Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 28 listopada 2024 15:40
Reklama dogadać się w małżeństwie

Zdewastowany grobowiec poległych na służbie policjantów

Znajdujący się na cmentarzu w Sanoku grobowiec, w którym spoczywają dwaj polegli w 1922 roku w walce z bandytami policjanci, został zniszczony. Według wnuczki jednego z funkcjonariuszy skala zniszczeń może wskazywać na celową dewastację. Śledztwo w tej sprawie podjęła policja.
Zdewastowany grobowiec poległych na służbie policjantów
Zniszczony grobowiec na sanockim cmentarzu

   W grobowcu znajdują się m.in. szczątki dwóch funkcjonariuszy sanockiej policji, starszych posterunkowych Marcina Lechowicz i Wojciecha Zawiei. Zginęli oni 21 maja 1922 roku w strzelaninie z pospolitymi bandytami, których próbowali schwytać w pociągu jadącym z Sanoka do Chyrowa. Ich pogrzeb, trzy dni później, miał charakter państwowy. Wzięły w nim udział tysiące mieszkańców Sanoka i okolic wyrażających w ten sposób sprzeciw wobec nasilającej się  przestępczości, stanowiącej wówczas ogromny problem społeczny.

   O zniszczeniu grobowca poinfomowała "Podkarpacką Historię" mieszkająca dzisiaj pod Brzeskiem Barbara Borowiec, wnuczka zabitego przez bandytów starszego posterunkowego sanockiej komendy Policji Państwowej Marcina Lechowicza, pielęgnująca pamięć o tragicznie zmarłym dziadku.  Wiadomość o dewastacji dotarła do niej kilka dni przed świętami wielkanocnymi.

   - Wiem, że pod uwagę brana jest także ewentualność, że płyty nagrobkowe same odpadły, ale charakter uszkodzeń moim zdaniem wskazuje jednak na celowe działanie - mówi Barbara Borowiec. 

   Na zdjęciu wykonanym tuż po odkryciu zniszczeń widać oderwane i potłuczone płyty. Zniszczona została część do której przymocowane były oryginalne, odnowione jakiś czas temu tablice nagrobkowe policjantów. Dochodzenie w tej sprawie, na wniosek wnuczki funkcjonariusza, wszczęła Komenda Powiatowa Policji w Sanoku.

   O tragedii sprzed ponad stu lat pisaliśmy swego czasu w papierowym wydaniu "Podkarpackiej Historii" oraz w książce "Byk, Maczuga i inni..." przedstawiającej najgłośniejsze sprawy kryminalne w okresu międzywojennego na dzisiejszym Podkarpaciu. Sprawa była w tamtym okresie bardzo głośna, wywołała ogromne poruszenie nie tylko w Sanoku, ale w całym kraju. W jej wyjaśnianie i pomoc rodzinom zabitych zaangażował się osobiście ówczesny premier Antoni Ponikowski.

   Przypomnijmy przebieg wypadków, które zbulwersowały sto lat temu opinię publiczną. Według ówczesnej prasy, w sobotę 20 maja 1922 roku w kawiarni Zygmunta Peszkowskiego (ojca Zdzisława, późniejszego duchownego, niedoszłej ofiary zbrodni katyńskiej) przy obecnej ulicy Jagiellońskiej 10 w Sanoku, miejscowy wywiadowca policji nazwiskiem Różycki zauważył dwóch (wedle innych relacji czterech) podejrzanie wyglądających osobników, odpowiadających rysopisami przestępców poszukiwanych za rozboje i napady. Siedzieli w lokalu i grali w karty. Była za nich ponoć wyznaczona sowita nagroda, dlatego być może Różycki zamiast wezwać wsparcie, sam postanowił dokonać zatrzymania gdy podejrzani wychodzili z lokalu. Omal nie skończyło się to tragicznie. Bandyci zaczęli strzelać raniąc ciężko funkcjonariusza, po czym zbiegli. 

   Za bandytami wszczęto pościg. Słusznie - jak się miało później okazać – przypuszczano, że mogą oni usiłować wyjechać z miasta porannym pociągiem jadącym do Chyrowa. Na dworcu zjawił się Marcin Lechowicz wraz ze starszym posterunkowym służby śledczej Wojciechem Zawieją. Policjanci przedział po przedziale zaglądali do wagonów, legitymując jadących mężczyzn. Między Olszanicą i Krościenkiem natknęli się na poszukiwanych. Ci nie mieli zamiaru się poddawać bez walki. Zaciągnęli hamulec ręczny, zaś w kierunku policjantów posypały się strzały. Jeden z nich trafił Lechowicza w policzek, drugi Zawieję. Marcin Lechowicz zdołał jeszcze wystrzelić w kierunku uciekających, po czym otrzymał kolejny, tym razem śmiertelny postrzał. Obydwaj policjanci zginęli. Według prasy ranne zostały jeszcze trzy inne osoby, w tym policjant z nieodległego Dobromila. 

- Babcia wspominała, że jak później dowiadywał się szczegółów o śmierci męża to skojarzyła, że dokładnie w momencie, gdy zginął, w zegarze w domu pękła sprężyna i wskazówki zatrzymały się. Mówiła, że to był znak - opowiada Barbara Borowiec. Brak jest szczegółowych informacji o losie przestępców. Ze skąpych przekazów medialnych wiemy, że wkrótce policjanci schwytali dwójkę bandytów odpowiedzialnych za śmierć ich kolegów. Mieli okazać się nimi niejaki Wiśniewski z Jarosławia - raniony w czasie aresztowania i Brzeziński z Łodzi. Obydwaj ponoć trafili przed oblicze sądu doraźnego w Sanoku. Można się domyślać, że usłyszeli najwyższy wyrok. Według jednej z krążących po okolicy pogłosek bandyci mieli wpaść, gdy pijani usnęli po mostem prowadzącym na podsanockie wówczas Olchowce. Dzisiaj trudno jednak zweryfikować już te informacje. 

   Polegli policjanci spoczęli na cmentarzu w Sanoku. Ich pogrzeb 24 maja 1922 roku stał się wielką manifestacją miejscowej ludności. Wzięły w niej udział tysiące osób, wraz z asystą kompanii honorowej 2. pułku strzelców podhalańskich oraz duchownymi obrządków rzymsko-katolickiego i greko-katolickiego. Na jednobrzmiących tablicach nagrobnych obydwu policjantów znalazły się słowa: 

   - Zginął dnia 21 maja 1922 w pościgu za bandytami w pociągu na linji kolejowej Olszanica-Krościenko. Zamordowany kulą rewolwerową jednego ze ściganych bandytów. Celem przekazania pamięci czynu tak ofiarnego i wiernie spełnionego obowiązku pomnik ten wystawili koledzy.

   Trzy dni później w Sanoku gościł ówczesny premier Antoni Ponikowski, odwiedził on w miejscowym szpitalu rannego policjanta Różyckiego i zapowiedział wsparcie materialne od państwa dla wdów po zabitych na służbie funkcjonariuszach. W międzyczasie zorganizowana naprędce zbiórka funduszy na rzecz sierot po Zawiei i Lechowiczu przyniosła spore efekty. W ciągu kilku dni uzbierano kwotę 1,5 miliona marek polskich, chociaż w ówczesnych realiach nie była to kwota oszałamiająca, w dodatku szalejąca hiperinflacja powodowała błyskawiczny spadek wartości pieniądza. W 1922 roku do obiegu wprowadzano już banknot o nominale 250 tysięcy marek polskich. Gdy dwa lata później w wyniku reformy walutowej dokonywano wymiany pieniędzy 1 złotówka zastępowała 1,8 miliona (!) marek.

   Według Barbary Borowiec pieniądze te nie trafiły zresztą bezpośrednio do wdowy, ale zostały przeznaczone na betonowy nagrobek przypominający otwartą księgę. Teresa Lechowicz, która po śmierci męża została pozostała sama z czwórką dzieci na utrzymaniu otrzymała prawo do tzw. wdowiej renty w wysokości 36 złotych po wymianie pieniędzy (pensja nauczycielska wynosiła około 100 złotych) oraz koncesję na prowadzenie trafiki, czyli sklepiku z tytoniem i używkami. Niedługo później rodzina przeniosła się do Nowego Zagórza. Kilka lat później Teresa Lechowicz z córkami wróciła do Sanoka, kupując na Krasińskiego niewykończony dom. Zmarła w 1963 roku. Niedługo przed śmiercią w miejscu pochówku swego męża i poległego z nim kolegi postawiła rodzinny grobowiec kilka lat temu odnowiony, corocznie odwiedzany przez przyjeżdzającą tu specjalnie wnuczkę z rodziną. Dzisiaj w Sanoku nie mieszka już nikt z bliskich Marcina Lechowicza. Pozostał, na starym cmentarzu, grobowiec rodzinny, w którym obok policjanta spoczywa także jego żona i jedna z córek. Pozostała też pamięć o funkcjonariuszu, który oddał życie w walce z bandytyzmem.   

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama