Klasztor w Komańczy był trzecim z kolei, jak się okazało ostatnim, miejscem internowania najważniejszego polskiego duchownego. Warunki pobytu były znacznie lepsze niż w poprzednich ośrodkach. Władze, w obliczu nadchodzącej „odwilży” i rozliczania z ponurym okresem stalinizmu, wyraźnie łagodziły politykę wobec kościoła.
Spór o obsadzanie stanowisk
Cofnijmy się jednak kilka lat wcześniej. Wraz z umacnianiem się „władzy ludowej” i zaostrzaniem jej polityki wobec społeczeństwa coraz bardziej napięte stawały się stosunki na linii państwo-Kościół. Zarzewiem konfliktu stało się zwłaszcza uchwalenie w lutym 1953 roku przez Radę Państwa Dekretu o Dekret o Obsadzaniu Stanowisk Kościelnych. Zgodnie z nim obsada stanowisk biskupich wymagać miała aprobaty władz, zaś nominacje na niższe stanowiska w hierarchii kościelnej miały być uzgadniane z właściwymi Wojewódzkimi Radami Narodowymi.
Dla Episkopatu takie postawienie sprawy przez władze było nie do przyjęcia. W odczuciu większości biskupów stanowiło naruszenie kompromisowego porozumienia z 1950 roku, gdy Kościół w zamian za faktyczne uznanie nowych porządków otrzymywał gwarancję względnej swobody działania. List biskupów do władz nie pozostawiał wątpliwości i świadczył o ich determinacji.
- A gdyby zdarzyć się miało, że czynniki zewnętrzne będą nam uniemożliwiały powoływanie na stanowiska duchowne ludzi właściwych i kompetentnych, jesteśmy zdecydowani nie obsadzać ich raczej wcale, niż oddawać religijne rządy dusz w ręce niegodne – napisali biskupi.
Aresztowanie
25 września 1953 pod Pałac Prymasowski w Warszawie zajechali funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa. Pół roku wcześniej zmarł Józef Stalin, niewiele jednak jeszcze zapowiadało zmiany w Polsce i całym bloku komunistycznym. W ubeckich więzieniach wciąż siedziały tysiące osób przetrzymywanych za prawdziwą lub wyimaginowaną walkę z systemem. Wciąż wykonywane były wyroki śmierci. Kardynał Wyszyński i członkowie Episkopatu musieli zdawać sobie sprawę, że władza może posunąć się do próby fizycznego odseparowania głowy Kościoła w Polsce.
Decyzja o internowaniu prymasa musiała być podjęta na najwyższym szczeblu, w dodatku po konsultacji z Moskwą. Społeczeństwo co prawda po kilku latach stalinowskich rządów było sterroryzowane, ale obawiano się wystąpień. 25 września 1953 późnym wieczorem pod pałac prymasowski w Warszawie podjechali funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa. Prymasowi nakazano natychmiastowe opuszczenie swojej siedziby. Kardynał Wyszyński zabrał z sobą tylko niewielką walizkę z rzeczami osobistymi, brewiarz i różaniec. Kilka godzin później samochód z internowanym zatrzymał się pod bramą klasztoru kapucynów w Rytwałdzie.
Pobyt w Rytwałdzie trwał krótko. Zaledwie około dwóch tygodni. Kardynał wspominał później w swych “Zapiskach więziennych”, że osadzono go na pierwszym piętrze klasztoru. Cały czas pilnowało go około 20 osób, dzień i noc słychać było kroki i głosy strażników. 12 października Stefan Wyszyński został przewieziony do do Stoczka Klasztornego koło Lidzbarka Warmińskiego.
– Ściany zewnętrzne do wysokości parteru zniszczone przez wilgoć, korytarze wewnętrzne mokre, zimne wnętrze, posadzki kamienne całe pokryte wodą. Oddano nam do dyspozycji korytarz i pokoje pierwszego piętra gmachu wychodzącego na ogród. Są tu dwa pokoje dla mnie, kaplica, pokój dla księdza, drugi dla siostry i kilka pokojów umeblowanych, pustych - tak opisywał surowe warunki uwięzienia prymas. Niemal rok później, 6 października 1954 roku nastąpiła kolejna “przeprowadzka”. Tym razem do klasztoru Franciszkanów w Prudniku Śląskim, gdzie warunki bytowe były znacznie lepsze niż w Stoczku: więcej miejsca, sucho, widne okna.
Komańcza
Kolejna, jak się okazało ostatnia zmiana pobytu uwięzionego duchownego nastąpiła w październiku 1955. Największym zaskoczeniem była dla zakonnic z Komańczy, które o przywiezieniu tu tak zacnego gościa (czy też „pacjenta” – jak określali go ubecy) dowiedziały się niemal przed samym faktem. Nie było wcześniej żadnych przygotowań, nikt z władz nie dopytywał się nawet, czy siostry są w stanie zapewnić – jak by nie było – bardzo ważnemu więźniowi odpowiednich warunków bytowych, pożywienia, opieki lekarskiej. Na szczęście jednak okazało się, że z wszystkich miejsc internowania, Komańcza była dla prymasa najmniej uciążliwym odosobnieniem.
Wiadomo, że o przeniesienie prymasa zabiegali członkowie Episkopatu. Pobyt w poprzednich miejscach nadwątlił zdrowie kardynała, odezwały się problemy z płucami. Komańcza, m.in. ze względu na swe uzdrowiskowe zalety, wydawała się najlepszym miejscem na przymusowe odosobnienie. Złagodzony był także wewnątrz klasztorny rygor. Mimo, że władze nakazały opuszczenie klasztoru przez osoby postronne i mocno utrudnione były odwiedziny z zewnątrz, kardynał cieszył się względną swobodą. Już po pierwszej nocy wyznał siostrom, że po raz pierwszy w czasie internowania nie czuł obecności za drzwiami “anioła stróża”.
Ówczesna Komańcza leżała w strefie przygranicznej. Stąd też szereg utrudnień w dotarciu do tej miejscowości i samego klasztoru. Należało posiadać specjalną przepustkę Wraz z przyjazdem kardynała wzmocniono tu siły Wojsk Ochrony Pogranicza, już w Rzepedzi zaczynały się szczegółowe kontrole dokumentów podróżnych.
Kilka dni po przeniesieniu kardynała do Komańczy odwiedził go ojciec i dwaj biskupi, później jednak prawo do odwiedzin mocno ograniczono, Prymas miał sporą swobodę w poruszaniu się po okolicy, ale jednocześnie również coraz silniejszą, chociaż dyskretną „ochronę”. Z dostępnych materiałów wiadomo już, że wiosną 1956 roku w samym klasztorze i okolicy UB miała 13 informatorów. Najcenniejszą informatorką była siostra Bogumiła, na co dzień czuwająca nad zdrowiem internowanego i towarzysząca mu w spacerach po okolicy. W pokoju prymasa zaś jakiś czas później, w czasie remontu, znaleziono aparaturę podsłuchową.
Prymas nie uczestniczył w codziennym życiu klasztoru. Siostra Edyta Krawczyk, która do Komańczy przyjechała dwa miesiące wcześniej wspominała w jednym z wywiadów:
- Ksiądz Prymas wstawał około piątej rano. Siostry idące do pracy widziały Go siedzącego na werandzie lub gdy chodził i modlił się z brewiarzem i zaczynał swój dzień pracy: msza święta o siódmej, śniadanie, modlitwa i praca. Często wychodził na spacery po okolicy, zawsze w towarzystwie, dla bezpieczeństwa, gdyż czułyśmy się odpowiedzialne za takiego Gościa. Normalnie dzień kończył o godzinie dwudziestej drugiej, chyba że miał gości z Warszawy, którzy musieli odebrać korespondencję, bo poczty nie było, lub czas naglił, bo przepustka była na jeden dzień, to pracował do godziny pierwszej, drugiej.
Jasnogórskie Śluby Narodu
Ważnym wydarzeniem związanym z pobytem kardynała w Komańczy były przygotowanie tekstu Jasnogórskich Ślubów Narodu. Już po uwolnieniu prymas wspominał, że jadąc tu z Prudnika uświadomił sobie, że tę samą trasę prawie trzysta lat temu, w czasie Potopu szwedzkiego przebył król Jan Kazimierz. Wtedy padło postanowienie, by w następnym roku ogłosić odnowienie Ślubów.
Pisanie tekstu szło jednak bardzo opornie. Jak wspominała później kontaktująca się z prymasem Maria Okońska, kardynał Wyszyński wyraźnie unikał pisania, na delikatne ponaglenia dawał wymijające odpowiedzi. Wreszcie odparł: - Gdyby Matka Boża chciała, abym Śluby napisał, byłbym wolny, a ja jestem więźniem i nie uczynię dobrowolnie niczego, co mogłoby się Jej nie podobać. Dał się przekonać dopiero po wtrąceniu przez Okońską, iż św. Paweł swoje najpiękniejsze listy do wiernych pisał właśnie z więzienia. Przygotowywany w tajemnicy tekst został odczytany i rozkolportowany wśród miliona pielgrzymów 26 sierpnia 1956 roku na Jasnej Górze.
Uwolnienie
W drugiej połowie 1956 roku stało się jasne, że musi dojść do pewnych zmian. Wypadki poznańskie, słynny referat Chruszczowa, narastające wrzenie na Węgrzech pokazywały korozję systemu opartego na terrorze. W październiku do władzy dochodzi Władysław Gomułka, powracający do życia publicznego w aureoli męczennika. Jedną z jego pierwszych decyzji jest uwolnienie prymasa i doprowadzenie do względnego porozumienia z duchowieństwem. Tego wymaga prowadzona przez niego polityka.
Na polecenie nowego I sekretarza KC PZPR do Komańczy przybywają jego specjalni wysłannicy: wiceminister sprawiedliwości Zenon Kliszko i poseł Władysław Bieńkowski. Chcą jak najszybszego powrotu prymasa do Warszawy i ponownego objęcia urzędowania. Kardynał stawia warunki. Chce wracać, ale jednocześnie żąda, by wszyscy biskupi ordynariusze i sufragani wrócili na swoje stanowiska, z których siłą zostali usunięci. Wymusza na delegacji rządowej, że to biskupi mają decydować o obsadzie stanowisk kościelnych, że seminaria podlegają kościelnej, nie państwowej kontroli, potwierdza prawo do nauczania religii w szkołach i do wydawania autonomicznej prasy katolickiej.
Po otrzymaniu zapewnienia strony rządowej o przyjęciu warunków prymas decyduje się na powrót do Warszawy po 37 miesiącach odosobnienia. Informacja o tym lotem błyskawicy rozchodzi się po stolicy. Pod Pałacem Prymasowskim na cześć kardynała Stefana Wyszyńskiego wiwatują tłumy.
Napisz komentarz
Komentarze