Dzień Zaduszny 2011 roku był wyjątkowo ciepły i słoneczny. Korzystając z pięknej pogody „włóczyłem” się na rowerze po pagórkach Tarnawki i Husowa. Gdy zjeżdżałem od strony cmentarza w Husowie, wzdłuż tzw. Zdroju, w stronę Lipnika, zobaczyłem w bezlistnym już lesie czerwone światełko. Zaciekawiony tym, zatrzymałem się i podszedłem bliżej. Był tam wjazd do lasu i niewielka polanka.
Na skraju tej polanki płonął czerwony, szklany znicz. Nad nim, nie wysoko, tuż na wyciagnięcie ręki wisiał krzyż. Ładny - otoczony od góry blaszanym daszkiem, sporządzony z deseczek w formie skrzynki, z prostymi ramionami. Na nim przybito mniejszy krzyż z nierdzewnej blachy, mający przy końcach rozszerzone ramiona. Zdumiony wpatrywałem się w niego i zastanawiałem się dlaczego taki stary krzyż jest przymocowany do cienkiego młodego drzewa i czyja to pamięć sprawia, że płonie pod nim znicz. I nagle przypomniałem sobie, że już go wcześniej widziałem. Był jednak wtedy przybity wyżej do innego drzewa, potężnego, które rosło po przeciwnej stronie polanki.
Jako chłopiec wiele razy zerkałem na ten krzyż, gdy chodziliśmy tam z bratem zbierać grzyby. Wtedy jednak interesowały mnie tylko prawdziwki, a rosło ich tam mnóstwo. Wracając z tego miejsca do domu, próbowałem się czegoś dowiedzieć o tym krzyżu od napotkanych ludzi, bezskutecznie. Myślałem o nim ciągle, kilkakrotnie jeździłem do Lipnika poszukując starszych ludzi, którzy mogliby coś opowiedzieć. Niczego się jednak nie dowiedziałem. Upłynęło sześć lat i przed Wielkanocą, zupełnie przypadkowo, znalazłem się w pewnym lipnickim domu. Wtedy usłyszałem wstrząsającą opowieść i dowiedziałem się dlaczego wisi tam krzyż.
Zabójstwo handlarza
Było to latem 1943 roku. Nieopodal tej polanki pewna osoba z Lipnika zbierała grzyby. W pewnym momencie od strony drogi doleciały do niej krzyki i ujrzała jak na polankę wchodzi trzech mężczyzn. Przezornie cofnęła się i ukryła za drzewami. Pozostając w ukryciu z przerażeniem patrzyła na rozgrywającą się scenę. Dwóch młodych, uzbrojonych mężczyzn prowadziło przed sobą znacznie starszego, który niósł duży plecak. Popychali go, uderzali kolbami i przeklinali. Gdy się zatrzymali na skraju polanki, kazali mu zdjąć plecak i się rozebrać. Przeszukali mu ubrania i zawartość plecaka, po czym wymierzyli w niego broń. Wtedy ów człowiek upadł przed nimi na kolana i zaczął się modlić. Błagał o darowanie mu życia, prosił o litość, tłumaczył, że jest niewinnym handlarzem mydła.
Niestety, huknęły dwa strzały i ciało nieszczęśnika osunęło się na ziemię. Nikt nie wie co z nim się stało, czy mordercy gdzieś ukryli zwłoki, czy też przez rodzinę zostały zabrane i godnie pochowane - nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że sprawcy tej zbrodni pochodzili z Lipnika. O sobie mówili, że są partyzantami. Gdy wieść o morderstwie w lesie rozeszła się po wiosce, zaczęli rozpowiadać, że był to szpieg niemiecki i musieli na nim wykonać wyrok śmierci. Ludzie w Lipniku wiedzieli jednak, że był to biedny, wędrowny handlarz mydłem, pochodzący z Gaci.
Podczas wojny mydło było niezwykle trudnym do zdobycia towarem. Można było je kupić na kartki lub otrzymać za dostarczony kontyngent. Było go jednak zbyt mało, ponieważ większość przydziału stanowiła wódka, tzw. „siwucha”. Bywało, że mydło stawało się przedmiotem kradzieży. Najczęściej radzono sobie w ten sposób, że wytwarzano je w domu. Do produkcji mydła niezbędnym jest ług sodowy, boraks, kalafonia i przede wszystkim tłuszcz, który wtedy był największym problemem. Czas wojny i okupacji to czas głodu, żywności zawsze brakowało. Zatem tłuszcz do produkcji mydła pozyskiwano głównie z padłych zwierząt. Niemal obok każdej wsi były miejsca, w których pozostawiano nieżywe zwierzęta hodowlane. Nie grzebano ich głęboko, czasem po prostu porzucano.
W Białobokach był to porośnięty akacjami duży dół niedaleko kopca tatarskiego. Pomiędzy Gacią i Ostrowem był następny. Nazywa się te doły do dzisiaj „okopami”. Z tych okopów niektórzy zabierali nie będące w całkowitym rozkładzie truchła zwierzęce, by produkować mydło. Nie gardzono też psami i kotami. Opowiadała mi mama, że w jej domu nie chciano kupować takiego mydła, nie pieniło się i nieprzyjemnie pachniało.
Wątpliwa jakość takiego mydła nie przeszkodziła jednak dwóm zbirom zabić człowieka i obrabować go z nędznego towaru. W spokojnej wsi jaką jest Lipnik, powszechnie się ich bano. Schodzono im z drogi. Terroryzowali wszystkich i czuli się bezkarni. Latem 1944 roku, po wycofaniu się Niemców, przez Lipnik przechodziły w stronę Husowa dwie kobiety. Były to Żydówki, matka z kilkunastoletnią, piękną córką. Na swoje nieszczęście spotkały się na drodze z wymienionymi wyżej bandytami. Na oczach matki córka została zgwałcona. Matce by nie krzyczała, jeden z oprawców trzymał przy głowie broń, to też kobieta tylko cicho łkała. Widziała to i słyszała jedna z kobiet, przy której domu rozgrywała się ta straszna scena. Gdy odważyła się zaklinać ich w imię Boga, by nie robili tym kobietom krzywdy, jeden z nich wycelował w jej stronę pistolet i w milczeniu wykonał znaczący gest dłonią po szyi. Po dokonanym gwałcie na dziewczynie, obydwie kobiety zastrzelili. Po wojnie przyjechali Żydzi, zwłoki kobiet wykopali i zabrali ze sobą.
Lipnik
Długo trwał strach przed tymi okrutnikami i długo nie mówiono o ich bandyckich wyczynach. Większość starszych mieszkańców, którzy o tym wiedzieli odeszła z tego świata. Nieliczni, którzy wiedzą i żyją, nie chcą o tym mówić. Może nadal odczuwają lęk, gdy powracają wspomnienia? Może nie chcą kalać dobrego imienia swojej wioski? Ja dowiedziałem się o tym, ponieważ moi rozmówcy na wstępie zaznaczyli: „możemy o tym teraz powiedzieć, bo ostatni z bandziorów już nie żyje”.
Należy na koniec zaznaczyć, że Lipnik to miła i ładna wioska. Mieszkali w niej i mieszkają spokojni, dobrzy i wartościowi ludzie. Dwaj żyjący tam kiedyś złoczyńcy, nie są w stanie zepsuć dobrego wizerunku lipnickiej społeczności. Moja mama, która pracowała w wielu miejscowościach: w Dębnie pod Leżajskiem, Rymanowie, Sieteszy, Chodakówce i Lipniku, zawsze najlepiej wspominała ludzi z Lipnika.
Józef Sigda, redaktor konspiracyjnego pisma „Odwet” tak wspomina swój pobyt w Lipniku:
- Po trzydniowym pobycie na plebanii [w Kosinie, 1941 r.], gdzie ustaliliśmy miejsce i dobór ludzi do dalszego wydawania i kolportowania „Odwetu”, udałem się do wsi Lipnik, leżącej między Sieteszą a Husowem. Tam udałem się do administratora majątku Jana Wasiutyńkiego, ps. „Kaduk”, który dał mi „melinę” u Tadeusza Bącala w Lipniku. Warto zaznaczyć, że u tego małorolnego gospodarza przebywałem prawie trzy lata, pozostając na jego utrzymaniu. Nikt nie odszedł z jego domu głodny. Każdy, kto utrzymywał ze mną kontakt, był nakarmiony przez gospodynię. Była to ofiarność mało spotykana. Nigdy nie odczuwałem jakiejkolwiek niechęci czy niezadowolenia z mojego pobytu w ich domu. A był to pobyt uprzykrzony, ponieważ zawsze wracałem do domu nad ranem i budziłem ich ze snu. Oprócz osobistych wydatków na moje utrzymanie ponosili ryzyko swojego życia i rodziny. Do dzisiaj utrzymuję z tą rodziną serdeczny kontakt. W ogóle ludność Lipnika wykazała w okresie okupacji niemieckiej duże poczucie patriotyzmu i odpowiedzialności.
Upamiętnienie
Od pewnego czasu nikt nie zapala tam światełka pamięci. Sztuczne kwiaty wetknięte wokół krzyża wyblakły, poszarzały i opadły. Czas sprawił, że stary krzyż jest już bardzo zniszczony. Na szczęście dzięki ludziom dobrej woli zostanie zdjęty i odnowiony. Poruszony tą opowieścią ówczesny nadleśniczy Tomasz Smędra z Nadleśnictwa w Kańczudze zlecił jego wykonanie i zapewnił, że wkrótce zostanie przymocowany do dużego drzewa w tym miejscu, w którym go widziałem i zapamiętałem jako chłopiec.
Ponowne spotkanie na tej polance z nadleśniczym było piękną i wzruszającą chwilą. Pan Tomasz Smędra spełnił swą obietnicę i pojawił się z nowym, starannie wykonanym krzyżem, w którym zachowano identyczny kształt i detale. Gdy własnoręcznie umieszczał go wraz z bukietem wrzosów na dorodnym dębie, pomyślałem, że dusza nieszczęsnego handlarza mydłem w tym momencie jaśnieje ze szczęścia. A nowy krzyż swą historią będzie przez długie lata przypominał, że zło przeplata się w ludzkich sercach z dobrem oraz zawsze będą istnieć złoczyńcy i ci, którzy umieszczają krzyże.
Henryk Prochowski
Tekst publikowany we współpracy z Nadleśnictwem Kołaczyce
Fot. autor
.
Napisz komentarz
Komentarze