Już między 10 a 11 września agresorzy (Niemcy i Słowacy) przekroczyli przełęcze karpackie w rejonie Radoszyc oraz Łupkowa, zajmując większość Bieszczad i umacniając swoje pozycje w rejonie Bukowsko-Kulaszne-Baligród-Jabłonki-Cisna. Atak ZSRR na Polskę 17 września przypieczętował losy II RP.
Marsz ku granicy
27 września w rejonie Władypola Gen. Władysław Anders wydał rozkaz skierowany do żołnierzy podległej mu Grupy Operacyjnej Kawalerii o przedzieraniu się niewielkimi grupami w kierunku Węgier. Dwa dni później zmierzając do granicy w rejonie Sambora został postrzelony przez Ukraińców. Niedługo potem ranny trafił do niewoli sowieckiej. Niewielkie oddziały ze składu Grupy Operacyjnej Kawalerii w tym 27 Pułk Ułanów Wielkopolskich z Nowogródzkiej Brygady Kawalerii po rozformowaniu rozpoczęły marsz ku granicy węgierskiej.
Tak tamte chwile wspomina dowódca 27 Pułku Ułanów Wielkopolskich płk Ludwik Szweizer.
- (…) część wreszcie postanowiła walczyć do ostatka uważając za obowiązek swój walczyć do końca na ziemi polskiej i nie rzucać broni. (…) Po stwierdzeniu stanu amunicji skonstatowałem, że jedynie 60 ludzi ją posiada i z tymi postanowiłem walczyć do końca. Zamiar mój nie był iść na południe, lecz skierować się wprost na zachód na Przemyśl aż do Sanu dokąd przypuszczałem, że bolszewicy jeszcze nie doszli, poczym wzdłuż Sanu iść na Węgry przechodząc tą rzekę na stronę niemiecką w chwili gdy do niej dojdą bolszewicy. Resztę dnia 28 września spędziłem w lasach na północ od Nowosiółek w okolicy Mościsk gdzie uporządkowałem swój oddział. Wieczorem wziąłem przewodnika i po ciężkim marszu przez forty Przemyśla i Niżankowice przybyłem rano do miejscowości Solna (Tyrawa Solna - przyp. autora). Tam zostaliśmy w czasie odpoczynku zaatakowani przez Ukraińców. Walcząc z nimi straciłem 3 oficerów i 12 ludzi. Wzniecony granatami pożar chałup uciszył na chwilę Ukraińców co pozwoliło na oderwanie się .Drogą okrężną postanowiłem maszerować według mego zamiaru przez Łozinkę, Birczę, Tyrawę Wołoską na Lisko w którego rejonie zamierzałem przeprawić się przez San. Zaraz jednak po zaczęciu tego marszu, schodząc do Łozinki zostaliśmy znowu ostrzelani ze wzgórz przez Ukraińców, a miejscowi Polacy powiedzieli nam, że ta dzicz wszędzie jest uzbrojona i strzela na oddziały polskie. Sytuacja była krytyczna. Zmęczenie ludzi i koni nie do opisania, poczucie moralne oddziału pod wrażeniem zewsząd czyhającej zdrady, oddział schodzący do kotliny, a w okół dość strome wzgórza skąd silny ogień ręcznej i maszynowej broni. Uważałem, że dalsze wymijanie ognia jest niemożliwe ze względu na zmęczenie koni i tą samą sytuację za każdą górą. Zdecydowałem spróbować ostatniego, a mianowicie zaskoczyć Ukraińców spokojem i zrobić na nich wrażenie, że nie do nas są te strzały skierowane. Mimo ognia kazałem jechać stępa i zacząłem krzyczeć „nie srylaty” i kazałem chusteczkami machać. Cudem te słowa podziałały. Około 60 chłopów z karabinami zleciało z gór i zaczęło przepraszać, że strzelali tłumacząc się, że nie wiedzieli że to swoi. Część żołnierzy Białorusinów mówiła z nimi w tym narzeczu co utwierdziło ich w tym przekonaniu. Półinteligent ukraiński powiedział mi, żeby dać mu konia aby uprzedził znajdujące się wszędzie na naszej drodze zorganizowane „Silskie obrony” aby do nas nie strzelały. Nie dowierzając mu dałem mu jeszcze dwóch oficerów. W ten sposób brani za swoich przeszliśmy w tym pasie ukraińskim spokojnie 40 km do m. Kuzminy, gdzie przybyliśmy o godz. 2-giej dnia 29. Ludność jakby pod wpływem laski czarodziejskiej była nam życzliwa, karmiła nas i wskazywała drogę. Po 5-cio godzinnym odpoczynku ruszyliśmy o świcie dnia 29 w kierunku na Załuże- Lisko (Lesko – przyp. aut.). O godz. 12 zatrzymaliśmy się na odpoczynek w małym folwarczku w Zarzeczu, gdzie właściciel Polak nakarmił nas i powiedział, że wszędzie w tej okolicy gruchnęła wieść, że to jakiś swój oddział ukraiński idzie i że wobec nastroju ludności jedynie używając tego fortelu garstka nasza może dalej się posuwać. W Tyrawie Wołoskiej tłum ok. 1000 ludzi ze zorganizowanym komitetem komunistycznym witał nas jako bolszewików. Trudno opisać nasze poczucie i napięcie nerwowe w tej chwili, nas garstki ok. 40 ludzi gdzie cudu trzeba było żeby ktoś w tym ciemnym tłumie nie spostrzegł, że mamy przecież polskie mundury. (…)
Walki w okolicach Cisnej
Czytając wspomnienia płk Ludwika Szweizera trudno odeprzeć wrażenie, że do trzech agresorów we wrześniu 1939, dołączył czwarty - ukraińscy chłopi. Przytoczę teraz dalszą część relacji, która dotyczy wydarzeń, które rozegrały się w okolicach Cisnej.
- (…) o godz. 9-tej dnia 1.X wieczorem ruszyliśmy w dalszą drogę z przewodnikiem dążąc przez Bereźnicę na Dołżycę i Cisną. O godz. 9-tej rano po bardzo uciążliwym marszu ujrzeliśmy ze wzgórz Dołżycy gdzie skonstatowałem ruch oddziałów niemieckich na samochodach i motocyklach. Postanowiłem przeczekać do wieczora w lasach by ten czas użyć na rozpoznanie punktu, w którym można by się przebić. Ludzie skonani ze zmęczenia usnęli, ja z ppor. Chrzanowskim poszedłem na punkt obserwacyjny. Około południa zostaliśmy zaatakowani przez oddziały słowackie i niemieckie. Konie spłoszone strzałami zbiegły, my wycofaliśmy się na strome zbocza przez co oderwaliśmy się od nieprzyjaciela. Po południu urządzono na nas obławę, której też wymknęliśmy się zsuwając się po urwistych zboczach. Będący na ubezpieczeniu ppor. Szaflarski i po tym ppor. Chrzanowski zginęli, pierwszy dostał się do niewoli, drugi został ranny. Granica była o 8 km. Widząc, że jesteśmy tropieni postanowiłem podzielić nas na dwie grupy tak, żeby choć jedna mogła przejść na Węgry. Dając mapę i wybór trasy młodszemu kpt. Czaplińskiemu z 9 d. art. Kon. i przydzielając mu artylerzystów i ludzi z innych oddziałów sam wziąłem pod swoją komendę 10 pozostałych oficerów i żołnierzy z 26 p. uł. oraz rtm. Lichtarowicza i kpt. Krupińskiego z brygady wileńskiej, którzy prosili by do mnie dołączyć. Po niezmiernie ciężkim marszu z 2/3 października żywiąc się jedynie surowym warzywem dotarliśmy o godz. 9-tej dnia 3 października do granicy węgierskiej przy słupie 67. W Nemeto Roszi (Zemplénoroszi, obecnie wieś Ruske na Słowacji) na posterunku węgierskim złożyliśmy broń. Po nakarmieniu zostaliśmy skierowani do obozu koncentracyjnego. Dnia 22.X. 1939r. zostałem wysłany przez placówkę Budapeszt do Francji[..]
Słowa płk. Szweizera potwierdzają zeznania innych oficerów. Ppor. Marian Turło oficer służby stałej, korpusu osobowego kawalerii z przydziałem w kampanii wrześniowej do 26 Pułku Ułanów na stanowisko dowódcy plutonu wspomina w relacji z 28 listopada 1945 roku:
- (…) Z rozkazu D-cy Brygady d-ca Pułku zwalnia żołnierzy do domu. Na stan około 100, 50 zgłosiło się przedzierać na Węgry. Znalazłem się w grupie płk. Szweizera, która w składzie 50 ludzi dnia 27 września wieczorem skierowała się na granicę węgierską. Granicę przeszło ok., 10 ludzi dnia 2.X.1939r. Reszta bądź poległa od kul ukraińskich lub bolszewickich bądź dostała się do niewoli Niemieckiej. Ja zostałem schwytany dnia 2 października w rej. Strubowisk (Strzebowiska) koło Cisny przez Ukraińców i wydany Niemcom.
W relacjach pojawiają się niestety sprzeczności. Płk. Szweizer utrzymuje, że przekroczył granicę węgierską przy słupie 67. W owym czasie granica podzielona była słupami, z których ostatni kończył się w rejonie przełęczy nad Roztokami i oznaczony był cyfrą 64. Następne słupy graniczne w kierunku Czerenina zaczynały się numeracją od 1. Zgodnie z opisem trasy wytyczonej w kierunku granicy węgierskiej oddział płk. Szweizera musiał ją przekroczyć na odcinku granicy pomiędzy przełęczą nad Roztokami a Okrąglikiem więc wspomniany słup mógł być ewentualnie łamany przez 7 np. 63/7 lub 61/7.
Próby usystematyzowania wspomnień z okresu kampanii wrześniowej podjął się Melchior Wańkowicz w zbiorze reportaży ujętych w książce „Wrzesień żagwiący”. Tam znajdujemy taki fragment.
(…) Do granicy węgierskiej było w linii powietrznej dwadzieścia pięć, a drogami około czterdziestu kilometrów. Konie są tak zmęczone, że kilka trzeba było zostawić. Ludzie również ledwo powłóczą nogami. W pewnym miejscu z poziomu czterystu metrów wspinali się przeszło cztery godziny na grzbiet Łopiennika, wysoki 1069 metrów. Zalegli na odkrytej połoninie, szerokiej na dwieście do trzystu metrów. Zbliżała się jedenasta godzina. Bliskość granicy poprawiała humory.
Gdy nagle poderwał ich strzał posterunku i okrzyk: "Niemcy!". Równocześnie zarechotał erkaem. Odpowiedzieli strzałami. Niemcy byli o sto metrów. Nie było czasu dosiadać koni - na piechotę pyrgnęli w las, przedzierali się między ogromnymi głazami. Nagle zaszła im drogę skała niemal prostopadła, spadająca na trzydzieści metrów. Pogoń szła- sami nie wiedząc jak spuścili się z niej w gęste zarośla, potem zaraz wzięli w bok i w górę, a nie w dół, aby zmylić pościg i zapadli z bijącym sercem. W tej ucieczce Niemcy złapali podporucznika Szaflarskiego i jednego ułana.
Będąc tropieni, nie mogą się przemykać zbyt liczną grupą. Artylerzyści z kapitanem Czaplińskim, porucznikiem Nowickim, jeszcze jednym oficerem i pięciu kanonierami pozostali chwilowo. Ułani-z pułkownikiem Schweizerem, podporucznikiem Chrzanowskim, podporucznikiem Zakrzewskim, podchorążym Turło i czterema ułanami - udali się niezwłocznie dalej. Do tej ułańskiej grupy przyłączył się rotmistrz Lichtarowicz i ranny kapitan Kropiński. Odeszli w kierunku południowym, ku Dołżycom. Z krawędzi stromego wzgórza patrzyli na Dołżyce. Ruch w tej zapadłej wioszczynie panował niezwyczajny. Motocykle pędziły w kierunku Krywego, Strubowisk i Cisny. Z samochodów ciężarowych wyładowywali się żołnierze. Szosą prowadzono połapane konie. Chłopi biegali we wszystkich kierunkach. Podporucznik Chrzanowski odszedł o kilkadziesiąt metrów w lewo, skąd pole obserwacji było o wiele szersze. Była godzina piąta i dookoła cisza absolutna. Gdy nagle padły strzały rewolwerowe i okrzyki: Hande hoch, ergebt Euch!
Bez namysłu skoczyli z prostopadłego wzgórza, na którego skraju się znajdowali. Niemcy nie mogli się zdecydować na to, do czego mogła skłonić tylko ostateczna desperacja. Kontakt był zerwany. Ale nie mógł też tak karkołomnych sztuk dokonywać ranny Kropiński, ani Chrzanowski, który był o kilkadziesiąt metrów. Kapitan Kropiński jednak, jak się potem okazało, położył się w szczelinie między głazami, przeoczyli go, odczekał, trafił do leśniczego i po dwudziestu czterech godzinach znalazł się na Węgrzech. Znowu uszczuplona gromadka posuwała się stokami i żlebami. Od dwudziestu czterech godzin nie mieli nic w ustach. Wreszcie poczęli w ciemności posuwać się stromym żlebem, służącym w zimie do spuszczania drzew. Żleb był zawalony grubymi pniami oślizłymi od wilgoci, zwalonymi przez burze drzewami i gałęziami. Podłoże stanowiły głazy porosłe mchem. Co kwadrans ludzie prosili o odpoczynek. Pięli się ciągle w górę. Około północy między wierzchołkami drzew, dotychczas gubiącymi się w ciemności, poczęło się pokazywać niebo. Zrozumieli że dochodzą do grzbietu. Wkrótce las się skończył i wyszli na szczyt. Jeszcze przechodzili koło jakiejś sadyby. Jeszcze zgubili podchorążego Turłę i dwu ułanów, rwących kapustę w ogrodzie tej sadyby. Wysłanie gońca wstecz za nimi nie dało rezultatu. Jeszcze przemykali się koło sylwetek uzbrojonych chłopów, z psami na łańcuchach, którzy przeszukiwali góry.
Poszedł deszcz. Wstawał w nim blady świt. W pewnej chwili porucznik Zakrzewski zobaczył słup. W bladym świetle poczynającego się dnia rozeznali numer słupa 67, z napisem z jednej strony: R P, a z drugiej ze starym napisem: C S R. Dotarli pułkownik Schweizer, podporucznik Zakrzewski, ułani Lisiak, Ulewicz, Wysocki i rotmistrz Lichtarowicz z 4. Pułku Ułanów[…]
Polegli w Bieszczadach
Próbę przedostania się na stronę węgierską podejmowało wielu żołnierzy z rozbitych oddziałów. Na cmentarzu wojennym w Baligrodzie spoczywają doczesne szczątki polskich oficerów, którzy podobnie jak żołnierze z 27 Pułku Ułanów Wielkopolskich przedzierali się lasami w kierunku granicy. W spisie poległych cmentarza znajdziemy oficerów 8 Pułku Piechoty 3 Dywizji Piechoty Legionów, którzy polegli 8.10.1939 r. pod Roztokami przy przekraczaniu granicy: kpt. Eugeniusz Bogucki ur. 19.01.1903 - adiutant dowódcy pułku i
por. Wacław Sadowski ur. 25.12.1906 - oficer łączności.
Na okoliczności ich śmierci światło rzuca relacja ich towarzysza broni por. Romana Jarosza:
[…] 26.IX W dalszej drodze spotykamy oficerów kawalerii, od nich nie uzyskujemy żadnej wiadomości. Dopiero wieczorem spotykamy: płk. Tatara, mjr. Szczurek-Sergowskiego, kpt. Bobkowskiego, kpt. Boguckiego. Od nich dowiadujemy się, że w myśl rozkazu Naczelnego Wodza wszyscy żołnierze armii polskiej powinni przekroczyć granicę i udać się na Węgry. Naszą propozycję przyłączenia się do nich płk. Tatar odrzuca, tłumacząc, że będzie zbyt duża grupa co utrudni osiągnięcie zamierzonego celu. Godzi się na przyjęcie najwyżej jednej osoby. Odchodzi por. Sadowski Wacław z uwagi na stosunki przyjacielskie łączące go z kpt. Boguckim. Z później otrzymanych wiadomości dowiadujemy się, że podczas zatrzymania się w jednej chacie ,na skutek doniesienia Ukraińców, gestapo chciało ich uchwycić, wywiązała się strzelanina w wyniku, której kpt. Bogucki i por. Sadowski ponieśli śmierć[…]
Ich ciała zostały ekshumowane w latach 60. XX w. z cmentarza w Solince i przeniesione na baligrodzką nekropolię. Na wspomnianym cmentarzu obok czerwonoarmistów poległych jesienią 1944r. znajdują się również mogiły innych polskich żołnierzy poległych w trakcie walk obronnych: kpt. dypl. Edward Jan Hełczyński (ur. 7.05.1907) - oficer operacyjny 11 Dywizji Piechoty poległy w nocy z 15 na 16 września 1939 r. w boju pod Nowosiółkami oraz szer. Penner - żołnierz 2 Pułku Strzelców Podhalańskich zabity 10 września w Olszanicy.
Fot. archiwum
Napisz komentarz
Komentarze