W nocy z 6 na 7 marca 1919 w walkach polsko-ukraińskich pod Torczynem na Wołyniu śmiertelne rany odniósł jeden z najwybitniejszych oficerów odradzającego się Wojska Polskiego Leopold Lis-Kula. Cieszący się wielką sympatią Józefa Piłsudskiego, 23-letni w momencie śmierci major urodził się 11 listopada 1896 roku w podłańcuckiej Kosinie, skończył II Gimnazjum w Rzeszowie.
Poniżej przedstawiamy epizody jego życia zawarte w wydanej w 1932 roku książce „Pułkownik Leopold Lis-Kula” Franciszka Demela i Wacława Lipińskiego. Zachowano oryginalną pisownię. Skróty i śródtytuły pochodzą od redakcji.
Dzieciństwo i młodość
Leopold Lis-Kula urodził się 11 listopada 1896 roku w b. Galicji w miejscowości Kosinie, powiatu łańcuckiego. Ojciec Tomasz był właścicielem niewielkiego szmatu ziemi koło Sieniawy. Obarczony dość liczną rodziną (syn Leopold przyszedł na świat jako czwarte dziecko z kolei),borykając się z coraz cięższymi warunkami, przyjmuje posadę rządową i jako podurzędnik kolejowy pracuje początkowo na stacji w Kosinie, a później w Łańcucie,
Mały Leopold, biegając niefrasobliwie wśród pól i łąk Kosińskich niczem specjalnem nie odbijał od swych rówieśników. Uderzającą jednak była jego niezwykła ciekawość oraz bardzo silna wrażliwość.
Biegły lata, dzieci dorastały; rodzice przenieśli się tedy do Rzeszowa, gdzie łatwiej było dać malcom staranniejsze wykształcenie. Tam, w małem mieszkanku przy ulicy Przybyszowskiej, w miarę upływu lat coraz bardziej było rojno i gwarno. Rodzina się zwiększała - w Rzeszowie przybyło jeszcze czworo dzieci. Z nich czworo oddano do szkół, troje młodszych chowało się jeszcze w domu w Rzeszowie. Zraz od pierwszego roku nauki daje się poznać, jako uczeń pojętny i pilny, na każde półrocze przynosi dobre świadectwo, jednak późniejsze swoje skłonności i zamiłowania, ukształtowanie charakteru i duszy wyniósł mały Leopold przedewszystkim z rodzinnego domu.
Ojciec, pochłonięty pracą zawodową, niewiele mógł czasu poświęcić dzieciom, duszą całej rodziny i kierowniczką wychowania dzieci staje się matka. Inteligentna, bardzo uczuciowa, głęboko religijna - całe swoje życie poświęca wychowaniu dzieci. Wnuczka powstańca, przepojona gorącym kultem dla sprawy narodowej - wiarę w nią wpajała w młode serca i umysły swych dzieci. Zwłaszcza w ponad wiek rozwinięty umyśle małego Leopolda, w jego młodej, wrażliwej duszy rzeźbił się ślad matczynej wiary, budziły się tęsknoty, w miarę lat coraz bardziej się krystalizując.
Gimnazjalista, skaut, strzelec
Szybko mijały beztroskie lata dzieciństwa…W roku 1907 Leopold Kula, nie mając jeszcze lat 10-ciu, zdaje egzamin wstępny i zostaje przyjęty do II-go Gimnazjum rządowego w Rzeszowie. Szkolna atmosfera tego gimnazjum nie różniła się od przeciętnego ówczesnego gimnazjum galicyjskiego. Tak zwane ciało profesorskie, choć złożone z ludzi sumiennych i zamiłowanych pedagogów, przejęte jednak duchem zatęchłych c. k. programów szkolnych - oddziaływało na uczniów pozna nauką szkolną jedynie w kierunku wyrabiania w nich poczucia lojalizmu państwowego.
Specjalny stosunek rządu austriackiego do spraw polskich, wymagający od ówczesnych profesorów ustawicznego lawirowania pomiędzy sumieniem Polaka, a poczuciem obowiązku lojalności w stosunku do Austrji – przynosił w rezultacie legalizm c. k. rządowych, pogodzony zarazem ze świętowaniem ważniejszych rocznic, przedewszystkiem więc konstytucji 3-go Maja i obydwu ostatnich powstań narodowych. W tych dniach urządzano uroczyste pochody, akademje, czy też wieczorki; mogli się podczas obchodów Polacy, starzy czy młodzi, wyśpiewać i wygadać, ażeby później nastąpiła tem lojalniejsza cisza, aż do następnego narodowego obchodu. Wszystko to miało na celu stworzenie atmosfery „autonomicznej”, w której zgodnie brzmiałaby pieśń o Polsce, co nie zginęła”, obok wiernopoddańczego austriackiego hymnu państwowego.
W tej to atmosferze przesiąkniętej lojalizmem, a atmosferze, w której rzadko naogół spotkać było można silniejszą indywidualność i gorętszy wzrok ku narodowym bolączkom zwrócony – wyrastał w szkolnej ławie młody Leopold Kula, tem żywej jednak reagując wespół ze swymi rówieśnikami na ukryty głęboko puls tajemnych marzeń, jakie z każdem niemal pokoleniu polskiemu musiały się odezwać. Bywało tedy, że obok oficjalnych obchodów przez szkołę organizowanych, młodzież z własnej inicjatywy urządzała pochody, przechodzące nie raz w żywe manifestacje. Do nich należały przedewszystkiem zbiórki w zbiórki w dniu zadusznych przy grobie powstańców styczniowych, rocznice śmierci bohaterów Wiśniowskiego i Kapuścińskiego, taką też była jedna z najbardziej żywych manifestacyj, z okazji sprowadzenia zwłok Borelowskiego, bohatera powstania styczniowego, syna miasta Rzeszowa.
Mały Leopold w gimnazjum rzeszowskiem nie czuje się początkowo dostatecznie pewny siebie. Najmłodszy z całej klasy, najwyższy wśród niej wzrostem, szczupły, wybujały nadmiernie, fizycznie słabiej rozwinięty od swoich kolegów, nie czuł się między nimi tak pewnie, jak wśród swoich dawnych rówieśników, towarzyszy zabaw dziecinnych. Chcąc nowym kolegom dorównać, oddaje się z zapałem sportom, szczególnie niezmiernie wówczas popularnej piłce nożnej. W naukach – dzięki żywym zdolnościom i bystrej inteligencji postępy czynił dobre i był wzorowym uczniem.
W krótkim czasie młody Leopold, lubiany przez kolegów, a przytem coraz poważniejszy uczeń, stawiany za wzór innych przez profesorów - pozyskał sobie mir w całej klasie. Koledzy powoli poddają się jego przewodniej roli, Kula poczyna się wybijać wśród swoich rówieśników coraz wyraziściej. We wszelkich sporach koleżeńskich on staje się sędzią, z jego głosem i opinją poczynają się coraz bardziej liczyć sami nawet profesorowie.
Szczególne zamiłowanie objawiał do historii, geografji, matematyki i nauk przyrodniczych. Zwłaszcza historja była dlań przedmiotem, którym wzbogacał swoją młodą głowę, dzięki której snuć poczyna próby nawiązywania prac dnia dzisiejszego do minionych dni, zwłaszcza do minionych walk. Tutaj polem do działania, do pracy, do realizacji skrytych marzeń – staje się skauting, staje się harcerstwo.
W tym czasie skauting zaczynał na terenie rzeszowskim stawiać pierwsze kroki. Leopold wstępuje do skautingu, wciąga do szeregów kilkunastu swoich kolegów i bierze się z zapałem do pracy. Poza zajęciami w drużynie skautowej, na własną rękę urządza z kolegami wycieczki pozamiejskie, podczas których ćwiczy ich w czytaniu map, orientacji w terenie, w życiu polowem. Rychło jednak ze skautingiem się rozstaje. Jedyną realną korzyścią, jaką wynosi z tej pracy, stała się znajomość mapy i terenu; gdy tę posiadł w szybkiem tempie, reszta prac skautowych w ówczesnym, nad wiek poważnym jego umyśle wydaje mu się zbyt dziecinną zabawą. To już mu się wystarcza; ma przecież 14 lat, fizycznie czuje się bardzo silnym, jego impulsywna natura domaga się bardziej celowej i skrystalizowanej pracy, żywa zaś wyobraźnia, pobudzana ustawicznie wczytywaniem się w historję, nadaje jego twórczej energii wyraźny kierunek, kierunek wojskowy.
W piątej klasie gimnazjalnej, wiosną 1912 roku, kiedy po raz drugi rysuje się możliwość wojny rosyjsko - austriackiej - młody Kula zawiązuje tajne stowarzyszenie wojskowe, do którego wciąga swoich najbliższych przyjaciół. Należeli do niego: ś. p. Kiszka, ś. p. Sarto-Szewc, ś. p. Moch-Janicki, Kontecki, Iranek, Szalacha i Zacharski. Przewodniczącym zostaje Kula. Celem stowarzyszenia stają się ćwiczenia w sprawach wojskowych dla przygotowania się do przyszłej, nieuniknionej zbrojnej walki o wolność. Statut oparto na statucie harcerskim, nadano jednak organizacji charakter tajny i zamknięty – w ściśle dobranem gronie. Zbiórki wtajemniczonych odbywały się kilka razy w tygodniu, zwykle popołudniu, za miastem na błoniach wojskowych w okolicy stacji kolejowej Staroniwa, w lasku zwanym przez spiskowców „Olszynką”. Studiowano tam podręcznik skautowski, przerabiano ćwiczenia w terenie, szermierkę i musztrę. Każdy z członków miał się postarać o broń; pomimo jednak rzetelnych wysiłków nie udało się zwiększyć inwentarza stowarzyszenia ponad dwa wątpliwej wartości rewolwery i kilka szabel, które stanowiły całe uzbrojenie rzeszowskich spiskowców.
Bez broni w krótkim czasie, wyczerpał się program wojskowych zajęć i ćwiczeń; brakowało również instruktora, który mógł fachowo prowadzić praktyczne ćwiczenia wojskowe. Szybko też, nie mogąc wyjść poza to co nazywał dziecinną zabawą, Leopold zniechęcił się do pracy, która nie dawała mu tego, czego oczekiwał. Tajny związek, po pewnym czasie przestał zupełnie istnieć.
Młody Kula wyniósł jednak z pierwszej tej pracy wojskowej niemałą korzyść. Przedewszystkiem zetknął się tu z poważniejszą pracą organizacyjną, którą musiał prowadzić sam, sam nią kierować i to w dodatku w kompletnym zakonspirowaniu; ponadto jasno określił sobie cel, do którego postanowił dążyć. Niepodległość uzyskana przez zbrojną walkę, oraz drogę do niej – wojskowe przygotowanie się. Ten cel i droga do niego prowadząca stanęły przed nim po raz pierwszy jasno i wyraźnie, w ścisle już konkretnej formie, zostawiając po sobie głęboki ślad, którym znaczy swe kroki po wszystkie dalsze lata młodego swego życia.
Wybuch Wielkiej Wojny
Wybuch wojny światowej zastaje Lisa-Kulę w Rzeszowie. Wnet z pierwszemi jej grzmotami, wnet po wypowiedzeniu wojny przez Niemcy, Rosję i Francję, zanim było wiadomem, czy Austrja ruszy także - przychodzi do rzeszowskigo okręgu strzeleckiego rozkaz mobilizacyjny.
Józef Piłsudski dnia 2 sierpnia zmobilizował swych strzelców. Przez wiele lat przygotowując kadrę polskiego wojska, uruchamiał teraz tę kadrę, by ruszyć z nią w pole z hasłem niepodległości i walki o Nią, by „na szalę losów na które miecz rzucono” rzucić polską szablę, by stworzyć siłę wojskową, któraby mogła wykorzystać możliwości, jakie wielka wojna przynieść musiała.
Całą młodzież strzelecką ogarnął niesłychany entuzjazm. Z burzą radości w sercu, że danem im będzie walczyć pod hasłem Niepodległej, z kołyszącą ich dusze radosną nadzieją – szykuje się młodzież gorączkowo do wyruszenia w pole. Wślad za Związkami Strzeleckimi, mobilizują się, Drużyny Strzeleckie, poddają się pod komendę Józefa Piłsudskiego i w dniu 6 sierpnia pierwsza kadrowa kampania przekracza graniczny szlak, obala graniczne słupy, wypowiada wojnę Rosji.
Z niezwyciężoną wiarą w powodzenie, uzbrojeni w przestarzałego systemu Werndle, pozbawiani nowoczesnego uzbrojenia, a nawet najprymitywniejszych urządzeń wojskowych takich jak kuchnie, tabory, ambulanse – wkraczali strzelcy do Królestwa Kongresowego, niosąc w sercu nadzieję, że sam błysk polskich bagnetów zbudzi drzemiący naród i że z biernych, zalęknionych niewolników powstaną szeregi mścicieli, wyrośnie powstańcza, rewolucyjna siła. Lis-Kula otrzymał rozkaz mobilizacyjny w dniu 3 sierpnia. Po kilkudziesięciu godzinach gorączkowej, w radosnym podnieceniu prowadzonej pracy – mógł rzeszowski okręg wystawić 1 kampanię. Dowództwo nad nią obejmuje Lis i w dniu 5 sierpnia odjeżdża z kompanją do Krakowa.
Tu jednak spotyka go bolesny zawód. Z kadrówką nie rusza w pole, rozkaz zatrzymuje go na miejscu, kampanię rzeszowską - pierwszą jak również następną - rozdzielają między poszczególne oddziały, ruszające kolejno w pole, Lis zaś otrzymuje 4 kompanię w oddziale Ryszarda Trojanowskiego.
Oddanie mu kampanii, mimo iż jest jednym z najmłodszych oficerów strzeleckich – nie kładzie kresu prawdziwej, serdecznej jego rozpaczy. Wydaje mi się, że wojna bez niego się nie skończy, że każdy dzień zwłoki nie zostanie już nigdy odrobiony, zatrzymanie go w Krakowie uważa za ciężką wyrządzoną sobie krzywdę. Po dwóch dniach, 7 sierpnia – oddział Ryszarda Trojanowskiego, a za nim i Lis – Kula odmaszerowuje z Krakowa do pobliskich Krzeszowic. Tu, w Krzeszowicach, Lis pracuje całemi dniami nad wyszkoleniem swojej kampanii. Z nieukrywaną zazdrością patrzy na tych, którzy przybywając z wieściami z pola, opowiadają o marszu na Kielce, o potyczkach, patrolach i starciach. Każdy dzień zdala od frontu napełnia go prawdziwą rozpaczą, nieznośnym niepokojem o możliwym szybkim końcu wojny.
Jednak wojna jakoś się nie kończyła i w nocy 11 na 12 sierpnia oddział Ryszarda Trojanowskiego rusza do Królestwa. O godzinie 2:32 po północy za Paczołtowicami Lis przekracza graniczną rzekę Racławkę przy grzmiących okrzykach żołnierzy.
Kostiuchnówka
Wielka bitwa pod Kostiuchnówką (zwaną też Kościuchnówką), największa jaką stoczyły Legjony - została już poza żołnierzami. Kompanja Lisa - podobnie jak inne oddziały brygady – wykazała w niej wspaniałą moc wytrwania, zaciętą nieustępliwości i nadzwyczajne męstwo, okupione niestety, dotkliwemi stratami w zabitych i rannych. Spełniły również swój obowiązek wszystkie oddziały brygady, spełniły tak, że Józef Piłsudski dumny mógł być ze swoich wiernych żołnierzy.
- Boje pułku Berbeckiego i VI baonu kpt. Kukiela w dniach 4, 5 i 6 lipca - głosił wydany w Czeremosznie rozkaz Komendanta - jeżeli pozostaną w mojej pamięci smutnemi z powodu ciężkich i bolesnych strat najlepszych kolegów broni - zaliczonemi jednak być muszą do najsławniejszych, jakie brygada przyżyła. Dziękuję oficerom i żołnierzom za dzielną pracę i hart ducha!...
- Najsławniejszemi czynami w tych dniach - mówił dalej rozkaz - są: kontratak 8 kampanji pułku Berbeckiego na Polską Górę i odparcie przez bataliony mjra Fleszara (specjalnie VI baon kpt. Kukiela) masowej szarży kawalerii rosyjskiej. Pierwszy prowadzony wieczorem 4 lipca przez podporucznika Myszkowskiego z nadzwyczajną brawurą i efektem, uratował od zagłady pułkownika Berbeckiego…drugi – 6 lipca , przeprowadzony przez V i specjalnie VI batalion pod dowództwem mjra Fleszara – zatrzymał nieprzyjaciela w chwili nadzwyczajnie krytycznej, gdy wszystko naokół się cofało, a na nasz front rzucano masy kawalerii. Odparcie tych ataków i wyrzucenie z przedpola wdzierającej się na nasze pozycje z lewa piechoty, dozwoliło spokojnie odejść całej brygadzie, nieledwie w półtorej godziny po rozpoczęciu odwrotu przez inne oddziały – nieprzyjaciel długo nie ośmielał się potem nas ścigać. Znakomicie do tego przyczynił się major Brzoza, kierując do ostatka ogniem baterii prawie w samej linii tyralierskiej. Dziękuję oficerom i żołnierzom pułku Berbeckiego i obu batalionom majora Fleszara ze dzielną pracę i bohaterstwo w tych walkach…
Jak zaś prowadził swą kampanję Lis-Kula, jakich dokonał czynów - o tym mówi suchy raport dowódcy VI batalionu:
- Porucznik Leopold Kula - meldował kpt. Kukiel - nadzwyczajnem męstwem i świetną inicjatywą bojową przyczynił się we wszystkie trzy dni bitwy do ocalenia batalionu i nawet całego 7 pułku od zagłady.
Ostatni bój pod Torczynem
Pluton wyrżnąwszy jeszcze kilka salw w baterję – nie zatrzymując się przy niej skoczył z Lisem na czele ku miastu. Powitany ogniem karabinów maszynowych, pod których osłoną Ukraińcy gotowali się do przeciwnatarcia, celem odbicia baterji i przebicia się w kierunku Łucka - Lis jednym skokiem dopada z plutonem do pierwszych domów, zdobywa dwa karabiny maszynowe, które strzelają już z wozów i odrzuca Ukraińców zpowrotem do miasta.
Świetne, błyskawiczne to natarcie jest jego ostatnią walką. Kula ukraińska powala go z nóg. Lis ciężko ranny w pachwinę – pada na ziemię, pluton się zatrzymuje, żołnierze skupiają się obok swego dowódcy. Przy pomocy jeńców Ukraińców chwytają go za ręce, przenoszą do najbliższego domu, reszta otacza dom groźnym murem bagnetów.
Za chwilę ściągają lekarza z miejscowego szpitala, pomiędzy jeńcami ukraińskimi znalazła się również sanitarjuszka – natychmiast też przystąpiono do prowizorycznego opatrzenia rany. Jest ona ciężka, krew z przerwanej tętnicy broczy niemiłosiernie. Lis opada z sił. Uratować go może tylko natychmiastowa operacja, do której pośpiesznie się przygotowuje lekarz szpitalny.
Lis bardzo cierpi, skarży się na okrutny ból, jest jednak przytomny. Dopytuje się o rezultat natarcia, niepokoi go los kompanji 1 31 pułku piechoty, a przedewszystkiem losy kompanji pot. Tomsy, która nacierała z frontu. Po pewnym czasie otrzymuje jednak dokładne już meldunki. Wyjaśniło się, że kompanja Tomsy, chcąc podsunąć się przed oznaczonym terminem rozpoczęcia natarcia jaknajbliżej pod pozycje nieprzyjaciela – wpadła niespodziewanie pod gwałtowny ogień, szczęśliwym jednak trafem znalazła się pomiędzy dwoma gniazdami karabinów maszynowych, których ogień skrzyżował się z tyłu poza kompanją, jej samej nie czyniąc szkody. Wobec czego por. Tomsa, widząc, że już i tak zamiar natarcia został zdradzony – z własnej inicjatywy zdecydował się na wcześniejsze rozpoczęcie ataku. Jednym tedy skokiem zdobywa obydwa karabiny maszynowe, dzięki czemu mógł się wedrzeć do miasta, gdzie jednak posuwać się musi bardzo powoli i dlatego Lis, który rozpoczął natarcie o całą godzinę później – zastał jeszcze baterję ukraińską na miejscu. W tej sytuacji własna artylerja, słysząc walkę już w mieście, nie oddała umówionych strzałów, obawiając się razić swoich, z czego wyniknął ów cały szereg komplikacyj i wątpliwości, które musiał Lis rozcinać własną decyzją.
Wszystkie te wiadomości sprawiają Lisowi widoczną ulgę. Torczyn zajęty. Zdobyto czterodziałową baterję z zaprzęgiem, 11 karabinów maszynowych, kilkadziesiąt wozów, kuchnię polową, 50 jeńców, w tym czterech oficerów. Własne straty wyniosły trzech zabitych i 11 rannych.
Ulga w cierpieniach nie trwa jednak długo. Lis nie chce umierać, prosi, by go ratować. Każe sobie na trzymać na przemian to ręce to nogi w górę, by krew silniej napływała do serca, lecz siły opuszczają go coraz bardziej, widać, że z każdą chwilą życie z niego ucieka. Przystąpiono wreszcie do operacji, w czasie której Lis traci przytomność. Nie odzyskawszy jej, umiera około godziny 6 w dniu 7 marca…
Następnego dnia komunikat Sztabu Generalnego datowany 8 marca 1919 r. ogłosił:
- Dla przeszkodzenia koncentracji nieprzyjacielskiej na północ i zachód od Łucka wojska nasze przeprowadziły wspólną akcję od Hołobów i Włodzimierza Wołyńśkiego… Jedna z naszych kolumn pod dowództwem majora Lisa-Kuli zaatakowała Torczyn, broniony uporczywie przez większe siły ukraińskie i artylerję. Po zaciętej walce miasteczko to wpadło w nasze ręce. Nad kolumną skierowaną na wschód od Torczyna, przeznaczoną dla odcięcia odwrotu nieprzyjacielowi, objął dowództwo sam major Lis-Kula, biorąc na siebie po raz ostatni najodpowiedniejsze, lecz i najniebezpieczniejsze zadanie. Śmierć nie oszczędziła tego dzielnego żołnierza, a wróżącego wielkie nadzieje dowódcy. Ciężko ranny, wkrótce zmarł. Młoda Armja Polska straciła jednego z najlepszych swych oficerów…
W kilka dni później, przed lawetą armatnią, na której spoczywał Leopold Lis-Kula, awansowany po śmierci na pułkownika - wśród olbrzymich żałobnych mas Warszawy, wśród najwyższych dostojników Rzeczypospolitej - toczył się żałobny rydwan, zdobny na pierwszem miejscu wieńcem z napisem: Memu dzielnemu chłopcu - Józef Piłsudski.
Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe.
Napisz komentarz
Komentarze