W stolicy Galicji stan jej zdrowia znacznie się pogorszył. 2 października z hotelu przeniesiono ją do dorożki i zawieziono do sanatorium Kiselki. W liście do córki Zofii poetka napisała, iż ma mocno spuchnięte nogi, a także obrzękniętą twarz i że pisanie przychodzi jej z trudem: - Zdaje się, kochana Zosiu, że koniec się zbliża. Lekarz polecił mi zawiadomić was o tym.
„Czy lecę do przepaści?”
6 października lwowski korespondent „Kuriera Warszawskiego” donosił w obszernym reportażu:
- Doktorowie Antoni Gluziński i Antoni Wechsler odwiedzają ją codziennie. Dyrektor sanatorium, dr Jan Wojtkowski, jest u niej niemal każdej godziny. W sąsiednim gabinecie czuwa niestrudzenie młody asystent (...)
– Tak, teraz – rzekł jeden z nich – to są targi o dni... wkrótce rozpoczną się już o minuty i sekundy, sprawa bowiem wymyka się całkiem spod zabiegów lekarskich.
Od niedzieli zaczęto aplikować tzw. »heroica« , gdyż (...) ukazało się zapalenie płuc »następowe«. Pacjentka oddycha z coraz większą trudnością. (...) Zwiększono dawki kamfory.
– Kiedyż przystąpicie do egzekucji? – zapytuje jakby żartem ordynatora zabierającego się do iniekcji i podaje mu cierpliwie biedne, skute ramię.
Zrazu niechętnie widziała lekarzy, zżymając się nawet, gdy wchodzili bez zapytania. Teraz od kilku dni wzywa ich sama. I sama też napisała do córki, p. Pytlasińskiej [w tekście jest błąd - powinno być Pytlińska - red.], z prośbą o przyjazd. Zresztą cicha jest Konopnicka, milcząca, poważna. Kiedy wszakże minie jeden z niezliczonych chyba ataków duszności, zaczyna zajmować się wszystkim. W nocy przy świetle wertuje książki, czyta gorączkowo dzienniki, których ma dookoła siebie mnóstwo. A w dzień obrzuca mnóstwem zapytań o najdrobniejsze szczegóły z polityki i nowiny (...) I o ludzie wciąż myśli swoim ukochanym. Ogromną radość sprawił jej zbiorowy list włościan z jubileuszowego Żarnowca, dopytujących się »o zdrowie wielce możnej pani. Bo niech się tam poradzą co rychlej jakiego doktora i wracają do nas leczyć ubogie ludzie i nieść im pociechę».
Dziś czuła się nieco lepiej. Przyjęła trochę pokarmu, po raz pierwszy od tygodnia spała leżąco. Zdaje się nie dostrzegać obrzęku kończyn i twarzy...
– Cóż, panie profesorze? – ozwała się do badającego ją Gluzińskiego. – Jak tam ze mną? Czy lecę do przepaści już nieubłaganie, czy się jeszcze zatrzymam? – Odpowiedź lekarza o falowym ruchu niemocy zdaje się ją uspokoiła, ale uspokajający dziwnie był blady i Przyjaźń przeczuwa wszystko. Więc na twarzy Marii Dulębianki, która jedna przyjaciółkę dniami i nocami miała w tkliwej, siostrzanej swej opiece, również ból i trwoga. Odwiedzające panie z miasta z pękami kwiatów w dłoni (...) odchodzą bez słowa, bez głosu.
Śmierć
7 października do umierającej matki przyjechali synowie. Córka Zofia nim dojechała z głębi Rosji było za późno. 8 października 1910 roku o godzinie 5.30 rano Maria Konopnicka umarła.
Wszystkie gazety zamieściły informacje o śmierci wielkiej poetki. „Kurier Warszawski” wydał dodatek nadzwyczajny. Czytamy w nim:
- W ciszy i skupieniu, z powagą i godnością należną największym, przygotowywał się Lwów do pogrzebu Konopnickiej; przez tych kilka dni miasto przywdziało grubą żałobę, na ustach wszystkich było tylko imię zmarłej, imię to drogie, niezapomniane, przypominały olbrzymie klepsydry rozlepione po wszystkich ulicach i placach, flagi żałobne, czasopisma polskie w czarnych obwódkach. Bramy kościoła oo. bernardynów nie mogły pomieścić tłumów cisnących się tam do krypty, gdzie w powodzi świateł i kwiatów spoczywały śmiertelne szczątki nieśmiertelnego, najświetlańszego ducha Polski.
11 października 1910 r. w dzień pogrzebu ustała praca w warsztatach polskich i szkołach, każdy śpieszył złożyć ostatni hołd i posługę wieszczce narodowej. Tysięczne tłumy zaległy ulice i place. O godzinie pół do trzeciej po ustawieniu trumny na katafalku w głównej nawie kościoła bernardyńskiego rozpoczęły się egzekwie żałobne; w kościele zjawili się: namiestnik dr Bobrzyński, marszałek hr. Badeni, prezes Akademii Umiejętności St. hr. Tarnowski, grono posłów sejmowych z L. hr. Pinińskim, Abrahamowiczem, byłym ministrem Korytkowskim, senaty uniwersytetu i politechniki, rada szkolna, cały lwowski świat literacki, dziennikarski i artystyczny, deputacje, delegacje, przybyło również wielu Rusinów.
Zakaz arcybiskupa
Prasa relacjonowała:
- Zapowiedziany udział duchowieństwa w organizacji pogrzebu i mowa biskupa Bandurskiego zostały odwołane. Zakaz arcybiskupa był skutkiem tego, iż w kołach klerykalnych zwrócono uwagę, iż Konopnicka nie była prawowierną katoliczką. Zakaz ogłosił arcybiskup Bilczewski. Skutkiem tego i biskup Bandurski odmówił udziału w pogrzebie. (…) Nieprzejrzane fale ludności w potokach cudnego, jesiennego słońca i opadających liści drzew skweru. (...) Na mównicę wstąpił wiceprezydent miasta, dr Tadeusz Rutowski. (...) »Zaniesiem ją tam do mogiły na ziemi lwowskiej, a powitają ją tam bratnie duchy: Goszczyński, Grottger, Bartusówna i tylu innych. (...) A pójdzie za tobą nie tylko nasz ból, ale i żal bratniego narodu ruskiego, który odczuł również stratę ciebie.»
Wśród bicia dzwonów ruszył olbrzymi kondukt, liczący kilkadziesiąt tysięcy głów, na cmentarz, w kondukcie kroczyły cechy, bractwa, stowarzyszenia itd. ze sztandarami, włościanie, szkoły robotnicy, inteligencja, przedstawiciele władz i instytucji: za karawanem, zaprzężonym w trzy pary koni, postępowała najbliższa rodzina, synowie i córki, osobno dwa rydwany wiozły wieńce. Wzdłuż ulic, którymi przewodził smutny kondukt, płonęły latarnie okryte kirem.
U wrót cmentarnych młodzież akademicka wzięła trumnę na ramiona i poniosła ją do tymczasowego miejsca spoczynku: do grobowca śp. prezydenta miasta, Michalskiego. Tu, po odprawieniu przez duchowieństwo modłów żałobnych przemówił pierwszy Jan Kasprowicz. Znakomity poeta scharakteryzował świetnie twórczość Konopnickiej, zakończywszy piękne to przemówienie słowami: «W tymczasowym ponoć składamy cię grobie, bo wolą jest Polski, żebyś spoczęła na Skałce, wśród mocarzy ci pokrewnych. Ale czy tu, czy tam, do snu wiecznego twa ziemska ułoży się powłoka, duch twój pozostanie między nami, dopóki żywi będziemy. A żywi będziemy, gdyż nie umiera naród, który z łona swego takich jak ty wydaje bojowników.»
Mrok już ogarnął cmentarz. Zapalono pochodnie. W blaskach ich krwawych spuszczono trumnę do grobu na długi sen (...) raptem tłum zaintonował Anioł Pański, potem Chorał, Boże coś Polskę i Pieśń Legionów. W takt tych pieśni, huczących daleko po cmentarzu Łyczakowskim, rozchodzono się powoli do domów, a tam na świeżej mogile konały w chłodzie jesiennym stosy kwiatów, wieńców – ostatnich, jakie kornie rzucono pod stopy wielkiej pieśniarki.
Kilka lat po śmierci Marii Konopnickiej trumnę z jej ciałem przeniesiono do nowego grobu na cmentarzu Łyczakowskim. Popiersie nagrobne wykonała Luna Dexlerówna. Na cokole wyryto fragment wiersza poetki:
...Proście wy Boga o takie mogiły,
Które łez nie chcą, ni skarg, ni żałości,
Lecz dają sercom moc czynu, zdrój siły
Na dzień przyszłości...
* * *
Świecą gwiazdy, świecą
Na wysokim niebie...
Jeno nie myśl chłopie,
Że to i dla ciebie!..
Ta jasna z tysiąca,
Co wschodzi od boru
Jako skrawek słońca -
To pana ze dworu...
A niżej ta druga
Ze złota szczerego,
Co nad stawem mruga
Proboszcza naszego...
A trzecia, co w pobok
Rzuca snop ognisty
Jako srebrną kądziel –
Gwiazda organisty...
Wszystkie przed oczyma
Palą się jak zorze...
Tylko twojej nie ma,
Chłopie ty, nieboże!
Powiadają ludzie,
Że z dawnej dawności
Pan Bóg wszystkie gwiazdy
Zapalił w równości...
Ni chłopa, ni pana
Nie było na niebie,
Każdy człek swą własną
Gwiazdę miał dla siebie...
Ale jak się zaczął
Kurczyć lud ubogi,
Poszły gwiazdy z nieba
Na rozstajne drogi...
A te pańskie świecą,
Jako talar biały,
A te chłopskie w rolę,
Jak łzy, pospadały!
Czy ten wiersz tak bardzo nie podobał się biskupom lwowskim, że odmówili udziału w pogrzebie wielkiej poetki? A może chodziło im to, że po 14 latach trwania małżeństwa odeszła od męża i samotnie wychowywała swoje dzieci? Powodem tego kroku był wyłącznie fakt, iż poetka nie mogła znieść ograniczeń, jakie narzucał jej mąż. Nie tolerował on literackich zainteresowań żony, a ta z kolei nie chciała być wyłącznie gospodynią domową.
Przetrwała w pamięci
Nie była feministką, choć jednoznacznie popierała walkę kobiet o równouprawnienie. I nie była osobą „z kręgu LGBT”, jak chciałyby osoby noszące sztandar tego ruchu. Po odchowaniu dzieci, kontynuując pracę literacką, przez 20 lat pozostawała w trwałej przyjaźni z Marią Dulębianką, lecz nie ma żadnych, najmniejszych bodaj dowodów na to, iż ich związek to coś więcej niż głęboka przyjaźń i wzajemne przywiązanie.
Maria Konopnicka ma trwałe miejsce w polskiej literaturze. Jej utwory, w znakomitej większości, przetrwały próbę czasu, a „Rota” rozbrzmiewa do dziś na różnych uroczystościach, zwłaszcza organizowanych przez partie o chłopskim rodowodzie. Utwór ten, z muzyką Feliksa Nowowiejskiego był, po odzyskaniu niepodległości, kontrkandydatem Mazurka Dąbrowskiego do określenia mianem hymnu narodowego. „Rota” była wykonywana publicznie po raz pierwszy 15 lipca 1910 r. w czasie odsłonięcia w Krakowie pomnika Grunwaldzkiego. Pieśń ta wybrzmiała głosami kilkuset chórzystów z terenów objętych zaborami, a dyrygował sam kompozytor. »„Rotą” Konopnickiej zmartwychwstała Polska dzisiejsza« napisał wtedy Kazimierz Tetmajer. I dodał, że należy się jej za to od narodu pomnik.
Jest dziś w Polsce niemało pomników autorki „Roty” i jeszcze więcej szkół i ulic noszących jej imię. Lecz największym pomnikiem jest i pozostaje pamięć kolejnych pokoleń Polaków o swej wielkiej Rodaczce.
Józef Ambrozowicz
Napisz komentarz
Komentarze