Niemcy szli od domu do domu, rzucali granaty, strzelali, mordowali prawie każdego napotkanego mężczyznę. Od kul i odłamków zginęły 22 osoby, spłonęło około 40 zabudowań. 10 września 1939 roku hitlerowcy dopuścili się w Besku, jednej z pierwszych na Podkarpaciu zbrodni wobec ludności cywilnej.
Gdy 9 września 1939 roku do Beska wkroczyły oddziały pierwsze oddziały niemieckie, nic nie zapowiadało tragedii. Przeciwnie. Ponad połowę z ok. 3200 mieszkańców wsi stanowili Łemkowie, z których część była neutralnie, a część nawet pozytywnie nastawiena do agresorów. W okolicy polskie wojska nie stawiały większego oporu, zaś według niektórych źródeł część miejscowych Ukraińców planowała uroczyste powitanie nazajutrz, po sumie niemieckich żołnierzy, miano stawiać nawet bramę triumfalną.
Co się więc stało, że wejście Niemców do wsi przynajmniej w części im przyjaznej, na pewno nie stawiającej oporu skończyło się tragedią? Relacji jest niewiele. Mimo upływu lat zbrodnia pozostaje niemal zapomniana. Wiemy, że dramat rozpoczął się tuż przed mszą, gdy zaczęły bić cerkiewne dzwony. Ksiądz Stanisław Ziemiański, z urodzenia beszczanin, znany filozof jezuicki, pisał w swych wspomnieniach.
- Nasz dom stał w odległości około kilometra od szosy, więc do nas nie dotarła rzeź, jakiej doznali mieszkańcy domów w pobliżu cerkwi. Słyszeliśmy strzały, widzieliśmy dymy i łuny pożarów. Najbliżej, choć po drugiej stronie Wisłoka paliła się kancelaria gminna. W obawie, że płomienie przerzucą się na naszą stronę, wynosiliśmy z mieszkań meble i inne wartościowe rzeczy. Wtedy utraciłem skrzypce, które mi wcześniej sporządził Tato. Rozkleiły się z powodu wilgoci. Aby się poczuć jeszcze bezpieczniej, udaliśmy się na organistówkę, licząc na to, że w razie niebezpieczeństwa schronimy się w piwnicy. Pod wieczór jednak strzały ucichły, pożary dogasały. Wróciliśmy do domu, pownosiliśmy dobytek. W najbliższych dniach odbywały się pogrzeby zabitych. Kręciłem się koło białych trumien, które robił jako stolarz mój tato. Nie liczyłem, ile ich było.
Początek masakry
Ciekawą wersję tragicznych wydarzeń na podstawie rozmów ze świadkami podaje urodzony w 1946 roku (zmarły w 2007) mieszkaniec Beska Stanisław Banek, którego relacja została zamieszczona w 2010 roku w wydawanym przez Związek Ukraińców w Polsce tygodniku "Nasze Słowo". Bagatelizuje co prawda, a wręcz odrzuca wersję o radosnym powitaniu Niemców przez miejscowych Łemków, ale przytoczony przez niego w sposób drastyczny przebieg zdarzeń, zwłaszcza opisy poszczególnych mordów, wydaje się jak najbardziej prawdopodobny.
Zdaniem Stanisława Banka do masakry nieświadomie przyczynił się miejscowy Polak przeprowadzający stado krów. Wspominał on:
- W pewnym momencie ukazał się goniący stadko baranów około dwudziestu sztuk, 26-letni A.K. Chciał przegonić barany do swojego domu, a mieszkał z drugiej strony cesarskiej. Tymczasem na drodze zrobił się zator, jadący i idący Niemcy mieli przeszkodę w postaci rzeki: wycofujący się żołnierze Polacy wyminowali mosty, które wprawdzie nie były bronione, ale sprawiały trudności w płynnym ruchu. Cały ruch odbywał się koło mostu na prowizorycznej drodze i ciągnięte działa, wozy, samochody tamowały go. A.K. zatrzymał barany za brogiem u Cupa, a ponieważ pochodzenie tych baranów wywoływało u niego strach, więc zaglądał z niecierpliwością zza brogu na idących Niemców. [...] A.K. wzbudził podejrzenie u jednego z Niemców: kukający młody człowiek zza brogu, jedni mówili, że w zielonej bluzce, ale i tak, zachowujący się podejrzanie jak żołnierz, dywersant czy partyzant, od razu wywołał reakcję. Niemiec bez namysłu ruszył w jego stronę. A.K., który duszę miał chyba na ramieniu, nie czekał, bróg stał kilkadziesiąt metrów od rzeki, w miejscu gdzie w tej chwili dom Józefa Kijowskiego, więc pobiegł do brzegu i potem pod brzegiem, i dalej, przez wodę, aż do domu. Tuż za nim biegł Niemiec, zamieszanie za brogiem zauważył drugi Niemiec. A.K. już zdążył skoczyć pod brzeg, a goniący go Niemiec był tuż za nim, drugi Niemiec strzelił i trafił swojego kolegę goniącego za A.K.
Powstały tumult i odgłos strzałów zaalarmowały pozostałych Niemców. Wybuchła panika. Hitlerowcy zaczęli strzelać na oślep. Jednymi z pierwszych ofiar byli 12-letni Staszek Szybka i niewiele starszy Piotr Roman, którzy pognali za stadem baranów i schronili się w szopie obok plebanii. Tu zostali obrzuceni granatami i zginęli w płomieniach.
Szli od domu do domu
Tymczasem Niemcy szaleli. Widząc postrzelonego kolegę, a jednocześnie karmieni propagandą o zorganizowanej na ich tyłach polskiej partyzantce, byli zapewne przekonani, że mają do czynienia z dywersantami. Kto nie schronił się w porę ginął od kul rozwścieczonych hitlerowców. Na progu plebanii, na oczach żony zginął proboszcz ks. Michał Wełyczko, który akurat wychodził do cerkwi na sumę. Niemcy wpadali do poszczególnych gospodarstw mordując napotkanych. Przed własnym domem zginął m.in. Andrzej Iżyk. Nieco ociężałego umysłowo Aleksandra Kopczyka ponoć wyciągnięto spod łóżka, gdzie usiłował się skryć, po czym zabito. Michał Szymański został zadźgany bagnetem. We własnym domu od rzuconego do środka granatu zginęła Antonina Deńko.
Niemcy szli od domu do domu. Szukali mężczyzn, rzucali granatami w domy, które wydały im się podejrzane. Niektórych rozstrzeliwano na miejscu, innych spędzano w miejsca przeznaczone do zbiorowej egzekucji nie tylko w Besku, ale i w przysiółku Zapowiedź. Nad okolicą pojawiły się samoloty. Na szczęście piloci ograniczyli się tylko do obserwowania co się dzieje, nie rzucali bomb, nie strzelali. Wyraźnie obawiali się razić swoich. Stanisłąw Banek relacjonował dalej:
- Tymczasem tragedia rozgrywała się i w innych rejonach Beska. Niemcy gonili po wsi jak wściekli, z drogi uciekło dużo ludzi, ale część złapali. Chłopcy, którzy jak zwykle najciekawsi i najwidoczniej wszystko widzieli, a mieszkając w pobliżu Piotrka Romana, biegli przez wieś, krzycząc, aby uciekali, bo Niemcy strzelają i zaraz chłopi uciekali, aby jak najdalej od Niemców. Uciekali więc drogą na Poręby, w koryto rzeki, rowami melioracyjnymi, aż do Pielnicy. Niemcy penetrowali [wieś].Do cerkwi wszedł Niemiec szukający mężczyzn, jednak widząc, że w cerkwi zakonnice i stare baby, wyszedł, na odchodnym rzucając granat łzawiący, który zaczął dymić, kobiety pochowały się pod ławki, myśląc, że to wybuchnie, potem wybiegły na pole, widząc ludzi ustawionych do rozstrzelania, i potem rozstrzelanie.
Bezpośrednio od kul i granatów zginęło 20 osób. Michał Szałankiewicz zmarł z upływu krwi, jedna osoba miała być dobita, gdy dawała znaki życia po egzekucji (Banek podaje dwukrotnie nazwisko mężczyzny o nazwisku Pelczar, którego nie ma jednak na znanej nam liście zamordowanych). W niektórych publikacjach podawana jest informacja, że zwłoki były rozjeżdżane przez czołgi, nie udało się jednak jej wiarygodnie potwierdzić.
Wstrzymana rzeź
Masakra została przerwana po kilku godzinach. Najprawdopodobniej życie pozostałym mieszkańcom uratował Paweł Bobek, wykształcony Rusin przybyły z innej wsi, biegle władający językiem niemieckim, który interweniował u oficerów. Wyjaśniał, że doszło do nieporozumienia, że we wsi nie ma żadnych polskich oddziałów, nikt nie myśli o stawianiu oporu.
Perswazje Bobka okazały się skuteczne. Oczekujący już na egzekucję mężczyźni zostali zwolnieni do domów. Gdzieś koło godziny 16 mieszkańcom kazano pochować zabitych. 19 spoczęło na cmentarzu grekokatolickim, trzech na rzymsko-katolickim. Dzisiaj o tamtych wydarzeniach przypominają tylko mogiły, nieznane są żadne niemieckie relacje z tego wydarzenia, po wojnie prawdopodobnie nie przeprowadzono żadnego śledztwa w sprawie tej jednej z pierwszych zbrodni wojennych Wehrmachtu.
Szymon Jakubowski
Napisz komentarz
Komentarze