Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 23 listopada 2024 10:36
Reklama prosto i po polsku

Jak Małgosia została stutysięczną mieszkanką Rzeszowa

Małgosia Bielenda przyszła na świat 23 grudnia 1976 roku o godzinie 23 w Wojewódzkim  Szpitalu Zespolonym  w Rzeszowie. Kilka tygodni później uznano ją za 100-tysięczną mieszkankę Rzeszowa. Była więc oficjalna uroczystość z pompą w ratuszu, kwiaty i okazjonalne prezenty, przemowy miejscowych notabli i przyśpieszony przydział spółdzielczego mieszkania lokatorskiego.
Jak Małgosia została stutysięczną mieszkanką Rzeszowa
Szczęśliwi rodzice w czasie uroczystego nadania córce imion.

Autor: Fot. K. Kłoda (KAW), ze zbiorów rodzinnych.

W komedii „Cesarskie cięcie” z 1987 roku - z udziałem takich gwiazd polskiego filmu jak Bożena Dykiel, Krzysztof Kowalewski, Roman Kłosowski,  czy Wojciech Malajkat - w  pewnym województwie ma przyjść na świat milionowy obywatel. Kandydatek, liczących na apanaże z tego powodu jest kilka, a i lokalne władze robią wszystko, by narodziny nastąpiły „po linii” i zgodnie z jej wolą. To powoduje szereg zabawnych sytuacji. 

Tak było w filmie. W Rzeszowie zakulisowych kombinacji, nacisków, ani wyścigu po miano 100-tysięcznego obywatela miasta nie było. Wszystko wskazuje na to, że tu rzeczywiście zdecydowała sucha statystyka i kolejność urodzeń.

  Ustawiania nie było

- To było dla nas ogromne zaskoczenie. O tym, że Małgosia została wytypowana jako 100-tysięczna rzeszowianka dowiedzieliśmy się kilka tygodni po jej narodzinach. Nie mam pojęcia kto o tym decydował, na pewno nie było tu żadnego ustawiania - zarzekają się Rozalia i Antoni Bielendowie, rodzice Małgosi.

Dla ówczesnych władz lokalnych formalne przekroczenie przez Rzeszów progu 100 tysięcy mieszkańców było symbolem, ale bardzo istotnym. Podkreślało dynamiczny, powojenny rozwój miasta, wzmacniało jego metropolitalne aspiracje. Było się czym chwalić i co świętować.

Ustalenie, kto jest 100-tysięcznym mieszkańcem zajęło jednak władzom trochę czasu. Jeszcze 6 stycznia 1977, a więc dwa tygodnie po urodzeniu się Małgosi, „Nowiny” w tekście o planach rozwojowych  miasta pisały: 

- W niedługim czasie Rzeszów osiągnie liczbę 100 tys. mieszkańców. W roku 1980 ulegnie ona zwiększeniu o następne paręnaście tysięcy. Niezależnie od tego w obrębie miasta zamieszkuje około 50 tysięcy osób zameldowanych na pobyt czasowy - w większości są to studenci, uczniowie szkół ponadpodstawowych.

Ale już 10 lutego gazeta, w tekście o poszerzeniu Rzeszowa o tereny Wilkowyi, Zalesia, części Białej, Miłocina, Przybyszówki i Słociny, informowała, iż „przed paroma tygodniami, zgodnie z oceną Głównego Urzędu Statystycznego, Rzeszów przekroczył liczbę 100 tysięcy mieszkańców”.

Oficjalna uroczystość

Rozalia i Antoni Bielendowie pobrali w 1976 roku. Rozalia pracowała w Międzywojewódzkim Biurze Planowania Przestrzennego w Rzeszowie, kierowanym przez słynnego architekta i urbanistę Władysława Henniga, Antoni był traserem na wydziale 82 Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Rzeszowie. Oboje jednocześnie studiowali wieczorowo budownictwo na Politechnice Rzeszowskiej. Z braku własnego mieszkania, jak wiele innych młodych małżeństw, mieszkali w domu rodzinnym Rozalii na Lenartowicza. 

Antoni Bielenda pamięta, że pewnego dnia, kilka tygodni po narodzeniu Małgosi, został wezwany do szefa wydziału WSK:

- Myślałem o co chodzi, po co wezwano? Szef kazał iść do kadr. Tam usłyszałem, że nasza córka została wytypowana stutysięczną obywatelką Rzeszowa. Zapytano mnie, czy zgadzam się na uroczyste nadanie imion. Rozmawiałem z żoną, zgodziliśmy się. Bo czemu nie? Do dzisiaj nie mam pojęcia dlaczego nas akurat wybrano, na jakiej zasadzie typowano stutysięcznego mieszkańca

Oficjalną uroczystość nadania córce imion Małgorzata Olga z wielką pompą, zorganizowano w rzeszowskim ratuszu w piątek 18 lutego 1977. Prowadził ją ówczesny kierownik Urzędu Stanu Cywilnego w Rzeszowie Henryk Kostoń. Becik dziewczynki przystrojony był niebieską szarfą z wyhaftowanym srebrną nitką herbem miasta i cyframi 100 000. Nie zabrakło najważniejszych ówczesnych oficjeli: I sekretarza Komitetu Miejskiego PZPR Juliana Krochmala, prezydenta miasta Edwarda Biluta, wojewody rzeszowskiego Henryka Stefanika czy dyrektora Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego Józefa Rokoszaka. 

Relacja z uroczystości ukazała się na 1 stronie „Nowin”, obok informacji o posiedzeniu prezydium rządu i wizycie I sekretarza Komitetu Centralnego PZPR Edwarda Gierka w województwie bielsko-bialskim. Autor tekstu w gazecie, wówczas będącej organem Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, zgodnie z duchem czasu i ówczesnej propagandy wyjaśniał czemu i komu miasto ma zawdzięczać rozwój, a Małgosia może nawet swoje przyjście na świat:

Mało kto jednak dostrzegał, podkreślał ogrom wysiłków, kosztów, które poniosła władza ludowa, aby w Rzeszowie, którego tradycje miejskie sięgają 1354 roku, mogło – w warunkach w niczym nie przypominających tych z pierwszych lat po wyzwoleniu  - zamieszkać właśnie 100 tysięcy osób. Przypomnieć wypada, że w 1946 roku miasto liczyło zaledwie 29 400 mieszkańców. To także mówi o dynamice rozwoju.

Oczywiście jak to w takich sytuacjach bywa nie brakowało tradycyjnej niestety ludzkiej zazdrości. - O, dostali mieszkanie! - mówili zawistnicy.  Owszem, nawet w okresie gierkowskiej prosperity, na klucze do własnego „M” trzeba było czekać kilka ładnych lat, więc przyspieszony przydział mieszkania był dla rodziny spełnieniem marzenia.  Według oficjalnych danych w Rzeszowie przybywało wówczas rocznie 1600 mieszkań, ale w kolejce czekało 14 tysięcy rodzin. Władze zapewniały, że głód mieszkaniowy zostanie zaspokojony do 1990 roku, jak wiemy rzeczywistość przekreśliła te optymistyczne plany.

Przydział przydziałem, ale mieszkanie za darmo nie było. Dla młodych rodziców był to duży wysiłek finansowy.

- Musieliśmy uiścić cały wkład. Trochę dołożyli moi rodzice, ja wziąłem pożyczkę w WSK, którą spłacałem później kilka lat - wspomina Antoni Bielenda Oprócz przydziału mieszkania szczęśliwi rodzice dostali trochę innych prezentów: pamiątkowy obraz, lodówkę i sokowirówkę z zakładu pracy Rozalii, pan Antoni dostał z WSK nagrodę nieco przekraczającą wysokość ówczesnej miesięcznej pensji. Do tego doszła jeszcze polisa ubezpieczeniowa - tzw. ”posagowe” i książeczka oszczędnościowa PKO dla córki. 

Nie czuję się gwiazdą

W kolejnych latach cała historia, poza rodziną Bielendów, nie była zbytnio znana. W 2013 roku artykuł o 100-tysięcznej mieszkance Rzeszowa znalazł się w III tomiku wydanej przez Towarzystwo Przyjaciół Rzeszowa publikacji „Sylwetki Rzeszowian” autorstwa Józefa Kanika, Romana Małka i Stanisława Rusznicy. Ostatnio historia Małgosi została przypomniana na facebookowej grupie „Rzeszów wczoraj, dziś i jutro”.

- Nigdy z tego powodu nie czułam się jakąś gwiazdą, nikim wyjątkowym, na pewno w żaden sposób nie wpłynęło to na moje życie. Ale to oczywiście miłe, rodzinne wspomnienie, do którego czasem w gronie najbliższych powracamy - mówi Małgorzata, dzisiaj nosząca nazwisko Bielenda-Mazur. 

Uroczystości nadania jej imion oczywiście nie ma prawa pamiętać, z relacji rodziców wie, że grzecznie ją przespała. Szarfa, którą była owinięta w czasie uroczystości, okazjonalne prezenty i zdjęcia oraz pożółknięte już czasopisma, gazety lokalne i ogólnokrajowe  pozostały  bezcennymi pamiątkami rodzinnymi. Książeczka oszczędnościowa i polisa ”posagowa” straciły na wartości po przemianach ustrojowych, gdy Małgorzata dorosła za równowartość wkładów można było kupić co najwyżej kilka kilogramów owoców.

Małgorzata ukończyła w Rzeszowie Szkołę Podstawową nr 16, IV Liceum Ogólnokształcące oraz Marketing i Zarządzanie tutejszej filii Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie, natomiast w Krakowie 2-letnie Studium Podyplomowe na Uniwersytecie Ekonomicznym. Później los rzucił ją do Ameryki północnej. Tam ukończyła m.in. Truman College i Wright College w Chicago. Zdecydowała się ułożyć swoje życie za oceanem

W Stanach związała się z Marcinem Mazurem - rzeszowianinem, kolegą jeszcze z okresu studiów w Rzeszowie, mają trzech synów: 13, 10 i 6 lat. Rodzina mieszka w Park Ridge koło Chicago. Małgorzata od 2006 roku pracuje w dziale powierniczym U.S.Bank. Mimo długoletniego pobytu za oceanem podkreśla, że nadal czuje się rzeszowianką. Ciągnie ją do rodzinnego miasta, chętnie tu powraca kiedy tylko czas pozwala.

W ciągu tych 47 lat od narodzenia stutysięcznej rzeszowianki miasto rozwinęło się ogromnie. Kilkakrotnie powiększyło swoją powierzchnię. I zanosi się na to, że zbliża się moment, gdy będziemy świętować pojawienie się  200-tysięcznego mieszkańca lub mieszkanki. Według ostatnich danych Rzeszów liczy dzisiaj około 196 tysięcy zameldowanych mieszkańców. W rzeczywistości na pewno jest znacznie więcej. Sporo osób mieszka bez meldunku, dziesiątki tysięcy to studenci, pojawiło się wielu uchodźców z ogarniętej wojną Ukrainy. Ale na przekroczenie oficjalnej bariery 200 tysięcy musimy jeszcze trochę poczekać. Władze Rzeszowa spodziewają się, że może to nastąpić w ciągu dwóch lat. 

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama