26 sierpnia 1965 roku, w dzień urodzin Tadeusza Nalepy, oficjalnie powstał zespół Blackout, który przeszedł do historii polskiej muzyki. Pierwszy koncert „Blackouci” zagrali 3 września – w urodziny Stana Borysa. Nieoficjalnie grali razem już od kwietnia tegoż roku.
W pierwszym składzie zespołu znaleźli się : Stan Borys - śpiew, Tadeusz Nalepa - gitara, Andrzej Zawadzki – gitara (po paru tygodniach zastąpiony przez Andrzeja Soleckiego z zespołu „Sokoły”), Józef Hajdasz - perkusja, Krzysztof Potocki - gitara basowa.
Blackout – czyli zaciemnienie
Nazwę zespołu wymyślił Stan Borys, który tak wspominał te czasy:
- Był już sierpień... Było wiele nazw. Wpierw była nazwa „Wyjęcie spod prawa” i jeszcze coś tam. Wiele na szybko wymyślanych nie miało szans na zaistnienie. Ja byłem tak złączony teatralnie i tak uwrażliwiony na sprawy teatru (i przed wojskiem i po, byłem związany z Teatrem Wandy Siemaszkowej), więc znałem taki termin: blackouty - krótki utwór muzyczny, taki skecz mały, który może trwać minutę, po którym gaśnie światło. Zgaśnięcie światła, zaciemnienie… - blackout. Kojarzyło się ze zbuntowanymi chłopcami. Wiadomo było, że byli rockers i mods w Anglii. Że ci byli tacy ugłaskani, a ci byli tacy zbuntowani. I my woleliśmy być „ci zbuntowani”, więc wyjęci spod prawa. Blackout - strasznie się to spodobało . Od razu zachwyciło.
Tadeusz Nalepa tak relacjonował początki:
- Założyłem ten zespół pod wrażeniem występu Niebiesko-Czarnych w Rzeszowie. (zespół koncertował w Rzeszowie w listopadzie 1964 roku w hali „Swit”) Byłem ze Staszkiem Guzkiem na ich imprezie. Pomyslałem: „Dlaczego ja nie miałbym zrobić takiej kapeli? Muzyków poszukam i zrobię coś takiego. Tylko nie z taką ilością wokalistów”. Chociaż bardzo mi się podobali Burano i Niemen... No i powstał Blackout. Wtedy już byłem po nieudanym, dwu, czy trzykrotnym zakładaniu zespołu Inspiracją stał się dla mnie Piotrek, syn się urodził! To faceta strasznie podnosi na duchu. Pomyślałem wtedy, że założę jakąś kapelę.
Zrobiłem taki numer: z knajpy Rzeszowska, najlepszej w Rzeszowie, wyciągnąłem dwóch muzyków - Józka Hajdasza, perkusistę, i Krzyśka Potockiego, który tam grał na fortepianie. Wyciągnąłem Potockiego, bo wystrugał sobie gitarę basową. Miał ją jako jedyny w Rzeszowie, wyciągnąłem ich podczas grania. Józek nie bardzo chciał, więc wzięliśmy go za ręce, za nogi i zanieśliśmy do Klubu Łącznościowca, gdzie miałem wtedy bazę. Tam przekonałem go, że będziemy grać, zarabiać i tak dalej. Bo on miał już rodzinę. Tak, że nie było to łatwe… Musiałem wszystkim chłopakom załatwić jakaś pracę. I wszystkim załatwiłem. Guzek został nawet zastępcą kierownika klubu.
Początki są zawsze takie: kto wie, co to będzie? A nam się od razu udało. Za pierwszym razem ludzie musieli się do nas przekonać - chociaż już wcześniej, jak tylko gdzieś pokazaliśmy się grupą, ktoś puścił plotę, że to dopiero będzie kapela… A za drugim razem… szyby powybijane, ulica nieprzejezdna. W ogóle rewolucja w centrum Rzeszowa, ale dopiero po tych imprezach naprawdę zacząłem komponować. I to właściwie z konieczności - żeby uzupełnić repertuar. Z początku graliśmy Stonesów i trochę Beatlesów. Może też graliśmy parę kawałków innych kapel, tak po jednym. To, co chodziło w tym czasie w radiu. Klub na tym fajnie wyszedł. Jak graliśmy, za każdym razem waliły tłumy.
Tymi występami zmieniliśmy wszystko. Raptem okazało się, że jesteśmy najważniejsi. Jak poznałem Loebla to mu obiecałem, że nagramy płytę, chociaż nie wiedziałem na czym to polega mimo, że nikt takiej propozycji mi nie złożył. Ale wykrakałem, bo niedługo potem były nagrania radiowe, płytowe… Kiedy tylko nagraliśmy coś dla radia, od razu mówiłem o longplayu. To wszystko sprawdziło się, ponieważ w to wierzyłem. I kapela mi się podobała – to miało sens. No i w tamtych czasach po prostu tym się żyło.
„Boję się psa”
Bogdana Loebla na próbę zespołu przyprowadził Stan Borys:
- Bogdana Loebla znałem dużo, dużo wcześniej, chodziłem na wszelkie spotkania literackie, które sie odbywały tutaj. Bogdan Loebl prowadził je głównie, bo był wtedy takim kierownikiem działu literackiego w Rzeszowie. Bogdan nie chciał pisać tekstów do muzyki, powiedzmy, młodzieżowej. Przekonywałem go, że jest taki zdolny kompozytor, Tadeusz Nalepa i chcieliśmy trochę więcej tych piosenek mieć, ale nie mamy tekstów. On powiedział wtedy, że głównie słucha muzyki jazzowej i muzyki poważnej, jego nie interesuje taka sprawa. Ale spotykaliśmy się na kawie, na spotkaniach literackich. Wreszcie dostał od Tadka na taśmie magnetofonowej jedną piosenkę. Na drugi dzień przyniósł gotowy tekst. Najpierw to było „Boję się psa”, później było „Ktoś wziął mi”.
Bogdan Loebl tak zapamiętał poznanie Tadeusza:
- Stan Borys mnie z nim poznał. Przyjechałem do Rzeszowa organizować środowisko literackie. Dali mi garsonierę. I przyszedł do mnie taki młody, skromny chłopak. To był właśnie Stan Borys. Z wierszami. Zaczęliśmy rozmawiać, ja wtedy byłem tam prezesem klubu literackiego. On przyszedł właśnie do mnie żebym ocenił jego wiersze. I zaskoczyło mnie, że jest ogromnie oczytany. Potem się okazało, że jest recytatorem, ma jakieś nagrody. I to on właśnie wspomniał mi, kiedy już tak zaprzyjaźniliśmy się, że taki zespół Blackout tu powstał, że śpiewają na poczcie. Mnie to nie interesowało, ponieważ piosenka mnie nigdy nie interesowała specjalnie. Słuchałem sobie jazzu. Ale pewnego razu spotkaliśmy się przypadkowo w jakieś południe, no właśnie powiedział, że to jest blisko, jeżeli nie mam nic do roboty, to będą mieli próbę. Może bym posłuchał. No i wszedłem tam. To było w tym Klubie Łącznościowca. Była taka spora sala, była scena, na której właśnie oni grali. Spodobało mi się, spodobała mi się ich muzyka, spodobali mi się w ogóle oni. Nie miałem takich znajomych po prostu. Młodzi, mili, sympatyczni chłopcy. Zaprzyjaźniliśmy sie po prostu. No ze Stanem juz się przyjaźniłem, potem poznałem Tadeusza Nalepę.
Pierwsza piosenką było „Boję się psa”. „Jej „inspiratorem” był pies Anny (późniejszej żony Loebla – przyp. autor). Jak ja ją odprowadzałem, to on wtedy przypadał do tej bramki, robił wrzaski i rzucał się na tę furtkę. I o tym jest ta piosenka. Potem napisałem następne dwie było to „Nic mi więcej nie trzeba” i chyba „Ktoś wziął mi”. To były te trzy pierwsze piosenki, nasze wspólne, które oni zaśpiewali na Krajowych Targach Piosenki.
Trzeciego października 1965 odbyły sie w Rzeszowie „Targi Piosenki” Impreza odbyła sie w Domu Kultury „WSK”. Blackout zdobyl wyróżnienie i bardzo spodobał się Mieczysławowi Święcickiemu jednemu z członków jury.
Bogdan Loebl wspomina:
- To było w Domu Kultury WSK. No, przyjechali sobie artyści z Warszawy. Rozdali sobie nagrody w pociągu czy w autobusie. Byli bardzo zaskoczeni, że nagle wyskoczył taki zespół Blackout. Nie wiadomo skad. Natomiast najważniejszą postacią, która znowu miała decydujący wpływ na całą naszą dalszą historię, był Mateusz Święcicki. Dopadł mnie na korytarzu i mi powiedział, że na nim wrażenie zrobiły moje teksty, że nie są sztampowe. A ja nie miałem przecież pojęcia o pisaniu tekstów. Napisałem po prostu tak, jakbym pisał wiersz, tylko do muzyki. Były później zresztą o tym niezbyt przyjemne rozmowy, gdy np. ktoś zarzucił: co to za piosenka, gdzie są słowa ”i tak jest jakby ten świat ulepił rzeźbiarz bez rąk’. Jak może rzeźbiarz bez rąk ulepić świat?” Albo słowa: „i tak jest, jakby ktoś miłość na skrzypcach grał mi bez strun’ No bo, jak można grać bez strun?”. Święcicki te zarzuty skomentował: „co za tumany”. Ku naszemu zaskoczeniu, po nagraniach w Studio Rytm, zaczęło to nadawać radio.
Pierwsze sukcesy
Końcem października 1965 roku zespół wyjeżdża na swoje pierwsze nagrania płytowe do Warszawy.
Wspomina Stan Borys:
- To było z takim taksówkarzem, który był naszym wielbicielem i jeździł z nami w różne miejsca. Miał samochód „Warszawa”, w którą zapakowaliśmy gitary, perkusję, z tyłu się mieściły dwa piecyki gitarowe. Do Warszawy pojechaliśmy w pięć osób
Tadeusz Nalepa:
- Na nagrania zaprosił nas Mateusz Święcicki, po tych rzeszowskich targach. Było to pod warunkiem, że jeszcze weźmiemy ze sobą Jerzego Bąka, który też wystąpił na tamtej imprezie. Miało być na zasadzie, że my fajnie gramy, a on fajnie śpiewa. I jak dostałem zawiadomienie, żebyśmy pojechali na nagrania, to temu Jurkowi tego nie dałem – zresztą wcześniej nie zgłaszał się do mnie… I pojechaliśmy bez niego. Święcicki powiedział „Jak to?”, a ja: „No tak”. Niechętnie, ale nas nagrali. Robił to Sławek Pietrzykowski, który był wtedy właściwie szefem od nagrywania takich kapel jak nasza. Pamiętam, że od razu bardzo mu się spodobaliśmy. Mówił o Guzku: „Rewelacja, facet miedzy Buranem a Niemenem..”. Nagraliśmy ze trzy numery. Chyba te z targów. I od razu Pietrzykowski zaprosił nas na następne nagrania. Z pierwszej sesji hitem było “Boję się psa”, a z następnej – „Anna”. I wtedy już poleciało, bo „Anna” chodziła na okrągło w radiu.
„Anna”
„Anna” - wielki przebój grupy - oznaczała początek ogólnopolskiej kariery. W czerwcu 1966 Blackout wystąpił na Festiwalu w Opolu otrzymując wyróżnienie. W lipcu rzeszowscy muzycy wystąpili w finale Wiosennego Festiwalu Muzyki Nastolatków (WFMN) na stadionie „Lechii” w Gdańsku, imprezie ogólnopolskiej, do której eliminacje trwaly przez prawie połowę 1966 roku. Final wygrali Skaldowie, a Blackout wraz z zespolem Kon–Tiki ze Szczecina zajal trzecie miejsce. Nie spodobało się to licznie zgromadzonej publiczności, która uważała, że Blackout został bardzo skrzywdzony tym werdyktem.
Józef Hajdasz:
- To były niezapomniane chwile. Przed samym koncertem była niesamowita burza. Moje bębny pływały, woda stała po kolana. Jak zaczęliśmy grać „Annę”, cały stadion stanął w ogniu, ludzie rozpalili gazety. Coś pięknego. Mnie aż łzy pociekły. Grałem i płakałem ze wzruszenia. Wszyscy ze Stanem śpiewali parlando. Cały stadion. Wygrali Skaldowie, a my zajęliśmy trzecie miejsce ex aequo z zespołem Kon-Tiki, którego dzisiaj już nikt zna. Po festiwalu byliśmy razem w trasie, żeby zarobić parę groszy.
Piotr Nowak:
- Zajęliśmy trzecie miejsce, drugie miejsce zajął zespół Nastolatki z Wroclłwia. Ich muzyka polegała na tym, że brzdękali na instrumentach i recytowali wiersze – to było jakieś nieporozumienie. Wygrali Skaldowie. Uważam, z perspektywy lat, że słusznie. Ale i wtedy tak uważałem. Zespół zagrał naprawdę ładnie, bracia Zielińscy czysto zaśpiewali. Oczywiście przygotowali repertuar pod jury, wyśpiewywali jakieś chorały gregoriańskie, ale trzeba przyznać, że to wszystko na wysokim poziomie. Niemniej jednak fani nie przyjęli tego werdyktu i wytworzyła się nieprzyjemna atmosfera na stadionie. Po naszym występie inne zespoły nie mogły już grać, bo wszyscy skandowali: „Blackout! Blackout!”.
Jednym z widzów tego koncertu był Andrzej Klee obecnie dziennikarz redakcji muzycznej Polskiego Radia Rzeszów:
- To były wakacje 1966 roku, byłem wtedy w pierwszej klasie szkoły średniej. I pojechałem na obóz wędrowny na Wybrzeże. Na plakatach zobaczyliśmy, że jest finał Festiwalu Nastolatków i występują zespoły Blackout, Skaldowie, Kon-Tiki i tam jeszcze jakieś inne, które mnie kompletnie nie interesowały. Ważne, że zespół Blackout był. Dopadliśmy naszego kierownika obozu, nie bardzo się chciał zgodzić, bo to chyba było z opiekunem. No ale daliśmy słowo honoru, że wrócimy o przyzwoitej porze bo koncert był w ciągu dnia, a nie wieczorem. Nie było oświetlenia na stadionie. Wieczorem taka impreza nie miałaby szans, bo milicja by musiała zgromadzić siły z całego Trójmiasta.
To był dla mnie wielki koncert. Na stadionie Lechii w Gdańsku były tysiące ludzi. Trudno ocenić, ale nie miało to najmniejszego znaczenia. Czułem się jak w mrowisku. Ale najważniejsze było to, że cała ta publiczność była za zespołem Blackout, a ja byłem z Rzeszowa. Bo nie mówili, że to zespół z Białegostoku czy z Warszawy, tylko z Rzeszowa. I myśmy byli dumni. Ta spora grupa, osób z tego obozu wędrownego. No i oczywiście gwizdałem razem ze wszystkimi kiedy ogłoszono werdykt i Skaldowie zajęli I miejsce, a Blackout tylko trzecie. Natomiast takim największym wydarzeniem na tym koncercie było to jak chłopcy zagrali „Annę”. i kiedy Stan zaczął recytować to parlando. Cala publiczność razem z nim recytowała na głos „Annę”. „Anna” była wtedy wielkim przebojem.
Rozstanie z Rzeszowem
Po festiwalu nastąpił jednak kryzys. Zespół nie grał już w klubie „Łącznościowiec”, dostał wypowiedzenie.
Tak o tym pisał Jerzy Skowronek w „Nowinach Rzeszowskich” z sierpnia 1966:
„Po dobrym początku zespołowi groziło rozbicie. Otrzymał wymówienie z pracy w Klubie Telekomunikacji. Brakło sprzętu (część była własnością klubu) do koncertowania i prób. Nie tylko zresztą sprzętu, również i pomieszczenia. Blackout zakosztował bezrobocia i związanych z nim konsekwencji. Zaczal szukać mecenasa. Potencjalnym opiekunem mogła być tylko rzeszowska Estrada. Ta, owszem zaproponowała prace, ale tylko pojedyńczym osobom z zespolu. Zastosowala nawet metody kaperownictwa. Kiedy i to nie przyniosło skutku (ponieważ Blackout postanowił trzymać się razem), udaremniła mu występy w innych miastach naszego województwa (poza Rzeszowem) razem z angielskim zespolem bigbeatowym”. Zespół ten nazywał się „The Worring Kynde”, a jedyny koncert z Blackout odbył się w sali „Świt” 29 kwietnia 1966 roku.
Bogdan Loebl:
- Ukazały się płyty, ich piosenki zaczęto puszczać w radio, to była sensacja, wyróżnienie dla Rzeszowa. Chciała ich przejąć Estrada Rzeszowska. Oni się przestraszyli, poprosili mnie, żebym przyszedł na spotkanie. Okazało się, że Estrada Rzeszowska chciała przeprowadzić fuzję - wziąć połowę swoich ludzi i połowę zespołu Blackout i tym samym rozwalić to towarzystwo. Trudno powiedzieć dlaczego. Może zawiść, a może chcieli pod tą nazwą pociągnąć Estradę. Trzeba powiedzieć, że zderzenie „zespołu ilustracyjnego” z Estrady z bigbitowym Blackoutem, który się wybijał, było bez sensu. Jak wspomniałem, wtedy to ja rozmawiałem z tym Krzywką z Estrady. Oni milczeli. A ponieważ jestem dość pyskaty i dość logicznie prowadziłem rozmowę, to w pewnym momencie tamten się załamał i wyszedł. Od tej pory Blackouci nie mieli lekko w Rzeszowie, zaczęły się przepychanki. Ruszyli w Polskę z różnymi estradami.
Blackout zatrudniła Estrada Białostocka. To była bardzo przykra wiadomość dla młodzieży z Rzeszowa, która na murach i tablicach ogłoszeń miasta wypisywała hasła „Blackout do domu” , Blackout wróć”. Na próżno. Zespół opuścił miasto i przeprowadził się do Warszawy. Jak się okazało, była to dobra decyzja, zespól zaczął zdobywać coraz większą popularność, ruszył na tournée po kraju.
Rok 1966 to pasmo sukcesów: koncert na Festiwalu Opolskim, finał Festiwalu Muzyki Nastolatków w Gdańsku, występy w warszawskim klubie Stodoła, trasa koncertowa z zespołem Polanie, fantastyczny koncert w Hali Gwardii w Warszawie, wreszcie w listopadzie pożegnalny koncert w Rzeszowie w sali kina „Świt”, a końcem grudnia występ na „Jazz-Beat” w Sali Kongresowej. Zespół nagrał i wydał również trzy małe płyty EP, z czterema piosenkami na każdej z nich, w tym takimi przebojami jak „Julia”, „Te bomby lecą na nasz dom”, „Daj psu kość”. ”Gdzie chcesz iść”,” Anna” czy „Jest taka chwila”.
Kolejny rok działalności rozpoczął się od zmiany składu. Na wiosnę 1967 odchodzi z zespołu Krzysztof Potocki, rozpoczynając współpracę z zespołem Edwarda Spyrki, następnie z zespołem „Niebiesko- Czarni”. Na jego miejsce przychodzi Krzysztof Dłutowski z zespolu „Dzikusy”. Na stałe wraca do zespołu Mira Kubasińska, odchodzi Piotr Nowak wracając do rodzinnych Gorlic, dołącza za to kolejny z „Dzikusów” – Robert Świercz. W tym składzie zespół rozpoczyna cykl koncertów z zespołem ”Alibabki”, występuje w Sopockim Non-Stopie, wyrusza tez w trasę koncertową po Polsce z zespołami Skaldowie i Polanie. Dużo nagrywa, wydaje trzy małe płyty EP na których znalazły się takie przeboje jak „Studnia bez wody”. „Odejść z stąd”, „Zaśpiewam ci tak”, „Jej nie ma tu”. „Ktoś wziął mi”.
Na przełomie września i października zespół nagrywa swoją jedyną płytę długogrającą zatytułowaną „Blackout” dla wytwórni płytowej Muza. Płyta ta jest jednym z najciekawszych albumów tamtego czasu. Sylwester 1967 w Filharmonii Warszawskiej to ostatni koncert zespołu ze Stanem Borysem.
Kariera zespołu była krótka. Tylko dwa lata. Faktem jest, że wszyscy członkowie zespołu Blackout przez wiele lat po rozpadzie grupy byli lub nadal są aktywni w branży muzycznej. Dowodzi to, że mieliśmy do czynienia z bardzo utalentowanymi ludźmi umiejętnie dobranymi i pokierowanymi przez Tadeusza Nalepę. On też, wraz ze Stanem Borysem, na trwałe weszli do historii polskiej muzyki rozrywkowej. W lutym 1968 działalność rozpoczyna Breakout. Ale to już całkiem inna historia.
Fot. ze zbiorów Krzysztofa Potockiego
W tekście wykorzystano nagrania z członkami zespołu będące w dyspozycji autora.
Artykuł ukazał się w numerze 5-6/2015 "Podkarpackiej Historii"
Napisz komentarz
Komentarze