauptsturmführera Karla Fritzscha
- Przybyliście tutaj nie do sanatorium, tylko do niemieckiego obozu koncentracyjnego, z którego nie ma innego wyjścia, jak przez komin. Jeśli się to komuś nie podoba, to może iść zaraz na druty. Jeśli są w transporcie Żydzi, to mają prawo żyć nie dłużej, niż dwa tygodnie, księża miesiąc, reszta trzy miesiące - złowrogo zabrzmiały słowa Lagerführera (kierownika obozu).
Pierwszy więzień
Najniższy, “więźniarski” numer – 31 otrzymał uczeń jarosławskiej budowlanki Stanisław Ryniak, piętnastolaetk pochodzący z Sanoka. Pierwsze trzydzieści numerów nosili niemieccy kryminaliści skierowani tu w charakterze funkcyjnych. Ryniak w ręce Niemców wpadł w czasie majowej obławy na młodych konspiratorów w Jarosławiu, którą dowodził szczególnie niebezpieczny gestapowiec wychowany w tym mieście Franciszek Schmidt, przedwojenny członek Związku Strzeleckiego. Jarosławscy uczniowie stanowili liczną grupę pierwszych więźniów Auschwitz.
-Wielokrotnie zastanawiałem się nad tym - wspominał Stanisław Ryniak - jak to się stało, że otrzymałem numer 31, pierwszy numer więźnia politycznego Polaka. Być może nazwisko moje figurowało jako pierwsze na liście transportowej, a może był to po prostu przypadek.
Po ponad czterech latach pobytu w KL Auschwitz więzień oznaczony numerem 31 został 28 października 1944 r. włączony do transportu karnego i przewieziony do Leitmeritz (Litomierzyce), gdzie znajdował się podobóz KL Flossenbürg. Wolność odzyskał 8 maja 1945 r.
- Z kilkuletniego pobytu w hitlerowskich obozach koncentracyjnych - dopowiadał Stanisław Ryniak, podczas jednego z ostatnich swoich pobytów w Muzeum oświęcimskim – zapamiętałem wiele wydarzeń i pomimo upływu prawie sześćdziesięciu lat od wyzwolenia tkwią one wciąż we mnie. Pamiętam pierwszy wielogodzinny apel zarządzony po ucieczce Tadeusza Wiejowskiego, późniejsze wybiórki na śmierć do komór gazowych i liczne egzekucje. W chwili wyzwolenia ważyłem czterdzieści kilogramów. Pomimo wyczerpania zdecydowałem się od razu wracać do Polski. Gdy wreszcie dotarłem do rodzinnego domu w Sanoku, moja mama nie mogła uwierzyć, że żyję, chociaż stałem przed nią.
Dwa lata po wojnie Stanisław Ryniak rozpoczął studia na Politechnice we Wrocławiu i po ich ukończeniu jako inżynier architekt przepracował wiele lat w tym mieście. Zmarł kilka lat, do końca mocno zaangażowany w kultywowanie pamięci o ofiarach Auschwitz.
Pierwszy uciekinier
Panujący w obozie terror, wszechobecna śmierć, nie stłumiły pragnienia wolności. Szacuje się, że w czasie całej okupacji z wszystkich podobozów wchodzących w skład Auschwitz uciekło co najmniej 757 więźniów i 45 więźniarek, w sumie 802 osoby. Najwięcej Polaków, Rosjan i Żydów.
Pierwszej ucieczki z obozu, już kilka tygodni po przywiezieniu, 6 lipca, podjął się Tadeusz Wiejowski (numer 220). Pochodził z Kołaczyc na Podkarpaciu. Był szewcem. Uciekinierowi pomagali polscy robotnicy, zatrudnieni jako elektrycy w niemieckiej firmie: Bolesław Bicz, Emil Kowalowski, Stanisław Mrzygłód, Józef Muszyński i Józef Patek. Czterech z nich było członkami ruchu oporu. Wiejowski, przebrany w robocze ubranie jednego z elektryków, wyszedł w ich towarzystwie na zewnątrz. Polacy dali mu także prowiant i pieniądze. Uciekinier towarowym pociągiem wydostał się z okolic obozu.
Ucieczka rozsierdziła Niemców. Za karę przeprowadzili karny apel, który zapisał się jako najdłuższy w historii Auschwitz. Trwał on bez przerwy 20 godzin. Uczestniczyli w nim wszyscy więźniowie – 1311 osób. Na apelu po raz pierwszy wymierzono publiczną karę chłosty. Więźniów bito i kopano. Podczas apelu zmarł polski Żyd, Dawid Wongczewski – pierwsza śmiertelną ofiarą Auschwitz. Jeden z oprawców stanął mu na gardle.
Niemcy za wszelką cenę starali się dowiedzieć, kto pomóc Wiejowskiemu w ucieczce. 8 lipca pomocnicy Wiejowskiego zostali aresztowani i osadzeni w obozie. Końca wojny dożył tylko jeden z nich. Sam Wiejowski powrócił w rodzinę strony. Niestety po roku wpadł z powrotem w ręce Niemców. Był przetrzymywany i torturowany w ciężkim więzieniu w Jaśle, po śledztwie rozstrzelany w nieczynnym szybie naftowym jesienią 1941 roku. .
Pierwsza egzekucja
Do pierwszej, publicznej egzekucji w Auschwitz doszło ponad rok po otwarciu obozu, 11 listopada w 1941 r. na podwórzu bloku nr 11 pod Ścianą Straceń w KL Auschwitz, w rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. Skazańcy rozebrani do naga, ze skrępowanymi z tyłu rękami, byli rozstrzeliwani pojedynczo. Przed egzekucją wypisano każdemu z nich numer obozowy na piersiach. Jej przebieg obserwował komendant obozu Rudolf Höss oraz kierownik obozu i lekarz obozowy. Rozstrzeliwał podoficer raportowy Gerhard Palitzsch – jeden z największych zbrodniarzy w obozie, każdorazowo ładując do karabinka nowy nabój.
Wśród straconych było najprawdopodobniej 80 Polaków, przywiezionych z więzienia śledczego w Mysłowicach, których przed egzekucją umieszczono w celach aresztu obozowego w podziemiach bloku nr 11. Blok ten zwany był „Blokiem Śmierci”. W tym dniu rozstrzelano również 76 więźniów, którzy byli więźniami, osadzonymi wcześniej w KL Auschwitz. Wśród nich było 27 więźniów tego obozu, umieszczonych we wspomnianych celach aresztu w bloku nr 11 przez władze obozowe w dniach od 10 października do 2 listopada 1941.
Ponadto gestapo obozowe wezwało z różnych bloków więźniarskich na terenie KL Auschwitz 49 więźniów, których również wtedy stracono. Wszyscy zamordowani pod obozową Ścianą Straceń – w rocznicę Święta Niepodległości – byli prawie że samymi Polakami. Zwłoki rozstrzelanych spalono w krematorium nr 1 na terenie obozu macierzystego w Oświęcimiu.
Wśród straconych było m.in. pięciu mieszkańców Jarosławia: szewc Bronisław Ujdak, ur. w 1911 r. (nr obozowy 9141), dentysta Józef Lepianka, ur. 1917 r. (nr obozowy 9152), stolarz Edward Podolec, ur. 1920 r. (nr obozowy 11347), lekarz Jan Rogacki (nr obozowy 9279) i student Kazimierz Szumlakowski, którego zachował się jedynie akt zgonu, lecz nie znany jest jego numer obozowy i nie udało się odnaleźć jego fotografii obozowej. Wszyscy oni w obozowych aktach zgonu mają odnotowane w języku niemieckim: „Erschiessung wegen Widerstand gegen die Staatsgewalt” (rozstrzelany z powodu oporu przeciw władzy państwowej). Jako datę śmierci podano fałszywie w ich aktach zgonu 10 listopada 1941.
W archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu jest także przechowywany wykaz 44 rozstrzelanych wówczas więźniów, sporządzony potajemnie przez obozowy Ruch Oporu. Zawiera on daty i miejsce urodzenia zamordowanych oraz adresy ich rodzin.W powyższym wykazie odnotowano jedynie zgony dwóch wspomnianych mieszkańców Jarosławia: Józefa Lepianki i Bronisława Ujdaka, natomiast nazwiska trzech pozostałych: Edwarda Podolca, Jana Rogackiego i Kazimierza Szumlakowskiego, rozstrzelanych również w oświęcimskim obozie 11 listopada 1941, ustalono dopiero niedawno.
Miłość za drutami
Wiele wydarzeń do jakich dochodziło w Auschwitz to gotowe scenariusze dramatów wojennych. Jedną z takich historii, która zachowała się w pamięci ocalonych była niezwykła obozowa miłość młodego chłopaka spod Jarosławia Edka Galińskiego i Żydówki Mali Zimetbaum.
Edward Galiński urodził się w miejscowości Tuligłowy koło Jarosławia w październiku 1923 roku. Został aresztowany w czasie pamiętnej obławy w Jarosławiu i skierowany pierwszym transportem do Oświęcimia z numerem 531. Edek trafił do pracy w obozowej ślusarni, którą kierował SS-man z Bielska Edward Lubusch. Młody chłopak miał szczęście, Lubusch był jednym z nielicznych obozowych nadzorców w ludzki sposób traktujących uwięzionych.Później odegrał istotną rolę w historii Edka i Mali.
Mala, atrakcyjna brunetka, pochodziła z Brzeska, gdzie urodziła się w styczniu 1918 roku. Była pięć lat starsza od Edka. Jej rodzicami byli Pinkus i Chaja. Wraz z rodzicami w 1928 roku wyemigrowała do Antwerpii w Belgii. Z zachowanych wspomnień wynika, że była niezwykle uzdolniona. Porozumiewała się w wielu językach: polskim, niemieckim, flamandzkim,rosyjskim, angielskim i francuskim. Została aresztowana w czasie łapanki 11 września 1942 roku i osadzona w obozie przejściowym w Malines. Cztery dni później znalazł się w transporcie tysiąca belgijskich Żydów deportowanych do Auschwitz. Otrzymała numer 19880.
Mala i Edek poznali się za drutami obozu na przełomie 1943 i 1944 roku. Ich znajomość szybko przerodziła się w gorące uczucie, stokroć silniejsze od obozowego koszmaru. W książce „Pozostał po nich ślad” historyk oświęcimskiego muzeum Adam Cyra cytuje słowa dziewczyny skierowane do współtowarzyszki niedoli: „Kocham i jestem kochana”. Ze swej miłości kolegom z obozu zwierzał się także Edek.Oboje marzyli o wydostaniu się na wolność i ułożeniu sobie życia z dala od koszmaru wojny.
Początkowo Edek Galiński miał uciekać z obozu z Wiesławem Kielarem, późniejszym operatorem filmowym i autorem bestsellerowych wspomnień obozowych, ten jednak zrezygnował z planów, ustępując miejsca Mali. W ucieczce pomagał Edward Lubusch który Edkowi dostarczył esesmański mundur i pistolet. Galiński posługując się sfałszowanymi dokumentami wymknął się z obozu udając, że eskortuje więźniarkę.
Para uciekła z obozu 24 czerwca 1944 roku. Udało im się dotrzeć do wsi Kozy pod Bielskiem. Planowali marsz na Słowację, gdzie mieszkali krewni dziewczyny. Niestety szczęście ich opuściło. Mala wpadła w ręce patrolu żandarmerii w czasie zakupów w sklepie. Edek mógł się ratować, jednak postanowił – świadomy, że oznacza to dla niego wyrok śmierci – pozostać z ukochaną. Dobrowolnie wyszedł z kryjówki i oddał się w ręce Niemców. Oboje zostali z powrotem przewiezieni do Oświęcimia i osadzeni w osławionym bloku nr. 11. Jeden ze współwięźniów wspominał później, że Edek śpiewał włoską piosenkę. W ten sposób przekazywał Mali, że wciąż żyje, pamięta, tęskni i kocha.
Mimo tortur Edek nie wydał gestapowcom skąd wziął mundur i broń. Oboje zostali skazani na śmierć. 22 sierpnia 1944 roku w podobozach kobiecym i męskim w Auschwitz II-Birkenau wystawiono dwie szubienice. Edek szedł na śmierć z godnością, z podniesioną głową. Sam wykopał spod siebie stołek na którym go postawiono, zdążył jeszcze krzyknąć:”Niech żyje Polska”. Mala prowadzona na śmierć zdążyła wydobyć z włosów żyletkę i podciąć sobie żyły. Zakrwawionymi rękami spoliczkowała jeszcze esesmana. Prawdopodobnie dobito ją strzałem z pistoletu. Ciało dziewczyny obwożono później po obozowym placu – ku przestrodze dla innych więźniów. W oświęcimskim muzeum przechowywana jest niezwykła pamiątka tej niezwykłej miłości: dwa pukle włosów zawinięte w papier. Na jego brzegu ołówkiem Galiński napisał: „Mally Zimetbaum 19880, Edward Galiński 531”.
Edward Lubusch, który pomagał młodym w ucieczce zdołał zdezerterować z SS. Wstąpił do Armii Krajowej, niestety końcem 1944 roku wpadł w ręce poszukujących go Niemców, gdy przyjechał do Wadowic odwiedzić żonę i syna. Został skazany na śmierć i umieszczony w więzieniu w Bielsku. Niemcy w obliczu posuwającej się w szybkim tempie zimowej ofensywy Armii Radzieckiej nie zdążyli wykonać wyroku. Lubusch został przewieziony do Berlina, w obliczu zbliżającej się klęski III Rzeszy zwolniono go warunkowo i wcielono do Volksturmu. Zdołał ocaleć. Przy zabitym żołnierzu polskim znalazł dokumenty na nazwisko Bronisław Żołnierowicz. To była jego nowa tożsamość, z oczywistych względów musiał ukrywać esesmański epizod. Podawał się za robotnika przymusowego. Pod tym nazwiskiem razem z żoną i dziećmi zamieszkał w Polsce. Zmarł w marcu 1984 roku we Wrocławiu, pochowany został w Jeleniej Górze.
Śmierć i wyzwolenie
Trudno oszacować ile osób z pierwszego transportu przeżyło okupację i wojnę. Dane znaczne się różnią, o wielu więźniach nie zachowały się prawie żadne wiadomości, niektórzy, mimo, że przeżyli, starali się zabić w sobie obozowe wspomnienia, nie utrzymywali kontaktów z współtowarzyszami niedolami. Według różnych źródeł w samym Oświęcimiu z pierwszego transportu zginęło ok. 250 osób, wiele osób zostało zamęczonych lub zamordowanych w innych lagrach, kilka osób uznanych za chorych psychicznie zostało przewiezionych do owianego złą sławą zakładu w Sonnenstein, gdzie w ramach akcji T-4 tlenkiem węgla mordowano pacjentów. Różni badacze liczbę ocalonych szacują na 100 do nawet 300 osób. Zazwyczaj przyjmuje się liczbę wypośrodkowaną – ok. 220-230 ocalonych. Kilkadziesiąt osób zostało zwolnionych głównie dzięki wpływowym rodzinom lub łapówkom.
Niestety spora grupa więźniów, także tych z “tarnowskiego” transportu zginęła niemal w ostatnich chwilach przed wyzwoleniem. 3 maja 1945 roku, już po upadku Berlina, gdy dogorywały ostatnie punkty oporu, Niemcy dokonali jednej z ostatnich wielkich zbrodni wojennych. Na statki w Zatoce Lubeckiej zapakowali co najmniej 8 tys. więźniów, w większości z obozu w Neugengamme. Nie ulega wątpliwości, że ich celem było zatopienie świadków zbrodni. Mimo ostrzeżeń Aliantów, że atakowane będą wszystkie okręty, które nie zawiną do portów, Niemcy (poza jednym przypadkiem) nie zastosowali się do ultimatum, nie wywiesili białych flag, albo oznaczeń Czerwonego Krzyża. W efekcie doszło do zmasowanego ataku Aliantów, którzy obawiali się, że hitlerowcy będą usiłowali przedostać się do broniącej się jeszcze Norwegii lub Danii. W masakrze zginęła ogromna większość więźniów, w tym wielu tych którzy przeżyli Oświęcim. Tych którzy wydostali się z wody na brzegu dobijali esesmani. Wojska brytyjskie wkroczyły w czasie przeprowadzanych egzekucji. Ocalało zaledwie kilkaset osób, które przy cichej zgodzie alianckich żołnierzy wstrząśniętych wydarzeniami rozprawili się z niedawnymi jeszcze katami.
Trwają od lat spory jaką liczbę ofiar pochłonął Auschwitz i jego 40 podobozów rozsianych w promieniu kilkaset kilometrów. Trzeba pamiętać, że tylko, ok. 400 tysięcy osób została zarejestrowana, wielu szło na śmierć od razu z rampy kolejowej. Najwyższy Trybunał Narodowy w Polsce i Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze orzekły, że w komorach KL Auschwitz zginęło przeszło 4 miliony osób. Obecnie najczęściej podawaną liczbę ofiar ocenia się na 1,1 mln.
Szymon Jakubowski
Napisz komentarz
Komentarze